czwartek, 14 lipca 2022

Od Salomei – Pan piesek

Koszula - kremowa, elegancka, zgodna z najnowszymi trendami dworskimi ― leżała porzucona na stoliku w towarzystwie różnych szpilek, nici, koralików, igieł i naparstków. Prócz niej, całkiem niedaleko, znajdowała się także elegancka skrzyneczka na większą ilość przyborów krawieckich, a na parapecie tuż obok stał kubek z ostygłym już naparem za mięty.
Salomea siedziała przy stoliczku, łokcie oparła na blacie, ukryła twarz w dłoniach. Nie zdąży, wiedziała przecież, że nie zdąży. Nie, jeśli będzie tak wymyślać. Westchnęła, zaczesała wpadające do oczu kosmyki do tyłu, oparła czoło o chropowatą powierzchnię drewna. Do samego końca była niezdecydowana, co chwilę zmieniała zdanie i proszę bardzo, teraz taki był tego wszystkiego efekt.
Spojrzała z ukosa z bok, w stronę otwartego wiklinowego kosza, obecnie pustego. Przynajmniej to jedno jej się udało zaplanować, dogadać się i dopiąć na czas. Ale reszta…
Wyprostowała się, lekko odchyliła na krześle; ogarnęła spojrzeniem bałagan panujący w jej kwaterze i złapała się na stwierdzeniu, że widok poprzewracanych rzeczy, porozrzucanych w pośpiechu próbek materiału i kolorowych wstążek robił wrażenie. Zdecydowanie negatywne.
Zabębniła palcami o blat, jeszcze raz obrzuciła wzrokiem koszulę. Haft, który sobie wymyśliła okazał się zbyt skomplikowany, w dodatku kupiła zdecydowanie za mało złotej nici i nic ― absolutnie nic ― nie chciało wyjść po jej myśli. Powinna była spytać Isidoro ile i jak wielkich klęsk przewiduje na dzień dzisiejszy, wtedy chociaż miałaby wskazówkę, kiedy upatrywać końca nieszczęść.
Cichy trzask przewróconej książki wyrwał ją z tygla pełnego nieszczęśliwych myśli.
Odwróciła głowę, uśmiechnęła się całkiem odruchowo na widok kremowego szczeniaczka buszującego w pobliżu jej szafeczki z książkami. Łobuz wytargał jedną z nich i przewrócił, teraz przyglądał się jej ze szczerym zdziwieniem.
― Chociaż ty się udałeś ― powiedziała miękko, łagodnie. Zsunęła się z krzesła i zbliżyła się do zwierzątka na czworakach, przysiadła tuż obok. Pamiętała całą serię wskazówek, zakazów i nakazów, którą uraczyła ją Małgorzata na odchodne, ale psi urok robił swoje. Zresztą, powinien się do niej przyzwyczajać, tak? Bądź co bądź spędzała z Mattią dużo czasu. Bardzo dużo.
― No chodź tu do mnie, chodź. ― Wyciągnęła dłoń w kierunku ciemnego noska, dała się obwąchać. Szczeniak chętnie podszedł, ciekawsko trącił ją pyszczkiem w kolano. ― Jak myślisz, jakie imię dostaniesz? ― spytała, po chwili wahania sadzając go sobie na kolanach. Pies wydawał się nadal szczęśliwy, ogonek kołysał się to w jedną, to w drugą stronę. ― Mam nadzieję, że wyrośniesz na grzecznego pieska, wiesz?
Szczeniak wyglądał na takiego, który nie wie, ale za to z wielką ochotą się dowie. Szczeknął piskliwie, złapał zębami materiał jej spódnicy, szarpnął.
― Ej, ej ― upomniała go, wyciągnęła dłonie by go odłożyć na podłogę, ale wtedy zaczął gryźć ją po palcach, najwidoczniej uznając, że to przecież doskonała zabawa. Salomea parsknęła, oddała się zabawie, kompletnie zapominając o pewnych ― bardzo istotnych ― wskazówkach dotyczących psich dzieci.
I przypomniała sobie o nich zdecydowanie za późno.
Zesztywniała nagle, przerwała zabawę, zastygła w bezruchu. A mokra plama na spódnicy tylko rosła i rosła, tak samo jak rosło poczucie ulgi i spełniania na psim pyszczku. Przymknęła oczy, wzywając w duchu dowolnego boga przebywającego w pobliżu, który gotowy był położyć kres pasmu nieszczęść jakie ją ostatnio dręczyło.
Zapłakała bezgłośnie, miała ochotę powyrywać sobie włosy z głowy.
I wtedy kliknęła klamka ― cicho, ledwie słyszalnie, drzwi uchyliły się skrzypiąc znacznie głośniej. Do środka zajrzał ― nawet jej to nie zdziwiło ― Mattia we własnej osobie. Najwidoczniej modliła się za słabo albo nie dość dobrze, skoro bogowie postanowili ją tak bezlitośnie zignorować.
― Mea? Masz pieska? ― spytał, nie kryjąc nawet zaskoczenia w głosie.
― Nie ― przyznała zduszonym tonem, ostentacyjnie odstawiła szczeniaczka na bok. ― To nie mój pies.
Kątem oka zauważyła, że ogarnął kwaterę pobieżnym spojrzeniem, ale zaraz wrócił do niej. Westchnął lekko, zamknął za sobą drzwi i usadowił się na podłodze tuż obok niej. Wydawało jej się, że z trudem powstrzymuje rozbawienie.
― Mattia, bo ja… ― zaczęła niepewnie ― chciałam ci zrobić niespodziankę.
― Tak ― przyznał, bardzo starając się nie uśmiechać. ― Widzę.
Salomea naburmuszyła się, nadęła policzki jak obrażone dziecko. A po chwili skapitulowała, oparła się o niego ramieniem, jak gdyby żaden okropny szczeniak jej nie zepsuł właśnie ubioru i jakby wszystko szło po jej myśli.
― Bo masz dziś urodziny i… i na pewno nie dorównam ci pod względem okazałości prezentu, ale starałam się, naprawdę.
― Mea ― zaczął, nieco poważniejszym tonem. Poczuła jak powolnymi, spokojnymi ruchami przeczesuje jej włosy. ― Ja już dostałem swój prezent, najlepszy jaki mogłem dostać.
― Naprawdę? ― zdziwiła się, spojrzała na niego. ― Kto ci go dał? I co to jest?
Dopiero, kiedy pytanie wybrzmiało w pełni, zrozumiała.
― Daj spokój. ― Pacnęła go ręką w kolano. ― To inna kategoria prezentu.
― Szkoda wyrządzona przez pieska? ― zmienił temat, ruchem głowy wskazując plamę na spódnicy. Salomea od razu poczerwieniała.
― Tak ― bąknęła. ― W ogóle, wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie, Mattia ― dodała z ciężkim westchnieniem; zapadła mu się w ramiona. ― Haft nie wyszedł tak, jakbym tego chciała, pan piesek jest trochę większym łobuzem niż przewidywała ustawa, a w dodatku nic mi nie wyszło z niespodzianki. Miałam cię wyciągnąć na dwór, na kocyk.
Oparł brodę na jej głowie.
― Przecież nadal możemy wyjść na dwór, nic straconego.
― A będziesz udawał zaskoczonego?
Bardziej poczuła niż zobaczyła jego uśmiech.
― Będę najbardziej zaskoczonym astrologiem w Iferii. ― Ucałował jej włosy. ― To jak? Za kwadrans na dole, w ogrodzie?
― Za kwadrans na dole ― zgodziła się potulnie.
Pan piesek tymczasem, zapomniany i pozostawiony sam sobie, zabrał się za obgryzanie kolorowego pantofla.
***
Dokładnie piętnaście minut później Salomea przeszła przez próg i stanęła w ogrodzie wypełnionym oszałamiającą wonią kwiatów i ziół. Letnią porą to miejsce wydawało jej się wyjątkowo urokliwe, pełne barw i niespotkanych dotąd gatunków roślin i owadów; żywe i zapraszające, jak ogrody w Sallandirze. Wśród tych wszystkich kwiatów o najróżniejszych kształtach i właściwościach, czuła się prawie jak w domu.
Przeszła parę ostrożnych kroków, gorączkowo ściskając rączkę koszyka w dłoni, nim go dostrzegła. Stał nieco z boku, przy rabacie obsadzonej chabrami; podmuchy ciepłego wiatru delikatnie rozwiewały mu włosy, poruszały materiałem koszuli. Przez krótką chwilę spogląda na niego z ukrycia, uśmiechając się do siebie.
― Kogo ja widzę ― zaczepiła go w końcu, podeszła bliżej. Zupełnie tak, jakby przed chwilą nie widzieli się w jej kwaterze.
― Co za przypadek ― odpowiedział lekko, od razu sięgnął po jej dłoń, drugą odebrał jej koszyk. ― Czy przypadkiem wybierasz się na łąkę, pod pewne drzewo?
― Zgadza się. Skąd wiedziałeś?
― Karty mi o tym powiedziały. ― Mrugnął do niej, taktycznie udał, że nie słyszy piskliwego szczeknięcia dochodzącego z koszyka.
Ruszyli wąską, kamienistą ścieżką przez ogród, wyszli na niewielką łąkę pod lasem, prosto w stronę starego, rozłożystego dębu i zawieszonej na nim huśtawki, którą zazwyczaj okupowali młodsi członkowie Gildii. Słońce nie operowało już tak ostro, chyliło się w stronę zachodu, rozpraszało na niebie pomarańczowe i różowe smugi. Mimo to, gorąca aura dnia wciąż się utrzymywała.
Salomea wydobyła z lewej przegródki koszyka koc, rozłożyli go razem i zajęli miejsca.
― To teraz mogę ci oficjalnie wręczyć prezent. I złożyć życzenia.
― Och, pamiętałaś? ― udał doskonale niewinnego.
― Oczywiście, że tak ― odparła z pełną powagą i sięgnęła jeszcze raz do tej samej przegródki, wydobyła stamtąd złożoną elegancko koszulę. W promieniach słońca błysnęła złota nić, haft zwracał uwagę.
― Proszę bardzo. ― Położyła mu ją na kolanach i z pewną dozą rosnącej obawy obserwowała jego reakcje.
Mattia ujął materiał w dłonie, rozłożył koszulę, obejrzał. Cały lewy rękaw zdobił misterny haft przypominający gwiezdne konstelacje. Ciągnął się tak aż do ramienia, zahaczał nawet o materiał z pleców, ale kończył się nagle, jakby urwany.
― Chciałam wyszyć jeszcze parę, ale nie starczyło mi nici ― pośpieszyła z wyjaśnieniem, czując jak poczucie winy ją przygniata. ― Podobno takie teraz nosi się na dworach, więc pomyślałam… że ci się spodoba.
― Oczywiście, że mi się podoba. ― Przyciągnął ją do siebie, pocałował krótko. ― Podobałaby mi się nawet z mokrą plamą na środku.
― Ha-ha, ale śmieszne.
― Dziękuję, Mea. Naprawdę.
― Ależ proszę, panie hrabio. Mam nadzieję, że jest na tyle wyjściowa, by się w niej pokazać publicznie.
Mattia już otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale w rozmowę wdarło się zniecierpliwione i pełne tłumionej irytacji szczekanie. Salomea cofnęła się zaraz, nieco spłoszona i bardzo zmieszana własnym zapominalstwem przy odrobinie stresu. Otworzyła prawą przegródkę, wydobyła stamtąd szczeniaka. Tym razem jego szyję zdobiła elegancka wstążeczka z kokardką.
― A to drugi prezent. Trochę ode mnie, a trochę od Gosi.
Mattia parsknął wesoło, zwabił do siebie szczeniaka. Salomea z przyjemnością patrzyła na entuzjazm jaki malował się na jego twarzy, kiedy zwierzak się zbliżył i nawet dał pogłaskać. Rzadko widywała go w takim stadium rozpłynięcia się, a tu proszę, wyglądało na to, że jeden piesek potrafił czynić cuda.
― A kto to jest takim małym, ślicznym stworzonkiem? ― spytał pieska i zaśmiał się, kiedy ten odpowiedział mu szczeknięciem.
― Tylko uważaj. To hultaj i łobuz, nie wierz tym pięknym oczom.
― Obawiam się, że to będą kolejne piękne oczy dla których zrobię wszystko.
Tym razem to ona parsknęła i padła plackiem na koc, jej spojrzenie odruchowo powędrowało w kierunku chmur leniwie sunących po niebie. Po chwili pociągnęła Mattię za rękaw.
― Chcesz oglądać chmury? ― spytała, spoglądając to na niego, to na pieska.
― Z tobą zawsze.
Położył się tuż obok niej, szczeniaka ułożył sobie na brzuchu, jakby kompletnie nie pamiętając co stało się nie tak dawno temu w jej kwaterze. Bogowie spoglądali na niego łaskawym okiem; piesek po prostu się położył i z zadowoleniem wywalił jęzor z kufy.
― Widziałeś tą? ― Wskazała mu rozlany obłok palcem. Gdy wytężyła nieco wyobraźnię, dostrzegła, jak puchaty kształt układa się w figurę kota.
― Mhm. Wygląda jak królik.
― Jaki królik?
― No zobacz, długie uszy, tutaj ogonek…
― Nie, nie. To kotek.
― Gdzie ty widzisz kotka, Mea?
― No zobacz: tu są łapki, a nie uszka, a ten twój ogonek to głowa…
Mattia milczał chwilę, analizował przekazane mu rewelacje.
― Niech będzie. Kotek.
― A tamta? Wygląda trochę jak chochla.
― Powiedziałbym, że bardziej jak patelnia. Podstawa jest zdecydowanie szersza niż dowolna chochla, którą widziałem dotychczas w życiu.
Salomea przez chwilę milczała, wyraźnie nie zgadzając się z astrologiem w temacie kształtu chmury.
― Ale chochle też bywają duże. Jest taki kraj, gdzie-....
― Mattia! ― doleciało do nich gdzieś od strony rzeki. Astrolog uniósł się na łokciu, Salomea, rozleniwiona grzejącym słońcem, tylko przekręciła głowę. Szczeniak zsunął się na koc, znudzony leżeniem w jednym miejscu.
Małgorzata, cała mokra, jakby dopiero co wyszła z wody, stanęła tuż przy kocu, podparła się pod boki.
― Dobrze cię widzieć. ― Wyciągnęła rękę w kierunku Matti, pomogła mu się ponieść. ― I wszystkiego najlepszego! ― Uścisnęła go mocno. ― Wiesz już chyba, jaki los zgotowała ci Salomea?
― Wiem ― przyznał ze śmiechem, poklepał ją po plecach.
― Jakby co, zawsze możecie do mnie przyjść, pomogę, pokażę parę sztuczek. Jak już podrośnie i załapie parę komend, to dopiero zobaczysz ile możliwości stoi teraz przed tobą otworem. ― Jadowniczka cofnęła się w końcu, odgarnęła mokre włosy z twarzy. ― Oho, pomoczyłam cię trochę mocniej niż się spodziewałam.
Mattia machnął ręką.
― Zaraz wyschnie, nie przejmuj się.
― No dobrze ― Małgorzata cofnęła się o kolejne dwa kroki ― to ja was zostawiam gołąbeczki, siedźcie sobie. A, i przekaż najlepsze życzenia dla Isidoro ― przykazała z uśmiechem, odwróciła się i tyle ją widzieli.
Po chwili znów leżeli we dwójkę na kocu. Szczeniak dla odmiany zajął miejsce gdzieś na trawie, bardziej w cieniu i gryzł znaleziony patyk.
― Na czym skończyliśmy? ― spytał Mattia, przytulając ją do siebie.
― Na tym, że nie złożyłam ci życzeń ― mruknęła, unosząc się na łokciu. ― Ale nie czuję się w tym specjalnie mocna… ― zawahała się na moment ― więc po prostu chciałabym, żebyś był szczęśliwy, wiesz? Takie proste życzenie, a jak trudne do spełnienia.
Spojrzała w błękitne oczy i uniosła dłoń; pogłaskała go czule po policzku.
― I życzę ci, żebyś znalazł ładne imię dla pana pieska.
― Myślałem, że razem coś wymyślimy.
― Nie, wtedy będzie za łatwo. ― Pacnęła go palcem w nos. ― Ale z przyjemnością ci potowarzyszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz