sobota, 23 lipca 2022

Od Lei cd. Hotaru

Natura nie kuła ścieżek według uznania ludzkiego porządku; labirynty skąpanych w mroku korytarzy w niczym nie przypominały równych, udeptywanych w blasku dnia traktów. Kolejne przejście, umiejscowione w nieoczywistym miejscu dla człowieka, dla przyrody już mogło wcale takie nie być. Zdarzało się, że z wujkiem eksplorowaliśmy podobne miejsca, nigdy jednak nie zgłębialiśmy się zbyt daleko. Im głębiej, tym zwykle robiło się też ciaśniej. I zimniej. Zerknęłam w stronę wejścia do groty, teraz już lepiej zabezpieczonego przed ukąszeniami śniegu i lodu. Wciąż nie było jednak mowy o tym, by całkowicie przegnać zimno, od dawna zadomowione w licznych zakamarkach nierównej powierzchni skał.
Ta wiedza w tym momencie nie uspokajała mnie ani trochę. Jedna grota wystarczyłaby nam w zupełności, ale podejrzewałam, że skoro Edmund zainteresował się strzępkiem, będzie chciał wybrać się głębiej.
— Wisi dość wysoko — dodał chłopak, zerkając na kłąb. — Bardzo możliwe, że należy do niedźwiedzia. Brunatnego. Zapewne znaleźliśmy jego gawrę, więc od teraz mówcie szeptem. W końcu to pora ich snu zimowego.
Wymieniłyśmy z Hotaru krótkie spojrzenia. Grota, w której się znajdowaliśmy, była przestronna, sklepienie znajdowało się wysoko ponad głowami, kolejna odnoga jaskini już na pierwszy rzut oka nie mogła się jednak poszczycić podobnymi rozmiarami, niewystarczającymi dla rosłego zwierza, zwłaszcza jeśli wcześniej zebrał tuszę potrzebną do przetrwania snu zimowego. Musielibyśmy poruszać się w środku gęsiego, tę okolicę mógłby upodobać sobie co najwyżej kilkumiesięczny maluch. Który powinien przyjść na świat dopiero w gawrze.
— Nie jestem pewna — stwierdziłam ostrożnie. Kłębek nie wydawał się mieć tak ciemnej barwy, jak sierść niedźwiedzia, ale nie należało wykluczać takiego prawdopodobieństwa. Mało który ssak żyjący w górach był na tyle duży, by dosięgnąć tej wysokości.
Hotaru wspięła się na palce, zdjęła ostrożnie kłębek.
— Ma jasny kolor — stwierdziła.
— Mogę? — wyciągnęłam dłoń, tancerka zaś ostrożnie przekazała mi strzęp. Mięłam między palcami miękki skrawek, usiłując przypasować go do znanego gatunku.
— Futro jak futro — burknął Edmund, spojrzał ponad moim ramieniem. 
— Tak, tylko... — nabrałam powietrza, które zaraz jednak wypuściłam z płuc, sama jeszcze niepewna, dlaczego tak stwierdziłam — wydaje mi się, że włosie się różni od siebie. Niektóre są szorstkie, inne gładkie. Długość też się nie pokrywa. I kolor.
Chłopak przechylił głowę, zaraz jednak znalazł rozwiązanie:
— Część może pochodzić na przykład ze szczeciny — stwierdził, krótką chwilę później sam pocierał sierść między palcami — a część z innych partii. Skłębiło się, bo… może chciał wejść dalej. I zaczepił najpierw karkiem, potem grzbietem.
— Ale jak by się połączyły? — zmarszczyłam brwi. Nie rozwarstwiały się zbyt łatwo.
— Daruj sobie te złośliwe uwagi — sarknął urażonym tonem. — Niedźwiedzie są zwinne, więc nie powinnaś od razu wykluczać tego, że mógł się nie przecisnąć. Trzeba myśleć kreatywnie. Wszystkie rzeczy, jeśli tylko nie pasują do naszej tezy, bardzo łatwo pomijamy lub naginamy. To bardzo nieprzystająca badaczom postawa… — zaczerpnął wreszcie oddech, przysunął strzęp bliżej światła bijącego z ogniska — Niemniej, kolor się nie zgadza. Na tym powinno się przede wszystkim skupić. Barwa sierści już jasno wskazuje, że to inny gatunek, więc biorąc to wszystko pod uwagę — uśmiechnął się triumfalnie — kto wie, może znaleźliśmy to stworzenie?
Uniosłam brwi, nie do końca pewna, jak zareagować na ten optymistyczny wniosek.
— Jak sam przed chwilą stwierdziłeś, panie — zaczęła Hotaru — nie powinniśmy wysnuwać zbyt pochopnych wniosków. Futro może tu już być od dawna.
Edmund jednak zdawał się już nas nie słyszeć:
— Tak, tak. Jedna sprawa — uniósł palec — które z was zostanie, by bronić dobytku?
Najwyraźniej według szlachcica było już przesądzone, że pójdziemy dalej. I to zaraz. Nie byłam wciąż do końca pewna, czy przed chwilą udzielił mi reprymendy, czy po prostu mówił, zanim pomyślał, dłużej niż zwykle szukałam odpowiednich słów. Zerknęłam na pozostałych, ciekawa, jak zareagują; Hotaru pozostała spokojna, zapewne świadoma od początku tego, jak może rozwinąć się sytuacja, zważając na nieposkromioną ciekawość szlachcica. Antares wpatrywał się w wejście, jakby już zastanawiał się, co może nas tam spotkać. Wciąż miał na ramieniu grudkę śniegu. Odruchowo strzepnęłam ją delikatnym ruchem ręki. Była jednak chłodna, lepiej jej tu nie zostawiać, w ten sposób łapie się przeziębienie.
— Śnieg — wydukałam tylko, nagle bardzo zainteresowana własnymi butami.
— Nie zauważyłem go — mruknął Antares, również popatrzył gdzie indziej. — Dziękuję.
— Myślę, że możemy iść wszyscy — stwierdziła tancerka. — Jaskinia raczej nie jest zbyt rozległa, niedługo wrócimy.
— Wejście nie jest zbyt dobrze widoczne — dodał rycerz. — Zwłaszcza przy tej pogodzie.
— Mam w torbie cenne rzeczy — nie ustępował Edmund.
— Może zabierzesz część ze sobą?
— Po co? — zmarszczył brwi. — Jeszcze się zniszczą.
Hotaru przechyliła lekko głowę w zamyśleniu, wskazała w końcu na jedną z wystających krawędzi skały.
— Możesz tu zawiesić torbę z rzeczami. Nawet gdyby coś tu weszło, będzie to pewnie zwierzę, które zainteresuje się tym, co leży na ziemi.
Szlachcic burknął coś pod nosem, ale zwyciężyła w końcu niecierpliwość, która wzywała go, by zbadać tajemniczce przejście.
— Niech będzie — stwierdził łaskawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz