wtorek, 12 lipca 2022

Od Nalanisa

Na początku zachowywałem śmiertelną powagę, miałem w sobie jeszcze trochę przyzwoitości. Ale potem było coraz gorzej.
Miejsce, w którym planowałem namalować Echa jako Nathoriego — władcę słońca, boga wojny, pana ładu we wszechświecie, jednego z najpotężniejszych i najpopularniejszych bóstw na kontynencie — wybrałem starannie, ze stosownym wyprzedzeniem, jak na profesjonalnego artystę przystało. Postawiłem na urokliwy zagajnik w pobliżu rzeki, w sumie całkiem blisko od Gildii, dało się tam dojść na nogach bez trudu. Echa postawiłem na szerokim, kanciastym, malowniczo porośniętym mchem kamieniu. Łucznik za plecami miał parę młodych drzewek i przestwór błękitnego nieba, teraz, wczesnym rankiem, stał cały w słonecznych promieniach, jak przystało na solarne bóstwo. Sceneria, ogółem, prezentowała się bardzo korzystnie, wiadomo, nie mogło być inaczej, ja ją wybierałem. To nie sceneria mnie bawiła, oczywiście.
Bardzo starałem się na łucznika nie patrzeć. Przygotowywałem stanowisko pracy, próbując się nie uśmiechać, nawet o Echu nie myśleć. Ustawiłem sztalugę, ułożyłem kolorystycznie farby, wyjąłem pędzle, usiadłem na taborecie w kilku miejscach, by uzyskać najlepsze światło i najkorzystniejszy kąt. Gdy zrobiłem wszystko, co zrobić powinienem, wziąłem kawałek węgla do ręki. Nie było rady, żeby zrobić wstępny szkic, musiałem już na Echa spojrzeć. 
Echo opierał się o włócznię, którą poprzedniego dnia wygrzebałem dla niego ze zbrojowni. W stanie była raczej średnim, grot zżerała rdza, ale nic nie szkodzi, rdzy przecież nie będę malował, ważne, by broń prezentowała się odpowiednio, to jest: groźnie. Wziąłem ją z uwagi na przestarzały model, miała tworzyć klimat, wrażenie dawnych lat. Poza tym, no, wybierając ją, sugerowałem się też innym względem. Bezpieczeństwa, mianowicie. Ostrze musiało być tępe jak noga stołowa. Nie żebym miał o Echu złe zdanie, skądże znowu, ale sukinsyn jest temperamentny, nie ufam mu kompletnie, przypominam, że jesteśmy sami na skraju lasu, a ja nie biegam szybko. Cholera wie, co może mu strzelić do głowy, jeżeli nie pozna się na moim artystycznym talencie.
Nie czarujmy się, z Echem psiapsiółkami nie byliśmy. Facet całą drogę mi uprzykrzył, nie dało się z nim porozmawiać normalnie. Szedł ze mną jak na skazanie, minę miał tak nieszczęśliwą i tak przepełnioną niewiarą w całe przedsięwzięcie, że prawie było mi go żal. Poza tym na każdym kroku dawał mi odczuć, co myśli o mnie, o mojej sztuce i o swoim udziale w tworzeniu ikony. Nie uwierzycie, ale śmiał na dodatek wygłosić mi litanię roszczeń, gdyż uznał, że za darmo robić dla mnie nie będzie. Dobre, nie? Chciał ode mnie rzeczy różnych, na wszystkie zgodziłem się bezrefleksyjnie. Nie słuchałem go wtedy zupełnie, niewiele pamiętam, nic z tego, co powiedział, mnie nie obchodzi, danego słowa i tak nie zamierzam dotrzymywać. Dostanie dziesięć procent ze sprzedaży i niech spierda-la-la.
Wracając do charakteryzacji Echa, na głowę wybrałem mu staromodny hełm z taką śmieszną, wielką szczotą z tyłu. Znaczy, khem, z pióropuszem. Rzecz sama w sobie wyglądała nader tandetnie, nie był to zresztą autentyk, ale gdy Echo ją założył, proszę bardzo, wojenne bóstwo, kubek w kubek jak młody Nathori. Myślę, że obaj sobie pomogli, hełm i Echo. Osobno kicz i chała, dwa na dziesięć każdy, ale razem już jako tako, da się to nawet oglądać. Odpowiednich szat w Gildii nie dostaliśmy, trzeba było sobie jakoś poradzić. Echo w pasie owinięty został prześcieradłem, którego spory kawał, dla ozdoby, kazałem mu przewiesić sobie przez ramię. Ogółem typ, jak na mój gust, wyglądał do rzeczy, aż się zdziwiłem, biorąc pod uwagę, jakimi dysponowaliśmy rekwizytami. Zamierzałem całość jeszcze na płótnie odpowiednio podrasować, także byłem przekonany, że kapłanki, jak to zobaczą, to będą mnie po rękach całować, wręczą mi skrzynię złota na dzień dobry, a potem zamówią więcej tego typu cudowności, Echo na pewno się ucieszy.
Był tylko jeden problem. Nie mogłem się skupić, coś mnie napadło, wewnętrznie trzęsło mną ze śmiechu. To, co działo się przed moimi oczami, w pewien sposób bawiło mnie niemożliwie.
Echo samego siebie nie widział, i bardzo dobrze, nie mógł więc raczej o tym wiedzieć, ale prześcieradło, które mu dałem, nie było tak grube, jak pierwotnie założyłem. Nie śmiej się, mówiłem sobie, strategicznie pochylając się za płótnem, udając, że niby się po coś schylam. Nie śmiej się, on zaraz zejdzie z tego kamienia i ci wpierdoli. 
Udało mi się uspokoić. Z trudem. Zacząłem szkicować. Zmieniłem zdanie, kazałem zdjąć łucznikowi hełm, bo nagle jakoś tak przestał mi się podobać, uznałem, że mój Nathori jednak nie będzie anonimowy, chcę narysować twarz. Wyszła, oczywiście, wybitnie, dobre rysy plus mój artystyczny talent równa się dzieło najwyższe, doskonałe, niepodważalne. Potem też w sumie było nieźle, ale musiałem kazać łucznikowi bardziej się wyprostować i wypchnąć klatkę piersiową do przodu, żeby prezentował się korzystniej na obrazie, no i, oczywiście, miałem rację, wyglądał o niebo lepiej. Ten cały Echo to w ogóle jest jakoś dziwnie poharatany, uznałem, rysując. Blizna na bliźnie blizną pociskana, nie wiem, czym on się w życiu zajmował, ale to cud, że nie ma żadnych śladów na twarzy i, chyba, nadal posiada uzębienie w komplecie. Skupiony na szkicowaniu góry, zapomniałem kompletnie, jak mają się sprawy na dole, gdy tam dotarłem, prawie się zakrztusiłem, kompletnie nie byłem na to przygotowany. Wy sobie nie wyobrażacie, co się tam działo, nikt by na moim miejscu nie zachował powagi. Z jednej strony poza świętobliwa, okoliczności patetyczne, malowana jest ikona, w dłoni modela groźna włócznia, u stóp wala się porzucony hełm, w walnej bitwie na pewno, za plecami dziki blask poranka, symbol wiecznego triumfu, w ogóle: patrzcie na mnie, śmiertelnicy, jestem bogiem-słońcem, panem i władcą ludzi i zwierząt, całego wszechświata, wszyscy na kolana, bijcie pokłony, wy śmieszne małe byty żałosne, z drugiej coś tak trywialnego, jak niezamierzone prześcieradłowe półprzejrzystości. Sylwetka posągowa, głowa uniesiona, mina arcygroźna, pozór boga wojny, spojrzenie takie, że mogłoby zabijać, Nathori zwycięski wypisz wymaluj, a dalej, trochę niżej, p h a, no błagam, widok niezapomniany.
Nie wytrzymałem, wydusiłem, że muszę na stronę, odbiegłem trochę, zgiąłem się wpół w krzakach. Nie mogłem się uspokoić, żebra bolały mnie od śmiechu, wydawało mi się, że zaraz się uduszę. Zaciskając ręce na ustach, chciałem doprowadzić się do porządku, ale coś kazało mi z detalami wszystko sobie przypomnieć, więc ja, człowiek słabej woli, wszystko sobie z detalami przypomniałem, i się popłakałem.
Wróciłem do Echa szybko, wydawałoby się, już zupełnie spokojny, ale wystarczyło mi jedno spojrzenie na płótno, bym parsknął srogim śmiechem. Wiedziałem już, że nie wrócę do Gildii żywy, że mam tak przejebane, że proszę siadać, bo Echo albo się domyślił, albo zaraz się domyśli. Zacząłem się zastanawiać, czy Nikita wykopie mi grób w ładnym miejscu. I czy ktoś przyniesie mi kwiatki.
— Przepraszam — powiedziałem, ocierając łzę. — Tutejsze krzaki opowiadają świetne kawały.

Echo? ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz