środa, 10 sierpnia 2022

Od Sophie do Rashida

— Spóźnię się, ale trudno.
Mistrz chciał z nią pomówić po południu, ale rozpuszczalnik musiał odparować, zaś wyparka nie mogła się przegrzać, inaczej jej zsyntezowany związek by się rozpadł. Sophie wpatrywała się w kolbę, szklaną kulę pełną bladej zieleni, jak obraca się miarowo, w połowie zanurzona w łaźni wodnej. Alchemiczka rytmicznie kołysała stopami, wprawiając w ruch pojedynczy pedał, serią zębatek i przekładni przenoszący owo kołysanie na obroty kolby. Regularnie, jednostajnie, rozpuszczalnik uciekał ku chłodnicy, by z powrotem skroplić się słomkową barwą, spłynąć ku nowej kolbie. Zieleń gęstniała.
— Bardzo się spóźnię.
Roztwór rozsmarował się w kolbie, przywarł do szkła niczym jakiś fantastyczny mech. Sophie sięgnęła pod stół, odkręciła kurek. Gorąca woda uciekła z wyparki do wiadra, a obracająca się wciąż kolba zaczęła z wolna stygnąć. Jeszcze nieco obrotów, jeszcze chwila, Sophie zdjęła nogi z pedału, zakręciła płynącą przez chłodnicę wodę. I wzięła się za sprzątanie.
Obie kolby, starannie zabezpieczone, wylądowały pod wyciągiem. Chłodnica suszyła się już na stojaku, Sophie odmontowała też i przemyła rurki, wytarła blat i wnętrze wyparki. Gospodarskim okiem obrzuciła laboratorium, tak jak to miała w zwyczaju, sprawdzając ostatni raz, czy wszystko jest na swoim miejscu. A potem odwiesiła fartuch na wieszak. I wybiegła z pomieszczenia.


Zapukała, weszła.
— Przepraszam za spóźnienie, synteza… — urwała, machnęła dłonią, bo to nie był pierwszy raz, gdy do gabinetu Mistrza wpadała z tego powodu z piskiem podeszew, a Cervan nigdy się o to nie denerwował.
Jej wzrok padł na nieznajomego, ewidentnie nietutejszego, siedzącego naprzeciwko Mistrza.
— Nie wiem, czy poznałaś już Rashida, dołączył właśnie do Gildii.
— Jeszcze nie — Sophie w dwóch krokach znalazła się przy nim, wyciągnęła do niego rękę. — Sophie Egberts, miło mi.
— Rashid. Też miło.
Mężczyzna uniósł się z krzesła, też wyciągnął rękę, skinął jej głową. Sophie obdarzyła go uściskiem dłoni trochę mocniejszym i bardziej stanowczym, niż wskazywałaby na to jej postura. Nie czekając, nie przedłużając, zajęła miejsce na drugim krześle. W dłoniach pojawił się jej wierny notes, rozłożył posłusznie na kolanie, a cienki rysik już przylgnął do gładkiego papieru, gotowy by zrobić notatki.
— Dobrze. Zacznijmy. — Mistrz zerknął przelotnie na Sophie, a potem skupił się na Rashidzie. — W mieście, w Vallmorze...
„Odbywa się turniej" dopowiedziała w myślach Sophie.
— … jest uh… pokój.
Rashid skinął głową.
— Magiczny pokój...
Rashid skinął głową.
— … z zagadkami.
Krótka pauza, zawahanie, w końcu Rashid powoli skinął głową.
— Magiczny pokój pyta.
— Tak, dokładnie tak… — Cervan przeniósł wzrok na Sophie, w spojrzeniu czaiło się nieme pytanie. Alchemiczka skinęła mu głową, Mistrz kontynuował.
— Dobre odpowiedzi – nagroda.
Rashid skinął głową.
— Złe?
Mistrz wzruszył ramionami, zapadła krótka cisza, rysik nie poruszył się. Za mało informacji. Sophie stłumiła westchnienie. Albo będzie potrzebowała osobnego spotkania z Cervanem, albo przestaną się bawić w konwenanse.
— Przepraszam — zwróciła się do Rashida — ale muszę wiedzieć.
Kobieta przeniosła wzrok na Mistrza.
— Dobrze – to kto stoi za tym magicznym pokojem z nagrodami i co to tak naprawdę jest?


A więc miała wyprawić się z nieznajomym człowiekiem, na dodatek takim, który ledwo mówił po iferyjsku. Sophie westchnęła w duchu. I jeszcze mieli rozwiązywać razem zagadki. Cóż, to wymagało metodycznego i profesjonalnego podejścia.
Alchemiczka, korzystając z do tej pory poczynionych eksperymentów i obserwacji, wiedziała dobrze, jak zjednać sobie ludzi i jak skłonić ich, by choć trochę się otworzyli. Nawet, jeśli słowa mogły ich zawodzić.
Drzwi gabinetu się za nimi zamknęły, Rashid rzucił alchemiczce nieco niepewne spojrzenie.
— Pójdę… — Gest dłoni w stronę części mieszkalnej.
— … ze mną — Sophie wskazała przeciwny kierunek. — Do laboratorium. Chodź.
Dwa kroki, kolejny gest. No-chodź-ze-mną. Rashid podążył.
Laboratorium, starannie posprzątane, utrzymane w nienagannym porządku, zaprojektowane z rozwagą i zapasem miejsca, świadczyło o charakterze właścicielki. Jednocześnie czuć w nim było, że praca wre każdego dnia – podłoga przetarła się nieco w miejscach, gdzie Sophie przysuwała i odsuwała swój wysoki stołek, wystawiony na blacie palnik straszył resztką knota, wśród łyżek do spalań łatwo było dostrzec, która to ta ulubiona. Ostatnie krople wody spływały z suszącego się szkła, w powietrzu unosiła się ledwie wyczuwalna woń alchemii.
— Tutaj — Sophie znów wskazała dłonią, skupiła na sobie wzrok Rashida, błądzący od suszarki do wyparki, do kraty do montowania szkła i wyciągu, pod którym stała mnogość kolorowych próbek.
Z boku pomieszczenia, oddzielona przepierzeniem od reszty laboratorium, znajdowała się część mniej eksperymentalna, a bardziej teoretyczno-życiowa. Biurko z karnie ułożonymi papierami, mała półka z najpotrzebniejszymi książkami – głównie tablicami pełnymi danych, których nawet umysł Sophie nie był w stanie spamiętać – a także on.
Ekspres.
Alchemiczka wystawiła krzesło, wskazała Rashidowi.
— Rozg… Usiądź sobie.
Rashid posłusznie usiadł, wzrokiem błądził po pomieszczeniu, co i rusz wracając nim do przedziwnej maszyny zajmującej honorowe miejsce na swym stoliku.
— Lubisz kawę.
To nawet nie było pytanie – Sophie zakrzątała się przy jednej z szafek, zerkając kątem oka na mężczyznę. Ożywił się, ostatnie słowo było znajome.
— Tak. — Głos brzmiał nieco bardziej twardo, a może po prostu uleciała z niego niepewność.
— To dostaniesz kawy.
Krótka pauza, zawahanie, brwi uniosły się, krzesło skrzypnęło.
— Dziękuję.
Tymczasem zaś Sophie wyjęła dwie zlewki z uchem, ustawiła je tuż pod dyszą ekspresu, przestawiła pokrętło tak, by ekspres zrobił dwie kawy. Sprawdziła poziom wody, pstryknęła pokrywą zbiornika na ziarna kawy, zerknęła do wnętrza, ale zbiornik był niemal pełen.
— Będzie głośno — ostrzegła, a potem pociągnęła za dźwignię.
Rashid siedział dzielnie, wpatrując się w pracujący ekspres, gdy maszyna ryknęła, mieląc ziarna, otaczając się woalem charakterystycznego, kawowego aromatu. Chwila oddechu, wnętrze zabulgotało, dysza prychnęła gorącą parą, a potem do dwóch zlewek popłynęły symetryczne strumienie wrzącej kawy.
Sophie z satysfakcją obserwowała wrażenie, jakie na Rashidzie robi jej dzieło. Ekspres prychnął po raz ostatni, alchemiczka zgarnęła zlewki, podała jedną Rashidowi.
— Dziękuję — powiedział, wziął szklane naczynie, i zaraz przeniósł wzrok z powrotem na ekspres. — On jak działa?
I w tym momencie Sophie została postawiona przed trudnym zadaniem wytłumaczenia ledwie klecącemu zdania przybyszowi zawiłości ekstrakcji pod ciśnieniem. Jednak nie po to kobieta wytrwale uczyła kolejne grupy studentów, wypełniając obowiązek każdego doktoranta, żeby coś takiego ją przerosło. Szczególnie, że w spojrzeniu Rashida widać było szczerą ciekawość i zainteresowanie tematem.
— Zaraz wyja… opowiem.
Przerwa na wydobycie jeszcze jednej buteleczki z szafki – starannie zakręconej, wypełnionej przejrzystym, gęstym bursztynem. Sophie otworzyła butelkę, zapach kawy ustąpił aromatowi egzotycznej wanilii i cynamonu. Nieco syropu wylądowało w zlewce alchemiczki, kobieta wyciągnęła butelkę w stronę kawy Rashida.
— Chcesz? — Lekko przechyliła butelkę, markując wlanie zawartości do zlewki. — Serafin lubi.
„Serafin lubi" przekonało mężczyznę, wyciągnął nieco zlewkę.
— Tak, proszę.
I w końcu kawa była gotowa, można było się wziąć za tłumaczenie tego, jak działa ekspres. Sophie zgarnęła blok kartek, stopą przysunęła sobie wysoki stołek, sama zaś usiadła w końcu na drugim krześle. Kartki wylądowały na stołku, rysik pojawił się znikąd.
— Tu są ziarna kawy…
Alchemiczka zaczęła rysować w skupieniu. Nie było to proste, rysowanie do góry nogami zawsze wymagało namyślenia się i wyobrażenia sobie wszystkiego na odwrót. Umiejętność była przydatna, gdy trzeba było coś komuś wytłumaczyć, zaś dla Sophie jej nabycie wydawało się naturalne – gdy jej opiekun, profesor von Hohenheim, cokolwiek jej tłumaczył, dokładnie tak robił. Rysował do góry nogami, pisał do góry nogami, zamiast ciągle odwracać kartkę, lub zmuszać Sophie, by zapuszczała mu żurawia nad ramieniem.
— … a potem wrzą… gorąca woda…
Pojawił się prostokąt, alchemiczka zaznaczyłą poziom wody, następnie dorysowała bąbelki obrazujące proces wrzenia. Zmarszczyła brwi, podpisała wszystkie elementy, sprawdziła czy dobrze, skreśliła jakieś „d" i napisała je w drugą stronę. Tym razem poprawnie.
Rashid zmarszczył brwi, wskazał palcem fragment rysunku.
— Tu, dużo powietrze.
No tak, nadwyżka ciśnienia musi znaleźć gdzieś swoje ujście, musi być zawór bezpieczeństwa, żeby wszystko nie poszło w diabły.
— Ekspres — Sophie wskazała swego mechanicznego potwora. — Robi puff. Tutaj jest puff — wskazała boczną dyszę — i jest dobrze.
Rashid skinął głową, wrócił wzrokiem do schematu.
— Chcesz zobaczyć środek? — spytała Sophie. — Ekspres. W środku.
Oczy mężczyzny rozbłysły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz