środa, 6 lipca 2022

Od Michelle cd. Javiery

Gdy usłyszała pierwsze szczeknięcie, Michelle zaczęła odruchowo szukać w kieszeniach smakołyków i zastanawiać się, czy Gnatołam lub któraś z pozostałych pchełek Gosi nie cierpi ostatnimi czasy na bardzo dziwną chrypkę, bo jednak zapamiętała, że miały nieco inne głosy, zdecydowanie niższe. Ale gdy tylko na horyzoncie pojawił się pies, jasny, puchaty i malutki, zupełnie inny od potężnych nowofundlandów, wątpliwości zostały wyjaśnione, a jej świat skurczył się do ciekawskiej istoty, która właśnie do niej podbiegała.
A kiedy zwierzę zaczęło się z nią witać i skakać, zostawiając na nogawkach najpiękniejsze na świecie wgniecenia po małych łapkach, kobieta czuła się najszczęśliwsza na świecie, dlatego słowa drugiej weterynarz zbyła wybuchem śmiechu i kucnęła przy maluchu, który po usłyszanej komendzie siedział już spokojnie, nawet jeśli pozostający w ruchu ogon zdradzał jego podekscytowanie perspektywą wyprawy.
— Gdzie tam przepraszam, bardzo dobrze, że go wzięłaś. Jak się można na taką ślicznotkę gniewać? — zerknęła uważniej na psa. — Ślicznotka, przepraszam pana. No tak, Harry, że nie załapałam wcześniej. To co, wybierasz się z nami na wycieczkę? Będziesz tropicielem kowala? Widzę po nochalu, że dobry z ciebie tropiciel. Można pogłaskać?
— Tak — Javiera udzieliła zgody, gdy zerkała na pupila, miało się wrażenie, że jej spojrzenie mięknie, rysy twarzy wygładzają się. Nawet jeśli odpowiedziała twierdząco na pytanie brunetki (które właściwie można było też uznać za stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że ułamek sekundy później jej dłonie zaczęły przeczesywać miękką sierść), obserwowała jednak uważnie, czy nie dzieje mu się krzywda, gotowa w każdej chwili interweniować.

Chwilę później — znacznie krótszą, niż życzyłaby sobie tego Michelle — trzeba było jednak ruszać. Sprawa podkuć ciążyła im obu na sercu i domagała się wyjaśnienia, a o dobrego i zaufanego kowala nie było wcale tak łatwo, zwłaszcza odkąd Eilis odeszła. Harry wciąż jednak wesoło dreptał tuż obok, a czas przeznaczony na dotarcie do miasteczka został skwapliwie wykorzystany to na obdarzanie psa czułościami, to na wypytywanie Javiery o niego:
— Ma kilka miesięcy — odpowiadała. — I tak, bardzo dobrze dogaduje się z Herą.
— Czyli nie jak pies z kotem — Michelle zaśmiała się w odpowiedzi. — A widzisz, to u mnie kotka za psami nigdy nie przepadała, syczy i ucieka na kolana dziadka. Immi, została w Brittlebury, ale Harry'ego to by na pewno polubiła. Zamierzasz uczyć go jakichś komend?
— Już kilka zna — wzruszyła ramionami, choć w głosie dało się usłyszeć nutę dumy. — Siad, leżeć, zostań... jeśli będzie miał ochotę, to też poda łapę. Ciągle nad tym pracujemy.
— Bardzo zdolna bestia — Michelle uniosła brew — ale czego się spodziewałam, można poznać po tych oczach. No i, co tu ukrywać — trącił lekko kobietę łokciem — jest w dobrych rękach. Widać, że jest do ciebie bardzo przywiązany. Raz-dwa znajdziemy z nim tego kowala. A potem może jakieś ciastko? Tutaj obok widziałam piekarnię.
Gdy już zanurzyły się w ulicach Tirie, Harry trzymał się blisko Javiery, cały czas zarówno upewniał się, że jest tu obok, ale chłonął również otaczający go świat. Zapach świeżo upieczonego chleba płynący z okna jednego z domów, kot przebiegający pod rynną, zbyt mocne perfumy szlachcianki, która przechodziła ulica godzinę temu — świat pełen był bodźców, zarówno tych przyjemnych w odbiorze, jak i tych mniej, a ludzkie zmysły były w stanie rozpoznać tylko część z nich.
— Gdzieś tutaj chyba była kuźnia — Michelle rozejrzała się dookoła, zerknęła to na Javierę, to na jej towarzysza. — Harry, jak tam intuicja?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz