piątek, 5 sierpnia 2022

Od Aherina cd. Apolonii

Zmiany, Aherin westchnął, uśmiechnął się pod nosem, stając przed wysokimi, dębowymi drzwiami. Ciągłe zmiany. Trudno nadążyć, chyba powoli się starzeję. Ostatnio miało miejsce tyle rzeczy, które mnie dotyczyły, a które mimo to rozegrały się gdzieś poza mną.
Zastanowił się, czy czas zawsze płynął tak szybko, czy to ewenement ostatniej dekady. Zdarzenia zdawały się postępować tym pośpieszniej i bardziej nieuchronnie, im przybywało mu lat. Czuł, że im dłużej żyje, tym dnie, tygodnie, miesiące odchodzą prędzej, znaczą mniej, przemijają ze słabszym echem. Sprawy ostatnich dwóch lat jakby przepłynęły mu przez palce, nim zdołał uchwycić je dobrze, mocno, pewnie. Kiedy do tego wszystkiego doszło? Wczoraj Androuche, dzisiaj Tirie, wczoraj komnata w pałacu, dzisiaj klitka w Visan Ikset, wczoraj nadworny czarodziej, dzisiaj wioskowy magik, wczoraj pies na smyczy margrabiny, dzisiaj człowiek zupełnie wolny. Najpierw Sara d'Estrees, potem Robena Jory, następnie Małgorzata de Verley, na końcu Apolonia. A jutro... Aherin otarł o siebie kciuk i środkowy palec, wskrzesił w dłoni iskrę magii. Małą, chłodną, prawie niewyczuwalną dla zwykłego człowieka, znacznie słabszą od tej, którą stworzyłby tym samym ruchem pół wieku temu. A jutro co przyniesie dzień.
Powinien zapukać. Nie lubił tego robić, kompletnie się oduczył, na dworze Sary nie było to konieczne. Przejścia otwierał sobie, dla efektu i ku zdumieniu świadków, za pomocą czarów, krótkim ruchem dłoni sprawiał, że drzwi same rozwierały się na jego widok. W Gildii także posługiwał się magią, weszło mu to w manierę. Ale teraz... teraz zapukać już musiał.
Zapukał. Ta prozaiczna czynność wydała mu się jakaś niezwykła, dźwięk palca uderzającego o drewno jakiś nietypowy, jakby odległy, zachowany we wspomnieniach i dobrze wyryty w pamięci, ale niesłyszany od dawna, pogrzebany gdzieś na dnie świadomości.   
Zdumiewające było również to, że nie mógł wejść od razu, kazano mu czekać. Minęła chwila, nim usłyszał kroki lekkie, ciche, znajome.
Szczęknęła klamka, zawiasy zaskrzypiały, drzwi się rozchyliły, wpuściły snop światła na chłodny, pogrążony w cieniu korytarz.
Apolonia wyglądała, jak zawsze, zjawiskowo. Powitała go uprzejmie i z wielką kurtuazją, zaprosiła do środka szerokim gestem światowej damy. Pozornie wszystko odbyło się tak, jak powinno. Ale Aherin wiedział, że nie jest między nimi najlepiej, że podczas ich ostatniej awantury w Obarii padło kilka słów za dużo. Z obu stron.
Znał Apolonię na tyle, by widzieć, że miała w pamięci ostatnie wydarzenia. Zachowywała się naturalnie, poruszała z niewymuszoną swobodą, zwracała do Aherina grzecznie, choć nieco chłodno, a sposób, w jaki się z nim przywitała, uznał za niemal oficjalny. Nazwała go panem Asparsą, a więc tak, jak nie znosił najbardziej, o czym Apolonia, oczywiście, wiedziała. Wolałby już być panem Aherinem, albo po prostu Asparsą. Jego nazwisko wraz ze słowem pan tworzyło według niego kombinację tak formalną, że nie do zniesienia. 
Poza tym uśmiechała się ładnie, ale powściągliwie, w sposób właściwy bywałym na salonach arystokratkom. Patrząc na uniesione kąciki ukarminowanych warg, nie było do końca wiadomo, czy są przejawem sympatii, ironii czy zdawkowej grzeczności. Apolonia spoglądała spod rzęs, oczy miała duże i błyszczące, ale ich wyraz tego dnia interpretował jako mniej niż bardziej przychylny.
Usiadł na wskazanym krześle. Apolonia poprosiła, by zaczekał jeszcze chwilę. Nie spodziewała się, że przyjdzie wcześniej, nie skończyła jeszcze upinać włosów. Przeszła przez pokój swym zwykłym, sunąco-płynącym krokiem tancerki, zajęła miejsce przed toaletką, wśród wielu kobiecych drobiazgów, wpięła spinkę we włosy z tyłu głowy, podtrzymała nią kolejny spiralny lok.
Spostrzegł, że miała na sobie tę samą kreację, którą założyła podczas Parady Bogów, że włosy czesała w identyczną fryzurę, jaką widział u niej tamtej nocy. Kobiece manipulacje, Aherin się uśmiechnął. Okropne, bo zawsze skuteczne. 
Poświęcił wiele uwagi ciemnym lokom i jasnoniebieskiej sukience, ale istniał przedmiot, który przykuł jego wzrok na nieco dłużej. Wąską talię aktorki oplatał pasek z łańcuszków i splotów pereł, srebrny, obszerny i warstwowy, którego rzędy schodziły się z przodu przy zapinanej na zatrzask klamerce. Pasek sprowadzony z Androuche, pasek, który znał na tyle dobrze, by wiedzieć, że perły, na które spoglądał, nie były perłami do końca, choć nie dało się tego stwierdzić na pierwszy rzut oka. Aherin co do ich niezwykłych właściwości miał pewność, sam przy nich majstrował.
Perły wydrążył od środka, wypełnił magią w czystej postaci. Naczynia tego rodzaju posiadały małe gabaryty, ale zmaterializowanej czarodziejskiej esencji mieściło się w nich akurat tyle, ile potrzeba było do drobnych, domowych czarów. Wystarczyło dotknąć perły, pomyśleć, co ma się stać, a to się działo, o ile prośba nie była zbyt duża lub skomplikowana. Można było sobie życzyć choćby, żeby stara, zniszczona sukienka wyglądała jak w chwili kupienia, albo by złamany na bankiecie obcas wrócił na swoje miejsce. Pasek miał umilać codzienne życie, zaoszczędzać zmartwień, od ręki rozwiązywać niewielkie problemy. Ot, skromny prezent urodzinowy, który mógł się okazać użyteczny dla damy, diwy, aktorki.
Aherin przyjrzał się paskowi, dostrzegł, że wszystkie perły świecą tak samo, tlą się chłodną, bladą łuną. Żadna nie była szara, matowa, pozbawiona blasku, co dowodziłoby, że esencja z jej wnętrza została wykorzystana. Nie lubisz magii?, zapytał twarz Apolonii, odbitą w wiszącym nad toaletką lustrze. Może nie chcesz zużyć jej pochopnie? Bez obaw, to czarodziejska zabawka do spełniania kaprysów. Gdy skończą ci się te perły, zrobię nowe, bagatela.
Apolonia szykowała się w ciszy, Aherin jej nie przeszkadzał. W Obarii rozmawiali dużo, długo, głośno. Może teraz nadeszła pora, by w spokoju siedzieć i milczeć.
Gdy Apolonia dała znać, że jest gotowa, podszedł do ściennego, przestronnego lustra, nadającego się na teleport w sam raz. Pstryknął palcami. Szklana powierzchnia zamigotała jak tafla połyskującego w słońcu jeziora. Aherin nie mógł się powstrzymać, wymruczał zaklęcie, wykreował iluzję tęczowej ryby. Zwierzę sunęło przez rozświetloną na złoto wodę, leniwie poruszało płetwami tak pstrokatymi, że całe lustro zdawało się od nich opalizować. Plusnęło, podpłynęło tak blisko, że jego grzbiet wynurzył się ponad ramę. 
Aherin zrobił ważną minę, uśmiechnął się z dumą, oparł pięść na biodrze, spojrzał na Apolonię, oczekując aprobaty. Aktorka stała prosto jak marmurowa kariatyda, sprawiała wrażenie, jakby widok morskiego stworzenia przepływającego przez jej pokój był dla niej naturalny i oczywisty.
Pokręcił głową, pstryknął po raz kolejny. Ryba znikła, przed oczami zazielenił się im ogród austerii Rara avis pełen rododendronów, różaneczników, azalii i malw. Zapachniało kwitnącymi kwiatami, dobrym jedzeniem, płynące gdzieś z wnętrza lustra powietrze uderzyło go w twarz rześkim podmuchem. 
Wyciągnął dłoń w kierunku Apoloni, służąc jej pomocą w przejściu przez teleport. Wiedział, że nie darzyła ich zaufaniem.
— Gotowa?
shame on me :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz