czwartek, 4 sierpnia 2022

Od Kukume cd. Reginalda

Dym papierosowy zatańczył chwilę, nim rozpłynął się w rozgrzanym słońcem powietrzu.
— Wracam — zgodziła się, uniosła wargi w delikatnym uśmiechu.
Lubiła to słowo. Wracanie zakładało, że istniał punkt, ku któremu się kierowała i który już znała. Nie szła tylko z jednego punktu do drugiego, by dotrzeć do trzeciego, nie był to tylko przystanek na niekończącym się szlaku. Wracało się przecież do domu, i nawet jeśli Kukume wciąż nie odważyła się tak nazwać gildii na głos, to przecież z tym to miejsce zaczynało jej się kojarzyć. Tam kierowała swoje kroki po zakończeniu zadania, o nim myślała, gdy chciała odpocząć.
— Okazuje się, że letnia pora sprzyja niespokojnym duchom — dodała. — Kobieta usłyszała plotkę, że jej kuzyn, z którym dawno temu straciła kontakt, przebywa tutaj. Sama nie jest w stanie się już poruszać, więc poprosiła o pomoc.
Reginald spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem. Trudno było jej ocenić, czy w smak mu ich pogawędka. Musiała unosić głowę za każdym razem, gdy chciała spojrzeć na rozmówcę, a lipcowe słońce popołudnia było ostre i jasne, musiała mrużyć oczy, a kontury rozmywały się, więc w końcu oparła się wygodnie o chłodny murek, zapatrzyła w jedną z zacienionych alejek.
— Był tutaj?
— Tak — wzięła głęboki oddech, płuca wypełnił zapach miasta, rozgrzanej słońcem skóry, jedzenia i dymu papierosowego. — Z początku nie zamierzał się kontaktować, myślał, że rodzina się go wyrzekła, skoro nie było go w Nalaesii piętnaście lat. Dlatego wybrał miasto, które jest nieopodal — wzruszyła ramionami. — Ani tam, ani tu. Nie chciał mi nawet dać listu, tylko od razu sam wyruszył — słońce schowało się na chwilę za chmury, kobieta uniosła głowę, by krótko spojrzeć na rozmówcę. Przytknął znów na chwilę do ust papierosa. — Najpierw tyle lat w świecie, potem dwa miesiące tu. Kolejnego dnia na zapowiedź nie chciał marnować.
Urwała, oparła się wygodniej o murek. Kamienie były gładkie, wytarta powierzchnia gościła już zapewne wielu podróżnych, którzy szukali tu chwili wytchnienia. Reginald pokiwał głową.
— A ty dokąd ruszasz?
— Jakiś naukowiec spoza Iferii prosił o kilka dokumentów, mam mu je przekazać — wyjaśnił spokojnie. — I pomóc mu, jeśli będzie potrzebował.
— Rozumiem.
Zapadło milczenie. Kukume nie przeszkadzała cisza, była do niej przyzwyczajona, nie krępowała jej, nie wymuszała szukania tematu. W rozgardiaszu miasta próżno jej było jednak szukać na długo; ktoś trzasnął drzwiami mieszkania, nieopodal brzdęknęło szkło, jeden ze sprzedawców krzyknął głośniej, zirytowany opieszałością jednego z tragarzy. Skoro chciała dotrzeć do gildii przed zmrokiem, powinna wkrótce wyruszyć.
Jej wzrok przyciągnął tymczasem mężczyzna o śniadej skórze. Rozglądał się ciekawsko dookoła, zerkał na każdy mijany szyld, jakby czegoś szukał. Nigdy wcześniej tu nie był, dało się stwierdzić na pierwszy rzut oka. Był wyższy od przeciętnego mieszkańca Iferii, i choć wciąż nie dorównywał wzrostem wzrostem Reginaldowi, wyróżniał się z tłumu.
W pewnym momencie ich dostrzegł. Skupił wzrok przede wszystkim na gildyjczyku, zastanawiał się tylko przez krótką chwilę, zaraz jednak podszedł dziarskim krokiem.
— Pan Amis, zgadza się? — mówił z obcym, twardym akcentem, połykał końcówki wyrazów.
— Mhm.
— Profesor Howell — wyciągnął dłoń. — Za spóźnienie przepraszam, piekarnia okazała się jednak nie być tym samym, co cukiernia — urwał na chwilę, zorientował się, że Kukume go słucha. — Pani również z gildii?
— Zgadza się, ale…
— Och, znakomicie — klasnął w dłonie. — Wyruszamy w większym składzie? Pracy starczy, zapewniam, po drodze tutaj przyszło mi do głowy wiele pomysłów, miałem rozglądać się jeszcze za kimś, ale widzę, że gildia wychodzi naprzeciw.
Kobieta uniosła brwi, kolczyki zatańczyły na wietrze. Najwyraźniej zadanie Reginalda miało się nie skończyć tylko na przekazaniu dokumentów. Sama nie miała już nic do zrobienia, więc jeśli miało to pomóc, nie miała nic przeciwko, by wydłużyć nieco drogę, przede wszystkim była jednak ciekawa jego zdania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz