czwartek, 14 lipca 2022

Od Kukume — O tobie mówi bajka

Noc błyszczała srebrem gwiazd. Kukume zwykła uważać je za odległe, zbyt niedostępne ludziom, obojętne na ich świat i dolę – teraz jednak uniosła przyrząd, zmrużyła oko, a rozległy firmament mrugnął do niej poufale, jakby dzielili wspólny sekret.
Letnie miesiące pozwalały cieszyć się ciepłem nawet długo po tym, gdy zaszło słońce. Kobieta westchnęła, pozwoliła zefirowi wkraść się przez okno do jej pokoju. Chmury mknęły powoli przez roziskrzony nieboskłon – nagle znacznie bliższy, tak bardzo, że Kukume miała wrażenie, że nie siedzi właśnie na łóżku, nie opiera dłoni o ramę okna, ale jest gdzieś dużo, dużo dalej. Druga dłoń, w której nie trzymała teleskopu, uniosła się nieco wyżej, jakby odruchowo chciała się czegoś chwycić, zaraz jednak powędrowała w stronę szyi. Przez chwilę bawiła się wisiorkiem, owal prześlizgiwał się między palcami, dzieląc się swoim ciepłem, błyskawica zaklęta w żywicy – zaraz sobie przypomniała, gdzie jest. I uśmiechnęła się.
Długo bała się nocy. Kiedy zapadały ciemności, nie widać było drogi, nie można było wędrować, człowiek narażony był na wiele niebezpieczeństw. W jej plemieniu nie brakowało przerażających historii, które ostrzegały przed brawurowym wyprawianiem się w mrok, przed demonami, które czaiły się i ostrzyły kły na śmiałków. Noc nie należała do ludzi.
Ostatnio jednak przekonywała się, że było inaczej. Miriady gwiazd układało się w nieskończenie skomplikowanych wzorach, mleczne światło księżyca łagodnie przelewało się przez okno, jeden z promieni zaplątał się w żywicy zawieszonej na jej szyi.
Jeszcze niedawno gniewała się na swoje plemię. Teraz jednak rozumiała, że chcieli w ten sposób bronić samych siebie, nawet jeśli mylili się straszliwie. Ona jednak pragnęła spróbować wykuć własną drogę, ale nie musiało to oznaczać zupełnego odcięcia się od tego, co znała. Mogła korzystać z tych wszystkich doświadczeń, przyznawać się do dziedzictwa, zarazem jednak pozostawiać własny ślad. I miała tutaj tych, z którymi chciała się tym dzielić.


Kukume miała pewne uzasadnione obawy, że pani Irina nigdy już jej nie zaufa w kwestii udostępniania kuchni. Wprawdzie tym razem obyło się bez agresywnych garnków, które walałyby się po podłodze, niemniej zastanawiała się, czy aby na pewno nie lepiej byłoby iść prosto na targ.
— Jesteś absolutnie pewna, że to powinno być w takiej kolejności? — Michelle uniosła wysoko brwi. — To wygląda jak miejsce zbrodni.
— Daj spokój, to tylko mąka — machnęła ręką, choć trudno było jej zachować powagę, gdy zauważyła, jak biel rozsypała się na twarzy i lokach weterynarz. — Po prostu… wsyp ją do miski. A nie na siebie.
— Och, no przecież — kobieta parsknęła śmiechem, ale tym razem proszek wylądował tam, gdzie powinien. Albo prawie, część bowiem ułożyła się w fantazyjnych wzorach na stole. — Jajek też nie powinnam rozbijać na głowie?
— Wystarczy, że wyłowisz te skorupki. Wiem, że nie powinno się niczego marnować, ale naprawdę tutaj potrzebujemy tylko żółtek.
— Wiesz co — Michelle zaczęła energicznie mieszać masę — jestem dobrej myśli, cokolwiek nam tu wyjdzie. Naprawdę, przecież to astrolog. Jakby miało nam wyjść coś trującego, to wahadełko spadnie nam na miskę czy coś. W ostateczności Sophie dostanie ciekawy materiał badawczy.
— Nie wymiguj się — Kukume zaczęła formować pierwsze ciastko w kształcie słońca, w duchu odetchnęła, że to ona trzymała nóż. Zaraz jednak zostawiła narzędzie, doskoczyła znowu do kobiety, stanowczym ruchem zabrała miarkę. — To sól, nie cukier!
Na chwilę zapadła cisza. Michelle uciekła wzrokiem, dłoń powędrowała w stronę karku.
— A ja tego dodałam już wcześniej do kremu…
Podróżcznika tylko westchnęła.
— I tak wolałam zrobić kakaowy.


Lipcowe popołudnie obwieszczało nadzwyczajnym ciepłem swoje istnienie. Błękitu nieba nie zakrywała ani jedna chmura, zieleń rozkwitała bujnie, gdziekolwiek spojrzeć. W murach budynku gildii Mattia, Kukume i Michelle usiedli wygodnie; rozmowa toczyła się swoim leniwym rytmem, łagodnymi meandrami przechodziła od anegdotek weterynarz o ostatnich pacjentach, przez zręczne wtrącenia i opowieści Mattii. Kukume siedziała przez większość czasu spokojnie, z dłońmi splecionymi na kolanach, skrytych pod materiałem chusty mimo pogody; lubiła takie dni. Lubiła słuchać, po prostu być. W końcu jednak – trudno było jej nawet wskazać konkretny moment – zaczęła opowiadać.
— Przypomniałam sobie niedawno taką baśń — przebiegła palcami po filiżance, zakręciła opuszką po krawędzi naczynia — o dwóch braciach, którzy zawsze byli razem. Jeden z nich nazywał się Orle Oko, drugi – Sokole Oko. Byli znakomitymi łucznikami i dzięki ich staraniom nikt w plemieniu nie był nigdy głodny, w końcu jednak każdy z nich chciał udowodnić, że to jemu przypada tytuł tego najzdolniejszego strzelca.
Mattia upił łyk, przechylił lekko głowę, słuchał dalej.
— Orle Oko powiedział więc: "Wypuszczę moją srebrną strzałę z łuku w niebo tak wysoko, jak nikt inny na świecie nie potrafi". Odgadniesz, co zrobił?
— Zastrzelił ptaka w locie? — astrolog zastanowił się przez chwilę, Michelle skrzywiła się na samą myśl.
— Jeszcze wyżej.
— W niebo?
— Tak — Kukume skinęła głową. — Ale wtedy Sokole Oko powiedział, że strąci strzałę brata, więc wyjął swój złoty łuk i wystrzelił, a ostrze utkwiło w srebrnym drzewcu. "Widzisz, zabiłem twoją strzałę". Ale Orle Oko zaraz również wycelował i trafił strzałę brata. I tak współzawodniczyli, dopóki nie mieli pustych kołczanów. Ale nawet wtedy przestali na chwilę, bo kiedy tylko sporządzili nowe, wznowili walkę, a wokół nich zebrało się całe plemię. Łańcuch był coraz dłuższy, aż w końcu — kobieta przesunęła łagodnie dłoń w dół prostym, krótkim ruchem — złoto-srebrny pas sięgnął ziemi. Bracia równocześnie sięgnęli ku niemu i zaczęli unosić się w górę, coraz wyżej i wyżej, aż po niebo. Orle Oko przemienił się w Księżyc, a Sokole Oko w Słońce. I po dziś wędrują, jeden za dnia, drugi w nocy.
Na chwilę zapadła cisza; w końcu astrolog odchylił się delikatnie na fotelu.
— To ciekawa baśń — stwierdził wreszcie. — Choć wydaje się, że ma niezbyt szczęśliwe zakończenie.
— Ale jest dobrą alternatywą dla łowców — zauważyła Michelle, pokręciła głową. — Na pewno lepszą niż polowanie.
— Place treningowe mogłyby być gwiazdami — astrolog uśmiechnął się. — Skoro są rozsiane po całym niebie.
— Nie wyobrażam sobie choćby ciebie i Isidoro w takiej sytuacji — Kukume spojrzała krótko w górę.
— Twoje plemię wyjaśniało świat podobnymi legendami?
— Próbowali — skinęła głową, wzięła kolejne ciastko, ale zaraz odłożyła je na talerz, jakby straciła apetyt. — Ale było wiele podobnych historii, skąd wziął się świat. Chodziło raczej o pokazanie pewnych… zachowań, prawideł, jak sądzę. Nagroda i kara, akcja i reakcja. Bracia ze sobą walczyli, więc zostali rozdzieleni. Zyskali nieśmiertelność i chwałę dzięki swoim zdolnościom, ale trudno powiedzieć, czy byli naprawdę szczęśliwi, skoro zostali rozdzieleni na wieki — przechyliła lekko głowę. — Było wiele podobnych baśni, na całym świecie, jak sądzę. Kiedy miało wydarzyć się coś ważnego, ohamie opowiadała różne historie, które kończyły się zazwyczaj śmiercią lub klęską bohaterów. Chodziło o to, by nabrać złe duchy, że zwyciężyły, że los potoczył się tak, jak tego istotnie pragnęły, więc kiedy będziemy już naprawdę działać, nie będą przeszkadzać. Koniec końców — Kukume uśmiechnęła się lekko, ugryzła ciastko — myślę, że Mushi chcą być optymistami.
— Jest takie przysłowie — Mattia zamyślił się na chwilę — spodziewaj się najgorszego, a nie spotka cię rozczarowanie.
— Dobrze by było, gdyby los dało się tak zaczarować, prawda?
— Ale jeszcze lepiej to odwrócić — weterynarz uśmiechnęła się szeroko. — Jeśli się opowie dobrą historię, to będzie się dążyło do szczęśliwego zakończenia. Więc…
— …dlatego dzisiaj tu jesteśmy — dokończyła Kukume.
Być może, jak obie kobiety doszły do wniosku, nie trzeba nabierać demonów — może też wcale nie o to chodziło w sztuczce, polegającej raczej na uspokajaniu ludzi niż innych istot, które mogły na nich czyhać. Złego losu nie trzeba było kusić, by go odwrócić.
Michelle wyciągnęła z przepastnej torby książkę – a raczej zeszyt.
— Okazuje się, że to bardzo trudne wydać książkę — weterynarz roześmiała się. — Ale się nie poddałyśmy i wzięłyśmy sprawy we własne ręce.
— Wygląda na bardzo obiecujący debiut — Mattia roześmiał się, przyjrzał uważniej okładce, najwyraźniej już świadom ich zamiarów. 
— Spisałyśmy kilka z historii — dodała Kukume. — Chociaż pozwoliłam sobie dokonać poprawek. Bo widzisz, stwierdziłyśmy, że warto opowiadać dobre historie… — zamyśliła się na chwilę, zaraz jednak podjęła wątek — i skupiać się na tym, co dobrego przynoszą.
Mity, przekazywane dotąd w tradycji ustnej, ułożyły się wreszcie w słowa. Schludnym, lekko pochylonym pismem zostały zapisane przeróżne opowieści. Od nielubianego kojota, który ułożył gwiazdy na niebie, celując strzałami w niebo, bo chciał stworzyć drabinę dla wilczych przyjaciół, stęsknionych za swoimi kuzynami, księżycowymi psami. Albo o kogucie, niegdyś boskim pupilu, wysłanym na ziemię, by sprawdził, jak radzą sobie ludzie; ptak tak zakochał się w ich świecie, że zrezygnował z umiejętności wznoszenia się ponad chmury.
Niektóre strony nie zostały jednak wypełnione pismem: zamiast tego, pociągnięte pastelami szkice uzupełniały historie. Na wielu z nich przewijali się gildyjczycy lub ich pupile. Spotkaniu ziemskich wilków i księżycowych psów z oddali przyglądali się Mattia i Isidoro, a koń, którym jeden z bohaterów jechał, by odnaleźć wodę życia, był dziwnie podobny do Aldebarana. Gdy w innej historii śnieg pokrył świat, bóstwem zimy, które zajęło się ludzkim gatunkiem, okazała się Atria, gryfica śnieżna, którą Michelle i Mattia spotkali w Rirvulird. Historie różniły się bohaterami, narracjami, fabułami — wszystkie jednak łączyło dobre zakończenie.
— Zatem życzymy ci wszystkiego najlepszego — Michelle podała prezent.
— Wielu dobrych i szczęśliwych przygód, które sprawią, że żaden dzień nie będzie nudny — Kukume sięgnęła ku ciastkom, które również wygodnie czekały na swoją kolej.

* Historie o braciach Sokole Oko i Orle Oko, a także o kojocie, to baśnie indiańskie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz