sobota, 6 sierpnia 2022

Od Mattii cd. Michelle

Mattia przenosił wzrok między piątkę studentów niezwykłej gałęzi biologii, zaśmiewającego się nad kuflem Lukáša, a spiętą, lekko poirytowaną Michelle. Teraz trzeba było lekko moderować rozmowę – astrolog już widział kolejne zastosowanie dla swych umiejętności.
— Z jakimi najniezwyklejszymi zwierzętami mieliście do czynienia? — zagaił, gładko wpasowując się swym pytaniem w tej krótkiej pauzie między kolejnymi wypowiedziami.
— Och, powiedziałabym, że to były almiraje.
— Miały być najbardziej niezwykłe, a nie najbardziej urocze!
— Almiraje były niezwykle urocze — odparła Flora, kompletnie niezrażona.
— A te almiraje to…? — wtrącił Lukáš, oszczędzając Mattii konieczności dopytania o to samo.
— Ach, to takie małe, puchate króliczki. Tylko mają jeszcze magiczny róg na środku czoła.
— I do czego ten róg im służy?
— Tego właśnie próbowaliśmy się dowiedzieć — wyjaśniła Flora.
Rozmowa popłynęła wartko, biegnąc wokół magicznych królików i tego, jak łatwo było je spłoszyć. Oraz tego, jak je złapać. Michelle nadstawiła uszu na ostatnią wzmiankę, niewróżąca niczego dobrego zmarszczka pojawiła się między jej brwiami, ale czoło zaraz się wygładziło – tak, jak przeczuwał Mattia, magizoologowie nie studiowali swej dziedziny z przymusu, a serca mieli po właściwej stronie. Opowieść o łapaniu almiraji wypełniła się szczegółami technicznymi – czym wymościć klatkę, by królik nie zrobił sobie krzywdy, czym go przywabić, jak uspokoić, nie straszyć niepotrzebnie.
— I przywabiliście go czym? — spytała Michelle, gdy nasilający się w karczmie hałas zatopił część wypowiedzi Charliego.
— Suszem z lucerny, sianem i obierkami z warzyw — powtórzył mężczyzna, mocniej nachylając się nad stołem. — Zupełnie jak normalna pasza dla normalnego królika, tylko jeszcze trochę podrasowana magią – żeby mocniej pachniała.
— To one wtedy czują z daleka, chętniej przychodzą — dodał Greg.
Dwa stoliki dalej jakaś grupa zaczęła głośną przyśpiewkę, stuknęły się kamionkowe kufle. Zaszurały krzesła, przyśpiewka skończyła się głośnym akordem i wybuchem śmiechu, ktoś klepał czyjeś plecy z takim zapałem, jakby grał na bębnie.
— A największe zwierzę, z jakim musieliście sobie radzić?
— Przecież, że smok — odparł Bill, nie dając nikomu innemu dojść do głosu.
— Łapaliście smoka.
— Łapaliście to bardzo odważne stwierdzenie — przyznał mężczyzna, odruchowo pocierając kark. — Ale jeśli człowiek nie przykłada dużej wagi do szczegółów, jak to wyglądało, to można powiedzieć, że łapaliśmy smoka.
— A, tak, to jest dobra historia…
I tym sposobem rozmowa przebiegła dalej, tym razem na trudy i ryzyko łapania czegoś dużo większego i groźniejszego. Mattia co jakiś czas włączał się z kolejnym strategicznym pytaniem, lekko moderując wypowiedzi, starając się sprawić, by Michelle usłyszała to, co potrzeba.
— Ja też właśnie myślę, jak to zrobić — powiedział Bernard, gdy temat, początkowo luźny i pełen wspominek, zbiegł na to, co ich najbardziej w chwili obecnej zajmowało. — Bo nie wiecie, ile dokładnie tych zwierząt przeszło przez portal?
Michelle pokręciła głową.
— Miejscowi nie wiedzą, a my nie braliśmy się za liczenie wszystkich, jest nas tylko dwójka…
— Dobra, o ile nie rozlazły się zbyt daleko, to sobie jakoś poradzimy — uspokoił wszystkich Greg.


Następnego dnia Mattia nawet nie zdziwił się, widząc Michelle na dole, w głównej izbie karczmy, kończącą swoje śniadanie o abstrakcyjnie wczesnej porze. Jak na razie sala świeciła pustkami, tylko gdzieś w rogu siedziały dwie osoby, zapewne szykując się do drogi. Weterynarz skinęła głową na powitanie, przełknęła duży kęs kanapki.
— Nie widziałeś, żeby się zbierali? — spytała, a Mattia nie musiał pytać, o kogo chodzi.
— Flora ściąga Grega z siennika – jak tylko tego dokona, zaraz się pojawią.
— Mogę jej pomóc.
Mattia zaśmiał się.
— W to nie wątpię, ale może oszczędźmy Gregowi utraty godności, szczególnie że… — Mattia urwał, odwrócił się przelotnie w kierunku schodów. — Tak – brzmi tak, jakby już schodzili.
Grupa magizoologów sturlała się po schodach do izby, pochód zamykał nieco zaspany i wciąż rozczochrany Lukáš. Wokół stołu momentalnie zrobiło się głośno, ktoś skinął w stronę karczmarki, ktoś się przeciągnął i ziewnął potężnie.
— Trochę jeszcze wczoraj posiedzieliśmy i pogadaliśmy, bo Charliego tak wzięło i olśniło… — Bill trącił drugiego mężczyznę łokciem, ten zakołysał się sennie na ławie. — I mamy nowy projekt klatek dla pingwinów.
— Dobra wiadomość — Michelle dopiła resztkę herbaty, uśmiechnęła się, z niecierpliwością popatrzyła na karczmarkę. Ta dopiero niosła im jedzenie.
— Powiem szczerze, że dalej nie wiem, jak wziąć się za transport większych zwierząt. Bo wspominaliście, że to przejście do portalu jest naprawdę wąskie.
— Cóż, my z Michelle się zmieściliśmy, zwierzęta musiały też jakoś przejść. Ale nie wyobrażam sobie transportowania tam niedźwiedzia w klatce…
— Nawet zakładając, że misiek będzie potulny jak baranek – a wszyscy dobrze wiemy, że nie będzie.
— Rozmawialiśmy o tym wczoraj — przerwała im Flora. — Na razie skupmy się na tym, co jest i co możemy zrobić. Każdy zwierzak po drugiej stronie to sukces. A może po drodze coś przyjdzie nam do głowy, albo Lukáš odkryje w sobie nowe pokłady talentu magicznego i teleportuje wszystkie miśki na właściwe miejsce.
Biedny Lukáš parsknął w owsiankę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz