poniedziałek, 18 lipca 2022

Od Michelle cd. Hotaru

Dżentelmen Magister kłapnął wprawdzie raz czy dwa zębami podczas kolejnych przenosin, ale nawet jeśli prezentował przy tym pełen garnitur ostrych i mocnych zębów, Lilo kwitowała to uśmiechem i uwagami na temat krokodylej paszczy.
— No wiemy, wiemy — machnęła ręką, obejrzała się za siebie. — Zmęczony niezmęczony, majestat pokazać trzeba, wyszorujemy ci potem te kiełki. Gotowy zobaczyć swoje komnaty?
— Nie jestem pewna, czy on w tym momencie warczy, czy ziewa — stwierdziła Michelle.
— Nie mów tego głośno — sarknęła Lilo, w ciemnych oczach rozbłysły iskierki. — Przecież się obrazi.
Jak już chwilę później się okazało, kobieta nie przesadziła ani o jotę, gdy mówiła o tym, co przygotowała dla Magistra — wszystkie trzy, razem z coraz bardziej sennym gadem, zanurzyły się w zieleni ogrodów botanicznych Wydziału Biologii. Szklarnia gromadziła ciepło i pozwalała wykorzystać każdy promień słońca. Ścieżka zdawała się być przejściem do zupełnie innego świata, nieznane gatunki drzew i kwiatów wyrastały z każdego kąta.
— Jest piękny — westchnęła Hotaru, rozejrzała się dookoła. Delikatnie musnęła palcami rozłożystą paproć, roślina zadrżała lekko pod pieszczotą.
— Prawda? — Lilo zakręciła się wokół własnej osi, rozpostarła szeroko ramiona. — Jest tu tak przez cały rok. Nawet w zimę. Normalnie hodujemy tu tylko rośliny, ale niecodziennie przecież gości się takich wspaniałych przybyszów z Sallandiry. Będzie miał tu ciszę i spokój, po podróży na pewno mu się to przyda.
— To bezpieczne? — weterynarz przechyliła głowę, czujnie obserwowała, jak krokodyl zanurza łapę w wodzie. — Możemy tu go tak od razu zostawić?
Nie wątpiła w kompetencje Lilo, a sadzawka prezentowała się bardzo przytulnie; otaczały ją rośliny, które już na pierwszy rzut oka wyglądały egzotycznie, a zarazem — bardzo pasowały, zwłaszcza w momencie, gdy Magister opuścił już wóz i nic nie wskazywało na to, by chciał tam wrócić.
— Wydaje się zadowolony — zauważyła Hotaru, zerknęła na biolożkę. — Podobnie wygląda jego naturalne środowisko?
Lilo zachichotała:
— Starałam się — przyznała. — Wprawdzie nie jest to lustrzane odbicie, ale temperatura jest bardzo zbliżona, wilgotność również.
— Niesamowite — Michelle uśmiechnęła się szeroko. — Od dawna jest tu sadzawka? I rośliny? Jak w ogóle wygląda ich uprawa?
— To tylko jedna ze szklarni naszego wydziału — kobieta mrugnęła znacząco. — Można opowiadać o każdej całymi dniami. Zbiornik służył nam dotychczas do hodowli hydrofitów. Ale grzybienie chyba nie będą miały nic przeciwko nowemu lokatorowi — pokręciła głową. — Niech no ktoś mi teraz tylko powie, że krokodyle nie są urocze. Przecież on śpi w tych pąkach.
Krokodyl zdążył już przymknąć leniwie oczy, nie zważając na przyciszone głosy kobiet. Białe kwiaty wodne kołysały się łagodnie wokół zielonego łba, a Michelle pokiwała głową.
 

 — Nani niedługo przyjdzie. Rozgośćcie się — zapowiedziała Lilo, gdy przeszły już do jej gabinetu. Panował w nim bałagan, ale zdawał się być pod kontrolą biolożki: sprawnie lawirowała między stosami książek i rozłożonymi wszędzie woluminami z całym mnóstwem drobno zapisanego tekstu i barwnych obrazów, a także między wszelkiego rodzaju przyrządami. Michelle jednak rozglądała się za czymś zupełnie innym. A właściwie za kimś, póki co jednak wzrok prześlizgiwał się przede wszystkim po sprzęcie biologicznym, z którego nazwać umiała może co trzeci.
— Dziękujemy, że poświęcasz nam czas i energię — odezwała się Hotaru.
— Drobiazg — machnęła ręką, ale jej policzki, nieprzyzwyczajone najwyraźniej do podobnych słów, lekko pokraśniały. — Przecież właśnie po to tutaj jestem. Poza tym, to mogą być naprawdę ciekawe badania. I na wyjątkowo przystojnym pacjencie.
Kubki z parującą herbatą zostały rozdane. Lilo niedbałym ruchem ręki przesunęła z niewielkiego stolika dwa bloki notatek, zrobiła miejsce na talerz wypełniony kanapkami.
— Również musicie odzyskać siły po podróży — oparła dłoń o podbródek. — A w międzyczasie chętnie posłucham więcej o Magistrze i całej sprawie. Złoty ząb i potężne ziewnięcie już widziałam, ale podejrzewam, że ma coś jeszcze w zanadrzu.
— Bardzo… wyjątkowego właściciela — weterynarz przewróciła oczami.
— Wydaje mi się, że Sophie o nim wspominała – również pochodzi z Sallandiry, zgadza się? Co mówił na temat jego stanu?
Tym razem odezwała się Hotaru, która przedstawiła to, co udało się ustalić jeszcze w Tirie. Lilo słuchała uważnie każdego słowa, czasami kiwała głową lub dopytywała, nie ulegało jednak wątpliwości, że zapisuje w pamięci każdy szczegół dotyczący stanu pacjenta.
— Cóż, artefakt potencjalnie wyklucza te najbardziej prawdopodobne opcje — oceniła biolożka. — Chociaż mógł wywołać zamieszanie. Tylko, widzicie, z krokodylami czasem tak bywa, że... Stitch!
Przerwała nagle wypowiedź, wzrok uciekł w stronę kolan biolożki, na których wylądowała właśnie rozmazana, błękitna plama, która najwyraźniej zeskoczyła z regału.
Najpiękniejsza plama na świecie, jak sekundę później oceniła Michelle.
Przypomniała sobie, jak Sophie opowiadała o nowym okazie, którego niedawno dorobiła się Lilo. Już z daleka mogła dostrzec zwinne, chwytne łapki zakończone ostrymi pazurami, a także imponujący rząd białych kiełek, które stworzenie obnażało w uśmiechu. "Groźny gatunek" wielkości niedużego psa przeciągnął się, popatrzył ciekawsko to na Michelle, to na Hotaru, zatrzepotał uszami wielkości swojej głowy. I wydał z siebie pełne zadowolenia miauknięcie, choć weterynarz dałaby słowo, że właśnie usłyszała dość wyraźnie "Stitch". Nie krępowały go żadne smycze lub kagańce, co przyjęła z ulgą.
— Miałaś rację, to ssak! — zwróciła się do Hotaru, jej uwagę zaraz znów pochłonęło niezwykłe zwierzę. — Miło mi pana poznać.
— Tak się zastanawiałam, kiedy się pokaże — Lilo pokręciła głową, uniosła pod pachy wiercącego się nicponia. — I będzie się popisywał. Ile wytrzymałeś, kwadrans? Słowo daję, na minutę nie mogę spuścić z niego oka, dlatego siedzi u mnie, tylko zazwyczaj o tej porze śpi.
— Nocny marek? — Michelle pochyliła się. — Te oczyska mówią same ze siebie.
— Och, balangi by wyprawiał wtedy bez przerwy, zdecydowanie — zwierzak zeskoczył zwinnie z jej kolan, zaczął wdrapywać się na te Hotaru, wyciągnął w jej stronę przednie łapy. — Wydaje się, że cię polubił. Ale zabiorę go, jeśli masz coś przeciwko.
— Nie, nie — tancerka uśmiechnęła się łagodnie, pomogła mu umościć się wygodnie na kolanach. Stitch zwinął się w kłębek, wciąż jednak spod oka zerkał to na Hotaru, to na Michelle. — Mogę go pogłaskać?
— Obrazi się, jeśli tego nie zrobisz. To największy pieszczoch na świecie.
— To ja też się dołączę — Michelle wychyliła się z krzesła, wyciągnęła dłoń, by kilka razy pogładzić miękką sierść. 
Po chwili otworzyły się też drzwi; próg przekroczyła starsza i wyższa wersja Lilo, w której od razu dało się rozpoznać jej siostrę.
— Wszyscy już w komplecie — zauważyła, bystre oczy omiotły pomieszczenie. — Oprócz naszego gościa honorowego.
— Magister śpi w ogrodzie — wyjaśniła Michelle.
— Świetnie — skinęła głową. — Miło mi poznać, jestem Nani Pelekai.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz