sobota, 13 sierpnia 2022

Od Antaresa cd. Hugona

Antares spał tak, jak zawsze – głęboko i spokojnie. Choć poprzedni dzień był długi, męczący i na dodatek rycerz czuł, że nie udało im się zrobić i dowiedzieć tyle, ile by mogli. Cokolwiek było w lesie i napadało ludzi, pozostawało tajemnicą, zaś mężczyzna miał nadzieję, że następny dzień przyniesie odpowiedzi. W każdym razie – sensowniejsze niż te, które udało im się teraz zdobyć.
Mag pozostał cudownie niepomocny w tej sprawie – Antares próbował szczęścia, starając się skłonić swoją drugą jaźń do współpracy, jednak ten drugi bronił się przed jakąkolwiek logiką i próbami przemówienia mu do rozsądku, okraszając każdą swą odmowną odpowiedź coraz większą liczbą wulgaryzmów. Rycerz w końcu odpuścił, mag kordialnie życzył mu na odchodne, żeby się wypchał, a następnie poszedł spać naburmuszony.
Śniadanie składające się z jajecznicy z boczkiem i pieczarkami zdawało się podnieść Hugona na duchu i poprawić jego skwaszony od poprzedniego dnia humor. Mężczyźni zgarnęli nieco prowiantu na drogę i w końcu ruszyli w stronę lasu, by na własną rękę poszukać licha, które się tam zalęgło.
Favellus kroczył dostojnie ubitą drogą, łeb niósł wysoko, od czasu do czasu strzelając ogonem i parskając. Antares podejrzewał jednak, że rumak robi to raczej na pokaz, niż ogania się od jakichkolwiek owadów – nie ta pora roku, na wszelkie muchy było stanowczo za zimno. Borowik dreptał zaraz obok, wytrwale niosąc na grzbiecie mykologa. Hugo bębnił palcami po łęku siodła, od czasu do czasu sięgał dłonią grzywy Borowika.
— Cały czas się zastanawiam, co to może być — odezwał się nagle, przerywając milczenie. — Ale jak mam być szczery, nie za dużo przychodzi mi do głowy.
— Mi też nie — odparł rycerz, ostatnie słowo utonęło w dostojnym prychnięciu Favellusa.
— Nie chce mi się wierzyć, że całość to po prostu „krzaki zaatakowały ludzi". — Hugo zrobił małą pauzę, poprawił się w siodle. — Nie spotkałeś się nigdy z czymś, co można byłoby pomylić z morderczymi krzakami? Z jakimś potworem, którego obecność tak by wyglądała?
Antares zamyślił się na długą chwilę.
— Nie wiem, czy można to nazwać spotkaniem.
Hugo uniósł brew.
— Oho – ale coś jednak jest.
— Hm, gdy podróżowałem z Ayrenn i Sophie, mieliśmy okazję zobaczyć leszego. To… groźny przeciwnik. Jeśli faktycznie ludzie z Murkymeadow rozgniewali strażnika lasu, czeka nas bardzo ciężkie zadanie – nie sądzę, żeby dało się go po prostu przepędzić, trzeba byłoby z nim rozmawiać i go przekonywać...
— Grunt to dobre wiadomości o poranku. — Usta Hugona rozciągnęły się w u śmiechu, który nie sięgał oczu. — Jeszcze jakieś stworzenia, które mogą pasować do opisu?
— Enty?
Mykolog odpowiedział zamyślonym „hmm".
— Zdaje się, że te preferują stare i gęste lasy, a ten tutaj jest raczej dość zwyczajny.
Antares wzruszył ramionami.
— Może zmieniły zdanie. A może to nie one za tym stoją.
Rycerz zmarszczy brwi, przypominając sobie coś.
— To może być driada. — Jego głos zabrzmiał jakimś rodzajem napięcia i sprawił, że Hugo wyprostował się w siodle.
— O driadach słyszałem tylko w bajkach. Spotkałeś jakąś?
— Owszem.
— Walczyłeś z nią?
— Możliwe.
Hugo westchnął głęboko.
— Błagam, żadnych niejednoznacznych odpowiedzi – po Drasiusie dorobiłem się na nie uczulenia i już czuję, że zaraz dostanę wysypki.
— Nie pamiętam tego — przyznał się Antares. — Mocą tamtej driady było wpływanie na umysł i większość całej historii pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam, że driada mnie w końcu zaatakowała, ale nie pamiętam, co było dalej.
Gdzieś na granicy świadomości poczuł jakieś poruszenie od strony maga, jednak jego druga jaźń postanowiła jednak nie zabierać głosu i nie rzucać żadnego irytującego komentarza. Hugo milczał przez pewien czas, wpatrywał się w rycerza z nieokreślonym wyrazem twarzy. Borowik człapnął w jakąś kałużę, błoto mlasnęło pod kopytem.
— Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Ale grunt, że przeżyłeś.
— Też się cieszę.
Przez pewien czas jechali we względnej ciszy. Ściana lasu zbliżała się z każdą chwilą.
— Fae — odezwał się nagle rycerz. — One też żyją w lasach i potrafią być groźne.
— Czy ich specjalnością nie są czasem drobne złośliwości? Trudno mi sobie wyobrazić małe, skrzydlate ludki, doprowadzające do czyjejś śmierci. —Mykolog zamyślił się. — Aczkolwiek taki krąg grzybów… Widziałeś kiedyś krąg grzybów? Taki magiczny, stworzony przez wróżki?
Rycerz nie odpowiedział od razu, zastanawiając się, czy odnieść się do samych fae, czy do tego, jak szybko zainteresowanie Hugona przeszło z potencjalnego przeciwnika na jakieś grzyby.
— Słyszałem, że fae to kreatury bez serca, które cieszy ludzka niedola. Nie zdziwiłbym się, gdyby jakaś ich „drobna złośliwość" poszła dużo dalej i skończyła się tragicznie. — Antares przełożył wodze w dłoni. — A te ich kręgi grzybów – wszystkie są pewnie przeklęte.
— Muchomory nie są przeklęte, tylko trujące. To duża różnica.
Antares westchnął.
Mężczyźni przekroczyli w końcu granicę lasu – skończyły się łyse, opustoszałe wczesną wiosną pola, ołowiane niebo skryło się za czarną kratą nagich konarów śpiących drzew. Resztki śniegu kuliły się w wykrotach, brudne i stwardniałe, czekały na cieplejsze promienie słońca. Powietrze nie miało już w sobie tej charakterystycznej, zimowej ostrości i chłodu – było bardziej wilgotne i błotniste, pachnące rozmiękłą korą i butwiejącymi z wolna liśćmi.
— Żaden z nas na dobrą sprawę nic nie wie, a i tak ta rozmowa była o wiele żwawsza i bardziej interesująca, niż wyciskanie czegokolwiek z Drasiusa — przyznał Hugo, sięgając juków. Wydobył z nich niewielką kartkę, na której poprzedniego wieczora naniósł poglądowy szkic lasu. — Dobrze, to teraz którędy do rzeki Skirmante…


Rzeka wezbrała po roztopach, jej bystry nurt mknął wśród gładkich kamieni, szumiąc wesoło i zmuszając mężczyzn, by musieli podnosić głos. Z wartkim prądem płynęły jakieś pojedyncze gałązki i splątane fragmenty zbutwiałego drewna, rzeka niefrasobliwie omywała rosnące najbliżej drzewa.
„Wyczuwasz cokolwiek?"
„Jebie grzybem."
Antares postanowił dać za wygraną, zwrócił się do Hugona.
— Możemy spróbować podążyć w dół rzeki – Konstanty wspominał, że gdzieś wzdłuż niej dochodziło do wypadków…
— Chyba nic innego nam nie pozostaje.
Wierzchowce ruszyły, Antares ostrożnie prowadził Favellusa po rozmiękłej ziemi, zaś rumak prychał co jakiś czas, najpewniej nad stanem swoich kopyt – błotnista droga i rozmiękła ściółka sprawiły, że nogi dumnego rumaka były całe utytłane w błocie i nawet koniec ogona wysmarował się wilgotną ziemią.
— Konstanty mówił, że ludzie nie robili niczego konkretnego, żeby zirytować ewentualnych mieszkańców lasu, a jednak rośliny ich zaatakowały — podjął Antares, czujnie rozglądając się dookoła. — Myślałem o tym, żeby spróbować wywabić to stworzenie z kryjówki, ale skoro – czymkolwiek jest – jest na tyle agresywne, by rzucać się na ludzi bez powodu, może nie musimy robić niczego specjalnego.
— Na razie spróbujmy po prostu przejść się po lesie i zobaczyć, jak się sprawy mają. Potem będziemy próbować wywabiać to, cokolwiek się tu zalęgło.
Początkowo ich droga zdawała się kompletnie bezpieczna i pozbawiona wydarzeń. Wręcz nudna. Mimo to Antares nie odpuszczał, z uwagą przepatrując otoczenie i przyglądając się podejrzliwie każdemu krzakowi. Rośliny rzucały się na ludzi – czyli na dobrą sprawę z każdej strony otaczali go potencjalni przeciwnicy. Zapach zbutwiałej kory stawał się coraz silniejszy.
Coś przykuło uwagę rycerza. Mężczyzna uniósł dłoń, Hugo wstrzymał swego konia, zrównawszy się z Favellusem.
— Widzisz coś?
— Tamten krzew — Antares wskazał dłonią. — Wygląda podejrzanie, za szybko pojawiły się na nim pączki.
Hugo zaśmiał się nerwowo.
— Słowo honoru, koniec z czytaniem przy świeczce. — Zwrócił się do rycerza. — Prowadź.
Antares wybrał drogę, Favellus ostrożnie przeciskał się między drzewami, niosąc go w stronę podejrzanie wyglądającego krzewu. Rycerz zeskoczył z siodła, wskazał dłonią.
— Widzisz? Jest jeszcze za zimno na pączki. Poza tym pojawiły się tylko na tym krzaku…
Hugo też zsiadł z konia, podszedł do krzewu.
— Niech mnie muchomor trzaśnie…
Antares zmarszczył brwi, popatrzył na Hugona ze zdziwieniem. Pączki na krzewie były niespodziewane, ale chyba nie aż tak. No chyba, że mykolog coś sobie przypomniał i ów szykujący się do wypuszczenia listków krzew był zwiastunem jakiegoś koszmarnego potwora…
Gliophorus viridis — powiedział Hugo, kucając przy roślinie, ostrożnie przyginając łodyżkę i wpatrując się w karny rządek zielonych czapeczek. — A przynajmniej tak bym powiedział, gdyby nie jeden mały, kompletnie nic nieznaczący szczegół.
— Jaki?
— Że to niemożliwe.
Hugo nie poczynił żadnego gestu, by wstać – wciąż trwał przy krzewie, garbiąc plecy, byle tylko lepiej przypatrzeć się tym zielonym kawałkom.
— I czym jest ten…? — Antares urwał, pozwolił słowom zawisnąć.
— Oczywiście grzybem. Widzisz, te zielone fragmenty, które wziąłeś za pączki? To właśnie Gliophorus, ma taką charakterystyczną, zieloną barwę i kapelusz wyglądający z daleka jak pączkujący liść.
— Czyli to po prostu krzew porośnięty grzybami?
Hugo odwrócił się do rycerza, obdarzył go spojrzeniem pełnym urazy.
— Po prostu krzew porośnięty grzybami? To Gliophorus viridis, ten gatunek nie występuje w Iferii. W ogóle. Jedyne stanowiska znajdują się w krajach tak dalekich, że nie widziałem jeszcze mapy, która by je uwzględniała. Samego Gliophorusa też nigdy nie widziałem, tylko na rysunkach… — Mykolog znów odwrócił się do grzybów, wpatrzył tak intensywnie, jakby usiłował wypalić ich obraz w swej pamięci. — I teraz nagle jest tutaj, przecież to jest nie-moż-li-we…
Hugo patrzył i patrzył, delikatnie przegarniał kolejne gałązki, licząc okazy, chłonąc każdy szczegół.
— Zbiorę próbki.
I już wstał, niemal podbiegł do juków, zaczął intensywnie w nich grzebać.
— Hugo… czy te grzyby nie są przeklęte?
— Co? Gliophorus? Nie, nie jest trujący, nie musisz się martwić.
— Nie chodzi mi o to, czy jest trujący. Tylko czy nie jest przeklęty. Magiczny — Antares wskazał w stronę zieleniejących się, niewielkich grzybków. — Właśnie powiedziałeś, że tych grzybów nie ma w Iferii.
— To prawda — Hugo wyszarpnął w końcu mniejszą saszetkę, Borowik zadrobił kopytami w ściółce. — Ale Gliophorus nie ma żadnych dziwacznych właściwości. I nie rośnie też zazwyczaj na drzewach ani krzewach, tylko w ściółce.
— Czyli to grzyb, którego nie powinno tu być i na dodatek nie rośnie tak, jak powinien.
— Coś w ten deseń — Hugon już klęczał z powrotem przy krzewie, z saszetki wydobył zagięty, ostry kozik. — I dlatego właśnie potrzebujemy próbki.
Ostrze dotknęło podstawy grzyba.
Krzew – ożył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz