niedziela, 24 lipca 2022

Od Hugona cd. Jamesa

Cała sprawa śmierdziała. W każdym tego słowa znaczeniu. Hugo był gotów się jednak założyć o cały kosz borowików, że nie o żadną klątwę się tu rozchodziło. A przynajmniej nie o taką w tradycyjnym pojmowaniu.
— Jakby się zainteresowali na początku, to raczej by tego całego zamieszania nie było — parsknął zielarz, wyciągnął nogi pod stołem.
— A zatem to może być wina grzyba? — historyk zmarszczył brwi, zaaferowany.
— Najpewniej. Żaden upiór się nie obraził, że mu naruszyli przestrzeń prywatną — przewrócił oczami. — Tak to się kończy, jak zespoły oszczędzają na mykologach. Oby ktoś umiał pomachać łopatą, sprawdzić, co jest złotem, co żelastwem, i tyle. A nie zawsze wszystko widać na pierwszy rzut oka.
Pokręcił głową, wziął kolejny łyk kawy, nim kontynuował:
— Grobowce to środowisko zmarłych. Dla żywych raczej nie jest zbyt gościnne — uśmiechnął się sucho. — Ale grzybom to nie przeszkadza i dotrzymują towarzystwa każdemu. Gromadzą się, wytwarzają różne substancje, no i proszę — wzruszył ramionami. — Nieszczęście gotowe.
Przez twarz historyka przemknął skurcz. Hugo czuł, że za tą sympatyczną twarzą i wyuczonym, zdystansowanym uśmiechem kryje się wrażliwość, przez którą mężczyzna był już myślami przy ofiarach. Umieranie nie było przyjemnym ani łatwym tematem, mykolog nauczył się jednak rozumieć go jako czysto biologiczny proces. Gdy rozmawiali o nim w zaciszu gildyjnego pokoju, skąpanego w promieniach słońca, łatwo było jeszcze odsunąć inne możliwości. Bardziej emocjonalne.
— Jeśli dobrze rozumiem — zaczął James — sugeruje pan, że to wszystko jest wynikiem niewiedzy z zakresu biologii, a nie klątwy? Czy można jeszcze to powstrzymać?
Parsknął krótkim, pozbawionym wesołości śmiechem.
— Trudno powiedzieć. Dlatego dzieciakom zawsze się mówi, żeby niczego nie zabierały z cmentarza, bo to należy już do świata zmarłych. Albo jeśli się zerwie listek albo kwiatek czy podniesie, to można sprowadzić do domu potępioną duszę, która utknęła w zaświatach — zerknął na historyka, ciekawy, czy swoje pociechy raczył podobnymi opowiastkami. — Metody wychowawcze to kwestia mocno dyskusyjna, nie będę się wypowiadał, ale jakieś ziarno prawdy w tym jest. Trupi jad to nie przelewki, przedostaje się do gleby. Studnie przy cmentarzach nie były najszczęśliwszym pomysłem ludzkości…
— Przesądy nie biorą się znikąd — stwierdził w zamyśleniu mężczyzna. — Do wyobraźni dużo bardziej przemawia upiór niż grzyb.
— Zatem dwa-trzy miesiące i pierwsze zgony po otwarciu grobowca gotowe. W następnych latach będzie ich zapewne przybywać wśród tych, którzy eksplorowali okolicę, ale nie musimy obawiać się epidemii. Choć zapewne warto tam i tak pojechać.
Hopecraft poprawił się na krześle, odchrząknął niemrawo.
— Miały miejsce szybciej.
— Słucham?
— Zgony — wyjaśnił. — Już tydzień po otwarciu grobowca zmarł pierwszy robotnik. Krótko później drugi.
Cholerna jasna. No i byłby kosz borowików w plecy.
Dopiero teraz przypomniał sobie wcześniejsze słowa historyka. Odchylił się mocno na krześle, mebel groźnie zaskrzypiał, grożąc poddaniem się sile grawitacji. Hugo zaraz jednak zerwał się z miejsca, zaczął chodzić wzdłuż pokoju. Do recytowania spisu atlasu grzybów było mu jeszcze daleko, ale poczuł się wytrącony z równowagi. Zdawało mu się, że ma już rozwiązanie całej sprawy, tymczasem zaś okazało się, że gówno wie. Profesor zorientowałby się już na początku.
— Za szybko — mruknął. — Zdecydowanie za szybko, grzyby nie zdążyłyby w tym czasie rozwinąć się w organizmie na tyle, żeby doprowadzić do śmierci.
Może gdyby mieli do czynienia z już wycieńczonymi osobami, ale robotnicy byli raczej silnymi mężczyznami. No i z twarzy historyka wyczytał, że to jeszcze zapewne nie koniec listy. Zbyt dużo nieścisłości, nawet jeśli mogli mieć do czynienia z nowym, silniejszym gatunkiem. James nie wypomniał mu jednak zbyt pośpiesznej, pewnej tezy, za co zielarz był wdzięczny.
— Egzorcysty od razu nie trzeba wzywać — parsknął jadownik, dokończył już wystygniętą kawę. — Ale warto zbadać sprawę. Niewesoła robota, jak to pan wcześniej raczył ująć? — pstryknął palcami. — O, niekoniecznie bezpieczne zlecenia.
Chętnie poczęstowałby historyka czymś mocniejszym, ale zerknął na wciąż niemały stos papierów, których tekst był momentami ledwie zrozumiały nawet teraz. I, jak stwierdził z westchnięciem, czekało ich niemało pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz