sobota, 13 sierpnia 2022

Od Hugona cd. Antaresa

Zupa ogórkowa.
Wszystko, co przeszli, zrobili dla zupy ogórkowej. I jak tu wierzyć, że będzie lepiej?
Antares zdążył dawno już skończyć swój talerz, gdy Hugo babrał jeszcze łyżką w swojej ledwo napoczętej porcji. Tyle z nadziei na gulasz z grzybami.
— Wszystko w porządku?
— Czekam, aż ten ogórek zamieni się w kurkę.
Rycerz zmarszczył brwi.
— To może być trudne — zauważył.
— Pomarzyć zawsze warto.
— Jeśli nie lubisz, podają też chyba kiełbaskę — rycerz bezbłędnie wychwycił zapach ulatujący z kuchni. Jakby na potwierdzenie tych słów, grupa kilku mężczyzn zakrzyknęła donośnie, gdy na ich stole wylądowała kopiasta porcja ociekającego tłuszczem mięsa.
Zielarz parsknął w zupę, nabrał kolejną łyżkę. Chyba nie tylko on miał ochotę na coś więcej.
— Weźmiemy.
Knykcie wciąż go bolały po uderzeniu w ścianę budynku, ale chyba jeszcze bardziej irytowało go poczucie zmarnowanego czasu. Już rozmowy z Borowikiem bywały bardziej merytoryczne niż z Drasiusem.
— Jutro sami zbadamy las — stwierdził zielarz. — Jeden próbuje zamieść ten cały pierdolnik pod dywan. Na którym żyją, kurwa, wszyscy mieszkańcy, a drugi… — wziął solidny łyk piwa, by zabić kwaśny smak zupy. — A z drugiego chyba dźwigiem trzeba by wyciągać jakąkolwiek pożyteczną informację.
— Konstanty nie chce siać paniki w mieście.
Hugo uniósł brwi. Po karczmie poniósł się gromki krzyk ludzi przy największym stole, gdy jeden z mężczyzn wzniósł – kto raczy wiedzieć, który z kolei – toast za coś, co brzmiało łudząco podobnie do "Za wolność!". Jedna z siedzących nieopodal kobiet wykonała znak odpędzający złe duchy, odepchnęła dwa zgięte palce od serca, a krótko później zostawiła zjedzoną w połowie porcję i wyszła z karczmy.
— I wierzysz, że mu to wychodzi?
— Nie — rycerz pokręcił głową, odłożył na chwilę ledwie napoczętą kiełbasę, którą niedawno przyniosła jedna z pracownic. — Kłamstwo nigdy nie powinno być rozwiązaniem, chociaż wierzę, że chciał dobrze. Nie chciałbym wypominać mu niekompetencji…
— Dlaczego?
— …ale w tym momencie najważniejsze jest, żeby ocalić jak najwięcej ludzi. Zatajanie informacji nie pomoże.
— Właśnie, jak to zrobić, jeśli ludzie beztrosko mogą sobie hasać po lesie?
Antares zamilkł na moment, zielarz zaś ugryzł wreszcie kiełbasę, trochę mocniej, niż trzeba było. Gorący sok trysnął z wypieczonego mięsa, przepędził wreszcie paskudny smak zupy, poprawił odrobinę humor zielarza.
— Niektóre rzeczy mógł zrobić inaczej — przyznał ostrożnie rycerz. — Fortyfikacje były dobrym pomysłem. Podobnie jak wezwanie gildii.
— Ale? — wychwycił Hugo.
Antares umilkł na chwilę, jakby zastanawiał się, w jaki sposób dobrać słowa. Ich było tu przecież raptem dwóch, w dodatku ich dotarcie do Murkymeadow zabrało trochę czasu.
— Straż miejska powinna się przede wszystkim zaangażować w ochronę mieszkańców. Nawet jeśli na początku nie było wiadomo, co czai się w lesie, oni są na pewno lepiej wyszkoleni, by to sprawdzać niż cywile.
— Może dziewięć ofiar to za mała motywacja, żeby działać.
— Albo burmistrz nie zdążył o nich wspomnieć.
Dla zielarza zabrzmiało to raczej jak życzenie.
— Nikt się nawet nie zająknął o takiej grupie — parsknął. — Ciekaw jestem, czy w ogóle taka tu jest.
— Powinna.
— Bardzo ładne słówko — zielarz rozejrzał się po izbie. Późna pora powoli zaganiała gości z powrotem do domów — szkoda, że bez pokrycia.
Rycerz z niepokojem popatrzył na mykologa. Trzasnęły drzwi, nocny chłód wpadł do pomieszczenia, zatańczył dookoła coraz luźniej stłoczonych bywalców. Lepiej było słychać pojedyncze głosy, nawet jeśli większość z nich była już bełkotliwa, rozkrzyczana litrami piwa.
— Za Barta — czarnobrody osiłek wzniósł wysoko kufel — niech mu się noga prędko goi, żeby wkrótce mógł spędzić wieczór z nami!
Hugo zerknął na Antaresa, oczy wyrażały niezadane pytanie: Ten Bart? O jednym już dzisiaj słyszeli w poczekalni u burmistrza, gdy starsza kobieta opowiadała im o niedawno zaatakowanym w lesie pijaczynie, utrzymującym, że zaatakowały go rośliny.
— Niech mu żadne agresywne krzaki nie stoją na drodze — dopowiedział ze śmiechem inny.
Ten sam Bart. Zielarz przyłączył się do toastu ze swojego miejsca, uniósł opróżniony do połowy kufel.
 
 
Księżyc pokonał już część wędrówki na niebie, gdy wszyscy goście karczmy stali się jedną grupą; ot, kilka uśmiechów, może koleżeńsko postawiona kolejka, i tak oto Antares i Hugo znaleźli się przy ogromnym stole tych, którzy oprócz nich trzymali jeszcze nocną wartę w gospodzie. Czteroosobowa grupa mężczyzn wylewała za kołnierz już od dłuższego czasu, ale nic nie wskazywało na to, by któryś z tych, którzy dotąd pozostali, miał dość, dlatego chętnie powitali przejezdnych.
— Żeście musieli nieźle zabłądzić, jeśli was tu wywiało — zaśmiał się osiłek, który ich tu zaprosił.
— Miasto wygląda na zadbane i bezpieczne — stwierdził Hugo. — Są przecież fortyfikacje, zdawało mi się, że w dodatku niedawno odnawiane.
Przez stół przetoczył się niespokojny pomruk. Zielarz wymienił spojrzenia z Antaresem, ale nic nie wskazywało na to, by posunęli się za daleko. Raczej jakby dotknęli sprawy, która zajmuje miejscowych, ale niekoniecznie jest tematem, którym chcą częstować gości.
— Taa, coś się szykuje na pewno — osiłek Peter przerwał milczenie, otarł pianę z ust. — Znikąd się znalazły fundusze na dobudowę murów. I nawet jako tako dziury załatali, a przez lata dzieciaki się nimi wymykały.
— Ten trakt bywał dość... niespokojny — wyjaśnił mężczyzna siedzący naprzeciwko Antaresa. — Kiedyś często zasadzali się tu rozbójnicy.
— A teraz? — rycerz zmarszczył brwi, poruszył się na ławie.
Odpowiedziało mu niedbałe machnięcie ręki.
— Murkymeadow się rozrosło, a to bardzo niedobrze dla reputacji miasta, jeśli w pobliżu grasują takie bandy. Straż miejska się nimi zajęła.
Czyli jednak mieli tu kogoś takiego. Hugo odetchnął z ulgą, choć jakoś wątpił, by mogli na nich polegać w trakcie misji.
— Czyli ataki raczej już się nie zdarzają?
— No, raczej nie. Ale może ktoś stwierdził, że warto spróbować szczęścia.
— Wojna idzie, od lat mówię — brodacz z końca stołu ciężko westchnął. — Świat się kończy.
— Zbliżają się wybory — karczmarka postawiła przed nimi kolejne, pełne kufle. — Musi sobie jakoś zapracować. Jak są niepokoje, to ludzie chcą jakiegoś stałego oparcia, więc jeśli się teraz zrobi cokolwiek, wygraną ma w kieszeni.
— Czyli co — parsknął Carl. — Może jeszcze kogoś najął, żeby zaatakował wioskę?
— Już ty idź spać — kobieta podparła się pod boki — bo głupoty gadasz.
— To o co chodzi?
— A bo ja wiem — wzruszyła ramionami. — Ostatnio chodzą różne plotki. Czasy są niespokojne, to może go sumienie ruszyło, że odpowiada tu za nas wszystkich.
— Baśka, ty siebie słyszysz? Polityk i sumienie?
— Już tak nie zrzędź — pogroziła mu palcem. — Trochę oleju w głowie jednak ma. A panowie się nie boją, karczmę zamykam na cztery spusty. A to i tak tylko gadanie znudzonych pryków, którym się nie chce iść do domu. Rozgośćcie się.
 Uśmiechnęła się do Antaresa i Hugona, po czym odeszła, kołysząc pełnymi biodrami. Mykolog przyglądał się, jak po drodze zgarnia talerze z pozostałych stołów; zgrabnie lądowały w jej ramionach, aż nie utworzyły niebezpiecznie wysokiej wieży, ale kobieta z wprawą doniosła wszystkie na miejsce. Krótko później rozległ się plusk wody i zaciętego szorowania.
— Ale jeśli chociaż ułamek tego, co ludzie gadają, jest prawdą — dodał po chwili ponuro najstarszy z całej grupy — to drewno jest ostatnim materiałem, któremu bym ufał.
— Bo co, Chomik, w rózgę się zmieni?
Mężczyzna odmruknął coś niewyraźnie.
— Konstanty ma jakiegoś politycznego rywala? — zainteresował się Hugo.
— Zawsze się jakiś trafi — Carl wzruszył ramionami. — Na takie stanowisko zawsze jest chrapka.
— Sam pewnie miałbyś chęć, co? — Peter wyszczerzył zęby, szturchnął drugiego mężczyznę.
— Taa, mógłbym kazać ci się przymknąć.
— Może gdybyś był... bo ja wiem, cesarzem — osiłek przechylił kufel, ostatnie krople piwa spłynęły mu do gardła. — Wtedy mógłbym rozważyć.
Hugo zaśmiał się gromko, choć musiał stłumić przy tym ziewnięcie. Chciał się już po prostu położyć, ale wszystko wskazywało na to, że mieszkańcy Murkymeadow rozmawiać może i lubią, ale rzadko o tym, co akurat by się przydało. Krążyli wokół tematu, ledwie go muskali, by znów zacząć sobie dokazywać.
— A taki Drasius — rzucił — jakby chciał, to mógłby kandydować na burmistrza?
Wszyscy przy stole na jego słowa, poza Antaresem, ryknęli śmiechem.
— Prędzej zacznę występować w operze — rudowłosy, krępy młodzik, chyba Alek, pokręcił zdecydowanie głową.
— Coś z nim nie tak? — zapytał rycerz?
Chłopak zamyślił się na moment, wykonał nieokreślony ruch rękami, zatoczył nimi bezkształtne koło.
— No, jak nam stara Teresa rzuciła urok na krowę, to niby pomógł i się cielak urodził — przyznał z wahaniem. — I mieszka tu też od dawna. Ale się go jakoś boję.
Hugo pokiwał ze zrozumieniem głową.
— Drasius tak sobie tylko pogrywa — stwierdził Peter. — Brakuje mu tylko chatki na kurzej łapce i laski z głową kozła. Robi z siebie samotnika z wyboru, ale wrócił tu przecież po studiach, a pewnie by mógł zrobić karierę w wielkim świecie. Magowie przecież bywają na dworach, a tutaj — machnął ręką — to powrót na stare śmieci. Matką się opiekował, ale ona zmarła kilka zim temu, no i tak został. Do polityki to on się nie nadaje. Lubić go też trudno, ale co zrobić, taki typ, nie każdy musi mieć charyzmę.
— Dobrze się dogaduje z burmistrzem?
— Bo ja wiem. Do ratusza czasem zajrzy.
Rozmawiali dalej, choć przerwy między odpowiedziami stopniowo stawały się coraz dłuższe; pierwszy od stołu wstał Alek, zaraz po nim brodacz. Hugo i Antares zostali do końca. Jadownikowi kleiły się już oczy, ale liczył na to, że w mniejszym gronie usłyszy bardziej soczyste plotki dotyczące ostatnich wydarzeń, zamiast tego dowiedział się jednak o upodobaniach Petera zdecydowanie więcej, niż kiedykolwiek chciał.
— Zostajecie tu na dłużej? — upewnił się.
— Zapewne jeszcze kilka dni — potwierdził Antares.
— Miasteczko nie jest duże — uścisnął obu gildyjczykom dłoń na pożegnanie. Twarz rycerza nie zmieniła się ani o jotę, Hugo za to odruchowo się skrzywił, gdy osiłek z werwą złapał i potrząsnął jego ręką. — Na pewno jeszcze na siebie wpadniemy.
— Coś mi mówi, że nie będziemy musieli daleko szukać — zielarz roześmiał się, poklepał blat stołu.
Westchnął ciężko, gdy Peter wreszcie odszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz