niedziela, 3 lipca 2022

Od Nalanisa cd. Jamesa

— Oczywiście, za jaką kwotę? — powiedział blondyn.
Zamrugałem.
Że co?
Zgodził się? Tak od razu, na samym wstępie, bez zastanowienia? Kupuje i tyle? Nie zapyta o nic, nie skomentuje rysunku, nie porozmawia ze mną nawet? No proszę. Novum dla mnie. Na moment straciłem rezon, sytuacja mnie zaskoczyła. Nie przypuszczałem, że wyrazi zainteresowanie portretem tak szybko. Oczywiście, jestem uzdolniony, prawda, ale zwykle nie szło tak łatwo, w zasadzie, no, nie szło nigdy. Przeważnie musiałem się postarać, żeby coś sprzedać. Zbajerować potencjalnego nabywcę, powdzięczyć się, pouśmiechać ładnie, no błagam, ja byłem do tej rozmowy merytorycznie przygotowany, ja miałem opracowaną strategię, cały plan działania, idąc, nastawiłem się na dłuższe negocjacje. A on mówi mi, że kupuje i basta. Tak po prostu. Dramat jakiś. Kompletnie nie pozwolił mi się wykazać. Wiadomo, wielki pan arystokrata, bierze i do widzenia, idź precz, pachołku, wygibasów mi nie przerywaj. Zepsuł mi zabawę, rozumiecie? Tak się nie robi przecież. Każdy wie, że nie wypada zgadzać się od razu. Która dama zgadza się od razu? No dobrze, ta słynna na całą wiochę de Verley to może od razu. Ale poza nią to żadna.
Zadarłem dumnie głowę, wcisnąłem mu rysunek do ręki ruchem bardzo pańskim, bardzo obrażonym, dając mu do zrozumienia, że popełnił wobec mnie nietakt.
— Artysto — dokończyłem sucho, gdy blondyn, który okazał się Jamesem, chciał dowiedzieć się, jak się do mnie zwracać.
Uznałem, że nie powiem mu, kim jestem, pogram tajemniczego, podroczę się z nim, niech sobie żyje w niepewności, nic mnie to nie obchodzi. Okazało się, że z targów nici, a ja, cóż, przypominam, że się nudziłem. Nasz dialog mi nie pomagał, jak sami widzicie, wyglądał niemądrze trochę. Czułem, że Jamesa trzeba będzie rozruszać. No rozczarował mnie, co mogę dodać. Gdyby odpowiedział mi na przykład: nie, nie kupię od ciebie tego gówna, w tej chwili stąd spieprzaj, ha, to dopiero byłoby ciekawe. Kupiłby wtedy i tak, oczywiście, wyszedłbym z siebie, stanął obok i zatańczył kankana, żeby go wziął. A tak, skoro James od razu chciał sobie bulić za moje bohomazy, to niech sobie buli, proszę bardzo, nagle jakoś przestało mi zależeć. Zbyt łatwo mi to przyszło, poczułem, że dalej nie muszę się starać.
— O, to nie taka kosztowna rzecz, to na pewno nie jest nic, na co nie mógłby sobie pan pozwolić, ot, bagatela, dla kogoś takiego jak pan, zaledwie wydateczek. To będzie... hm... — Zrobiłem zamyśloną minę, udałem, że starannie wyceniam swoje dzieło, przeliczam, ile poświęciłem na nie czasu, ile zużyłem materiałów, ile zarwałem nocy. Musiałem wymyślić cenę, gdyż obrazek, który trzymał w ręce, najmniejszej wartości nie posiadał, nie było co wyceniać po prostu. — A tak z pięć tysięcy koron bym chciał za to cacko.
Przesadziłem? No wiadomo. Stałem, uśmiechając się pod nosem, czekając na reakcję. Nie liczyłem, że da mi tyle, na głowę nie upadłem. Chciałem go sprawdzić, pobawić się, zobaczyć, co zrobi. Pięć tysięcy koron, nieźle-nieźle, poniosło mnie, faktycznie, tyle jeszcze nie żądałem. Ale, no proszę, James sam się prosił, żal nie próbować. A nuż faktycznie mi tyle da, może to jakiś wariat, kto wie, nigdy nie wiadomo. A jak da, to pięknie, zbieram manatki, rano opuszczam ten wesoły kurwidołek, wyruszam do ciepłych krajów, na wyspy Fliss znaczy.
— Może sonecik dorzucę? — uśmiechnąłem się pięknie. — Chce pan, prawda? Niech pan siada sobie, zapraszam, będzie mi pan tu teraz pozował, ten sonecik to o panu będzie, rzecz jasna, do kompletu z portretem, taki gratisik. Proszę, no proszę bardzo, pan sobie usiądzie. — Posadziłem go na ławeczce, kolejnym zarośniętym chwastami siedzisku. —  Proszę się postarać, pozować mi tu wdzięcznie, siedzieć prosto, uśmiechać się ładnie, to może ułatwi sprawę. — Przetrząsnąłem kieszenie, wygrzebałem sfatygowane pióro, wręczyłem Jamesowi flakon atramentu do potrzymania. Patrzyłem na mężczyznę chwilę, ze stalówką zawieszoną nad kartką. Blondyn był młody. Kim on tak właściwie mówił, że jest? Że niby historyk? Twarzy intelektualisty nie posiadał raczej, a ludzie uczeni, wiadomo, starzy, pomarszczeni. Gdyby mi nie powiedział, że zajmuje się pracą naukową, to bym się nie domyślił. Ot, jasnowłosy jaśniepan, młody, chuderlawy, widać, że nie pracował nigdy fizycznie. I że jest bogaty. Na sto procent. Mnie się nie oszuka w tym względzie, ja znam się na ludziach, pieniądze to na odległość czuję. A ten tu rękawiczki nosił, długie jak panienka, dziwne trochę, a więc na pewno jakaś nowa zagraniczna moda.
— Tytuł roboczy: Na oczy historyka naleasiańskiego Jamesa Hopecrafta, który był za Cervanem, obranym mistrzem gildyjskim. — Rzuciłem mężczyźnie spojrzenie znad papieru, ruchliwa końcówka pióra zastygła na moment w powietrzu. — Jak się to panu widzi? 

1 komentarz: