sobota, 13 sierpnia 2022

Od Sophie cd. Hugona

Sophie spodziewała się czegoś kompletnie innego po liście. Jeśli ktoś postanowił ostatecznie zamknąć tak wiele spraw, miała wrażenie, że po prostu nie dało się tego zamknąć w ledwie paru zdaniach, że potrzeba było wyjaśnień, jakiegoś uzasadnienia, dowodu na to, że to działanie miało sens. To prawda, że nie znała profesora Leitnera, ale pamiętała słowa swojego mentora, profesora von Hohenheima, i jego podejście. Mówił, że swój swojego rozpozna, że naukowcy, nawet jeśli zajmują się różnymi dziedzinami, w gruncie rzeczy są do siebie podobni i podobnie też myślą. Dlatego też w sercu Sophie było tyle niezgody na obrót wypadków, na cały ten list i wszystko, co implikował. Dziekan Di Albrisis podzielał przecież jej zdanie – profesor Leitner, nawet jeśli sam nie widział dla siebie przyszłości, nie mógł tak po prostu zniszczyć swojej pracy! To były wyniki, które zbierał latami!
Szła razem z Hugonem przez korytarze Wydziału Biologii, ale jej umysł nie rejestrował nawet mijanych drzwi i osób, zdążających czy to w końcu na zewnątrz, z dala od przesiąkniętej wysiłkiem intelektualnym atmosfery, czy też tych mniej szczęśliwych studentów, którzy wciąż mieli jeszcze ostatnie zajęcia. Albo zamierzali nocować w bibliotece.
Cała sprawa wciąż ciążyła jej w myślach, gdy wraz z Hugonem usiedli w końcu w karczmie, czekając na posiłek. Ale panujący wokół hałas, kręcący się ludzie i wydobywające się z kuchni zapachy sprawiały, że ciężar z każdą chwilą stawał się mniej wyczuwalny, odpływał nieco, rozmywając się wśród innych myśli.
— Umieram z głodu — powiedział Hugo, siadając naprzeciwko, stawiając na w miarę czystym blacie dwa kufle piwa.
Sophie sięgnęła po swój, pociągnęła długi łyk. Piwo było zimne, może nieco zbyt gorzkie, ale kobieta nie zamierzała narzekać. Nie roztkliwiała się nad drobiazgami, a jej zakres tolerancji na to, co mogła zjeść lub wypić, miał naprawdę szerokie spektrum. Średniej jakości piwo w średniej cenie było jak najbardziej akceptowalne.
— Ja też — westchnęła.
Rozmowa niespecjalnie się kleiła. Oboje byli zmęczeni, to był długi dzień. Nie pierwszy raz Sophie miała do rozwiązania jakąś zagadkę czy misję do wykonania, ale choć każda wymagała solidnej porcji myślenia, większość nie była aż tak… przygnębiająca. Dobrze, sprawa Verdamów się tu nie liczyła – demoniczny kontrakt miał osobną kategorię, nie wpisywał się w żadne ramy. Gdzieś w głębi serca Sophie czuła, że żaden temat nie jest właściwy, żaden nie wydaje się stosowny, a pożegnanie profesora Leitnera ze światem brzmiało tak ostatecznie, jakby było wyryte w kamieniu, nie zaś spisane na papierze.
Hugo skończył borowikową, zabrał się za swoje placki. Sophie nawet się nie zdziwiła, widząc zagniecione z ciastem kurki. Klienci przychodzili, przepychali się gdzieś koło ich miejsca, siadali, wypełniali wnętrze karczmy rozmowami, śmiechem, czasem ktoś podniósł głos, próbując przekonać kogoś do swych racji. Kufle zaświeciły dnem, przechodząca w pobliżu dziewczyna dolała im do pełna, przechylając kamionkowy dzbanek.
— Nie jestem dziś dobrym rozmówcą — mruknęła alchemiczka, zaglądając w kufel i po chwili namysłu spijając część piany.
— Daj spokój — Hugo wzruszył ramionami. — Nie jest tak, że trzeba zabawiać mnie rozmową.
Sophie zabębniła palcami po kuflu, westchnęła ciężko. A potem popatrzyła na mykologa, w jej oczach coś rozbłysło.
— Hugo, mam trudne pytanie.
— Może będę w stanie odpowiedzieć.
— Jakbyś postanowił ze sobą skończyć i przy okazji zniszczyć też całą swoją pracę, to jak byś się do tego zabrał?
Mężczyzna parsknął w kufel, jasne brwi uniosły się, niemal schowały za opadającymi na czoło pasemkami. Hugo przeczesał włosy palcami, odchylił się na siedzisku.
— Trudne pytanie, racja. Ile mam czasu na odpowiedź?
— Tyle, co na egzaminie z metalurgii. Trzy godziny.
— To może mam jakieś szanse, jeśli pani profesor będzie przychylnie oceniać. — Mężczyzna parsknął krótkim śmiechem, ale zaraz spoważniał. — A ty? Nie zadałaś tego pytania bez przemyślenia sprawy, myślisz o czymś konkretnym.
Alchemiczka skinęła głową, nawet nie zauważyła, kiedy z kufla wyparowała większość piwa. Może to był ten wieczór, kiedy jej umysł postanowił przyjąć piwo jako paliwo, nie zaś żywić się wyłącznie stężoną kawą?
— Wiesz, gdybym ja postanowiła pożegnać się ze światem i zniszczyć całą swoją pracę, na pewno nie napisałabym tak krótkiego listu i nie zostawiłabym go na tak brzydkiej kartce. Po prostu… — Sophie zmarszczyła brwi. — Spójrz, profesor zajmował się swoją dziedziną całe życie, miał pewnie całe góry wyników, zapisków i obserwacji. To nie było coś, co można po prostu wziąć w rękę i wyrzucić, nawet spalenie wszystkiego to nie byłaby taka prosta sprawa.
— Cała operacja wymagała przemyślenia i przygotowania — Hugo pokiwał powoli głową, wzrokiem znalazł kelnerkę, uniósł dłoń. Kobieta zaraz pojawiła się z kamionkowym dzbankiem. — Więc dlaczego ten jeden fragment wygląda tak biednie i przypadkowo.
— Właśnie.
— Chciałoby się dramatycznie powiedzieć, że na to może być tylko jedna odpowiedź.
— Też o tym myślałam. Ale nie potrafię wymyślić, jak zmięty i naddarty z boku list mają przekazywać jakiekolwiek informacje.
Sophie pociągnęła kolejny duży łyk. Jej umysł powoli wchodził w ten ciekawy stan, kiedy pojawiało się w nim o wiele więcej pomysłów, ale przy okazji większość nie zasługiwała na to, by je gdziekolwiek zapisywać. Stan ten był alchemiczce na co dzień nieprzydatny, jednak od czasu do czasu zdarzały się sytuacje, gdy po prostu nie było innej opcji.
— Chyba, że te wszystkie zagięcia nie są takie przypadkowe.
Hugo opróżnił kufel jednym haustem, odstawił go na blat.
— Papierowa nazwa. To Agloe na kopercie wcale nie było przypadkowe. Profesor Leitner chciał tym coś przekazać.
— Żeby zwrócić uwagę na papier — dodała alchemiczka i też dokończyła piwo.
Nie przejmowali się zasadami decorum – rachunek uregulowano, a następnie Sophie wpakowała się Hugonowi do pokoju, klapnęła w nogach łóżka. Tymczasem zaś mykolog wydobył list, wyciągnął go z koperty. Przyciągnął sobie chybotliwy zydel, a następnie oboje wpatrzyli się w pogiętą kartkę.
— Faktycznie, te zagięcia i rozcięcia nie wyglądają przypadkowo — Hugo zmarszczył brwi, powiódł palcem po zagięciu przechodzącym przez środek, ale nie sięgającym brzegów. Jakby ktoś zgiął tylko mały fragment, a nie złożył cały list.
— Część się trochę rozprostowała i nie wiem, czy brać je pod uwagę — Sophie chwyciła kartkę z drugiej strony, wskazała jedno z zagięć. — To jest bardzo słabe.
— Wiesz co, znajdźmy wszystkie, a potem będziemy myśleć.
Sophie wzięła swój notes, szybko odrysowała zagięcia tak, jak pojawiały się na kartce. Te, które bardziej się rozprostowały, zaznaczyła delikatniejszą kreską, zaś te mocniejsze – ciemniejszą. Wpatrzyła się w powstały rysunek, ale nie kojarzył jej się z niczym szczególnym. Wyciągnęła swoje dzieło w stronę mykologa.
— Pomysły?
Mężczyzna milczał przez chwilę, studiując chaos kresek.
— Widziałem grzybnie, które rosły z większym sensem. Myślisz, że to może być jakaś mapa?
— Jeśli tak, to musiałby być bardzo dziwaczny budynek.
— Albo to ulice miasta.
— Część się ze sobą nie łączy.
Synchroniczne „hmm" uniosło się w pokoju.
— Chyba, że chodzi o coś innego — powiedziała w końcu Sophie. — Pokaż jeszcze ten list…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz