czwartek, 4 sierpnia 2022

Od Antaresa - Porada specjalisty

Od powrotu z Obarii Lumi rósł jak na drożdżach, zaś mnogość nowych osób, które koniecznie chciały zapoznać uroczego kurczaka sprawiały, że ten tylko ćwierkał, biegał od osoby do osoby, próbował radośnie podfruwać i ładował się na ręce każdemu, kto tylko je wyciągnął. Sielanka mogłaby trwać wiecznie, jednak Antares czuł się odpowiedzialny za nienazwaną istotę, która pojawiła się znienacka w jego życiu i nie zamierzał tylko obserwować, jak kurczak wesoło mości się na kolejnym podołku, w akompaniamencie zachwyconych głosów doceniających jego puchatość i uroczy charakter. Tak, jak sugerował ten drugi – rycerz chciał być odpowiedzialnym rodzicem. Dlatego też, skoro powrócił w końcu do Tirie i miał do dyspozycji całą paletę gildyjnych ekspertów, zamierzał z tego skorzystać.
Letnie popołudnie nie było nadmiernie gorące, jednak wciąż tchnęło tą specyficzną, leniwą atmosferą odpoczynku i braku jakichkolwiek obowiązków. Rycerz wiedział, że ten, którego szukał, nie wyściubił tego dnia nosa ze swej kwatery.
Antares zastukał.
— Proszę!
Rycerz nacisnął klamkę, ignorując brzmiące w głosie znudzenie, pchnął drzwi. W pokoju - Serafin. Książę był w swej typowej pozycji, rozparty na fotelu niczym na królewskim tronie, nie przejmował się niczym, co swą rangą i ważnością nie przekraczało apokalipsy. Oddawał się swemu typowemu zajęciu jakim było czytanie książki, pokój wypełniał aromat kawy unoszący się znad lewitującej filiżanki. Krzesła stały już we właściwym miejscu, jednak czarnoksiężnik nie poczynił gestu, by zaoferować je swoim gościom.
„Niewychowany buc."
Antares nie przeszkadzał sobie. Wszedł, wysunął krzesło, wskazał je Lei. Dziewczyna skinęła mu głową, zajęła miejsce. Rycerz usiadł na drugim krześle, mebel skrzypnął cicho. Serafin przewrócił stronę.
— Przejdźmy już do momentu po owym standardowym „chodzi o artefakt" – kiedy dajesz mi przedmiot, mówisz, że chcesz się z nim rozstać, a potem sobie idziesz.
„Cholerny palant."
Powitania – brak, mężczyzna nie zwrócił większej uwagi na Leę. Serafin, wciąż nie patrząc na Antaresa, wyciągnął oczekująco dłoń, w ozdobionych złotym metalem szponach zabłysło światło słońca.
A potem spoczęło w nich coś puchatego.
— Chodzi o kurczaka.
Serafin oderwał się od książki, zerknął na obiekt w dłoni.
Akuku!
Lumi, cudownie niewrażliwy na chłód i obojętność maga, popatrywał na niego czarnym okiem, moszcząc się na wyciągniętej dłoni.
— To jest Lumi – wykluł się Antaresowi z jaja — odezwała się Lea, z lekkim niepokojem patrząc to na Serafina, to na siedzącego z absolutnym spokojem Lumiego. — Gdy byliśmy w Obarii…
Mag zmarszczył brwi, czytana książka czmychnęła w popłochu na półkę. Mężczyzna machnął drugą ręką ze zniecierpliwieniem, przerywając dziewczynie i krzywiąc się nieco.
— Tak, tak, Isidoro mi o tym pisał — mruknął, zerknął przelotnie w stronę jednej z szafek.
Drzwiczki otworzyły się, ze środka wyleciał gruby zeszyt, posłusznie zawisł w powietrzu przy Serafinie, otworzył się na odpowiedniej stronie. Antares z lekkim zaciekawieniem zerknął między kartki.
„Co do chuja."
Wśród równych linijek pisma rycerz złowił rysunek charakterystycznie żółtej, pierzastej kulki. Serafin nie zwrócił na niego większej uwagi, skupił się na tekście. Przeczytał akapit, nie przejmując się swymi gośćmi, następnie zaś oszczędnym ruchem brwi odesłał zeszyt na miejsce. Drzwiczki trzasnęły.
— Kupiliście niezidentyfikowane jajo na targu, następnie z jaja wykluło się… to.
— Lumi — poprawiła go Lea.
Lumi — Serafin westchnął, wrócił wzrokiem do wciąż siedzącego mu na dłoni kurczaka. Ten ćwierknął melodyjnie. Czarnoksiężnik przez moment lustrował go wzrokiem, zwrócił się do Lei i Antaresa. — Jak wyglądało jajo?
— Było takie w miarę duże…
— Jak duże?
— Hm, powiedziałbym, że coś koło…
— Jak. Duże.
— Tak duże — Lea objęła dłonią powietrze.
— Hm…
Serafin, wciąż trzymał luźno wyciągniętą rękę, zaś Lumi wciąż spokojnie w niej siedział, nie spodziewając się ze strony człowieka żadnych przykrości. Wiadomo, ludzie przecież głaskali, zabawiali i karmili. Ten nieznajomy nie mógł się od nich różnić. Kuczak ćwierknął.
— Kolor? Faktura?
Lea wzięła się za dokładniejszy opis tego, co miało być tylko zwykłym otoczakiem, okazało się jednak jajem z zupełnie żywym i pierzastym stworzeniem w środku. Serafin kiwał głową, gładził brodę, marszczył brwi, przenosił wzrok od Lei do trzymanego w dłoni Lumiego. Ten ostatni, nie doczekawszy się ani głaskania, ani jedzenia, przymknął w końcu oczy, szykując się do drzemki.
— To pasuje do pewnego artefaktu, popularnego w Sallandirze — zawyrokował w końcu czarnoksiężnik, popatrując na kiwającego mu się na ręku kurczaka. — Chociaż może „artefaktu" i „popularnego" to trochę nieprecyzyjne określenie.
„To niech się złota rączka wypowie, w stajni go chowali, czy w pałacu?"
— To znaczy? — wtrącił Antares, zbierając od księcia nieznacznie poirytowane spojrzenie.
— Cóż – tam, skąd pochodzę, ludzie… to znaczy – magowie – rozwiązują swoje problemy w o wiele bardziej skuteczny sposób, niż tutaj — zaczął, nie przejmując się siedzącym mu na dłoni Lumim. — Niewielu bawi się w wycieczki po sądach albo obmawianie za plecami. Jeśli ma się problem, najlepiej wziąć sprawy w swoje ręce i zemścić się tak, by nikomu nie przyszło do głowy dalej szukać zwady. — Usta Serafina rozciągnęły się w drapieżnym uśmiechu.
„Nie wiedziałem, że to kiedykolwiek powiem, ale byś się mógł zainspirować. I wpierdolić co poniektórym."
Antares pozwolił sobie nie skomentować wypowiedzi maga, zaś Serafin kontynuował. Lea co jakiś czas popatrywała na Lumiego, ten jednak na dobre zamknął oczy i pogrążył się w swej poobiedniej drzemce.
— Nadal nie wiem, jak to się łączy z Lumim — zaczęła ostrożnie dziewczyna. Serafin zmarszczył brwi, uciszył ja niedbałym gestem.
— Jeśli się wie, gdzie szukać, można nabyć magiczne jajo – dokładnie takie, jakie udało wam się jakimś cudem kupić za bezcen w tej zamrożonej, górskiej dziurze…
— Obarii.
Serafin wywrócił oczami.
— Jakie to ma znaczenie? Ale wracając – takie jajo można wykluć. Karmiąc je emocjami. — Serafin odchylił się w swym fotelu, na twarzy znów zagościł ten charakterystyczny, pełen ukontentowania uśmiech, jaki wywoływało u niego mówienie o magii i destrukcji. — Gniew, zazdrość, żądza mordu – wszystkie one wzmagały moc jaja, kształtując dojrzewającą w nim istotę i sprawiając, że gdy nadszedł czas, z jaja wykluwała się broń. Potwór zdolny dokonać zemsty na tym, kto akurat zalazł danemu magowi za skórę.
Antares zogniskował wzrok na Lumim. „Potwór" było ostatnim określeniem, jakie można było mu nadać, rycerz był przekonany, że kurczak – czymkolwiek w istocie był – był kompletnie niegroźny. Więcej nawet: był przyjazny i kochany.
„No raczej, do kurwy nędzy."
— Chcesz powiedzieć, że jak Lumi dorośnie, zmieni się w jakieś monstrum? — spytała z obawą Lea, Antares zaś dostrzegł, jak jej dłonie z napięciem zaciskają się na siedzisku krzesła.
— Ach, niestety nie — odparł Serafin, rozczarowanie dźwięczało w jego głosie. — Zmarnowaliście to jajo. Szkoda, że nie przyszło wam do głowy, żeby zapakować je w skrzynkę i mi wysłać, ja na pewno wyklułbym z niego coś przydatnego.
„Żebym ja mu zaraz wpierdolu nie wykluł."
Serafin westchnął, niezbyt delikatnie odstawił Lumiego na blat swego biurka. Kurczak, gwałtownie obudzony, zamrugał ze zdziwieniem, strzepnął skrzydłami, zaćwierkał pytająco. Złote szpony zajęły się miarowym bębnieniem po oparciu fotela, książę zwrócił się wprost do rycerza.
— O czym myślałeś? Wtedy, gdy ten wasz kurczak postanowił się wykluć? Bo to ty go wyklułeś, prawda?
Antares odpowiedział zmieszanym „uhh", mimowolnie uciekł wzrokiem w kierunku Lei. Ich spojrzenia skrzyżowały się przelotnie.
— To było dość dawno — powiedział oględnie rycerz.
Oczywiście, że pamiętał, o czym myślał. Albo raczej - o kim. Te same myśli towarzyszyły mu przez cały pobyt w Obarii.
Chciał, by Lea była bezpieczna, by nie zrobiła sobie krzywdy na zaśnieżonych szlakach, by nie przeziębiła się od wszechobecnego zimna, by nie dopadło jej żadne górskie zwierzę. By dobrze się bawiła, mimo tęsknoty za Michelle, by wszystko układało się po jej myśli, nawet jeśli w Obarii było czasem ciężko, by cieszyła się wyjazdem, choć Mistrz zaginął niemal pierwszego dnia. Nawet, jeśli Antares był zajęty czymś innym, na dnie serca wciąż tkwiły te myśli i życzenia, krążąc wokół tego jednego imienia, które stało mu się tak bliskie.
— Ale musisz pamiętać cokolwiek — naciskał Serafin.
— Na pewno nie były to myśli o gniewie i zemście — odparł rycerz, wywołując na twarzy czarnoksiężnika kolejny grymas.
— Czyli tak naprawdę nie wiesz, czym nakarmiłeś jajo. — Prychnął, zerknął na Lumiego. Kurczak powoli zaczął eksplorować nieznaną sobie powierzchnię biurka Serafina. — Stawiałbym na to, że byłeś głodny i myślałeś o rosole.
„Lepszy rosół niż piasek w gatkach."
— Ale skoro Lumi to nie żadne monstrum — wtrąciła się Lea — to czym właściwie jest?
— Mam pewne podejrzenia, ale dobrze byłoby je potwierdzić. — Serafin uśmiechnął się, ale znów – uśmiech ten, drapieżny i nieładny, zapowiadał, że ktokolwiek ma się wkrótce dobrze bawić, będzie to tylko książę.
Antares przeniósł wzrok na Lumiego. Kurczak zainteresował się właśnie podejrzanie wyglądającym kielichem, stojącym na samym środku biurka.
— Co jest w środku? — spytała Lea, też ogniskując wzrok na obiekcie, popatrując do środka, w wirującą, ciemną toń. — To jakaś trucizna?
— Klątwa — Paskudny uśmiech nie znikał z twarzy Serafina. — Akurat byłem w trakcie luźnych testów.
Lea uniosła się na krześle, wyciągnęła dłonie, by zebrać Lumiego z blatu, ale Serafin powstrzymał ją gestem.
— Waszemu kurczakowi nic nie będzie.
„Jedno pióro mu się złamie, a nogi z dupy…"
— A co jeśli…
— Nic. Nie. Będzie. — Powtórzył czarnoksiężnik. — By zrobić sobie krzywdę, musiałby przełamać moje zaklęcie.
Książę rozparł się głębiej w fotelu, złote szpony wystukiwały leniwy rytm na oparciu, ciemne oczy obserwowały kurczaka z cieniem obojętnego zainteresowania.
Tymczasem zaś Lumi obszedł kielich, nastroszył pióra, zaćwierkał bojowo. Antares pierwszy raz widział u niego taką reakcję – no, może w Obarii jego pierwsze spotkanie z Tadeuszem było okraszone pewną rezerwą – ale generalnie Lumi zwykł na wszystko reagować radosnym zaciekawieniem. Teraz zaś jego drobne łapki wybijały na blacie niespokojny rytm, oko z uwagą lustrowało kielich, zaś krótkie skrzydła rozkładały się jak wachlarze, nadając sylwetce kurczaka jakiegoś rodzaju dostojeństwa.
— Czym się żywi? — Serafin rzucił pytaniem, nie przerywając obserwacji istoty i pokiwał głową, gdy Lea wymieniła jak wyglądają posiłki Lumiego.
Tymczasem kurczak zastygł, naprężył się, zaś ciemność w kielichu zawirowała turbulentnie, zabulgotała, jedna z baniek pękła z cichym pyknięciem.
— No proszę — mruknął Serafin, wciąż bębniąc szponami po oparciu. Po chwili sięgnął po lewitującą filiżankę, pociągnął z niej łyk kawy.
Poza tym nie stało się nic więcej – Lumi napinał się i naprężał, ewidentnie usiłując czegoś dokonać, ale czarne oczy wbite w kielich nie zdołały zmusić cieczy do niczego więcej. W końcu kurczak opadł z sił – ćwierknął z rezygnacją, opadł kuprem na blat, popatrzył ze smutkiem na Leę. Ta zaraz wyciągnęła dłonie, zgarnęła go na kolana i zaczęła głaskać pierzasty łebek.
— Czego się dowiedziałeś? — spytał Antares, też wyciągając rękę do kurczaka. — Co Lumi próbował zrobić?
— Próbował przełamać klątwę. Właściwie to jej część – tą, która miała sprowadzić chorobę.
— Lumi próbował przełamać klątwę?
— Tadeusz wspominał, że tli się w nim zalążek magii…
— Taka jego natura — podsumował książę, rozłożywszy ręce. — To kaladrius.
„O cie, kurka."
Lea i Antares popatrzyli po sobie.
— Nigdy o czymś takim nie słyszałam…
— Nic dziwnego – kaladriusy są bardzo rzadkie, nie dają się trzymać w niewoli, a to, kogo uzdrowią, zależy tylko od ich widzimisię. Podobno nie ma choroby, z którą kaladrius by sobie nie poradził, ale — Serafin wzruszył ramionami — nie pokładałbym w tym wielkiej wiary. Magister zeżarł artefakt zdolny ponoć zmusić słońce, by wzeszło na zachodzie, a jedyne co z niego mam, to niezniszczalny krokodyl.
Antares spojrzał na Lumiego z powątpiewaniem.
„Słyszałeś kiedykolwiek o kaladriusach?"
„Trochę. Dojebane ptaszory, tak na mój gust."
— I naprawdę Lumi będzie w stanie kogoś uzdrowić? — Lea oderwała wzrok od kurczaka, przelotnie przeniosła go na Serafina.
— Jak dorośnie. I nauczy się latać, to dla kaladriusów kluczowe.
— Jak umiejętność lotu wiąże się z uzdrawianiem? — Antares uniósł brew.
— Wiąże się z samym procesem. Kaladrius nie niszczy choroby w ciele pacjenta – on przenosi ją na siebie. A potem leci w stronę słońca, by spalić ją w jego promieniach — odparł Serafin. — Brzmi baśniowo, nie wiem, ile w tym prawdy, ale wyjaśnia to, dlaczego ponoć nie ma choroby, z którą kaladrius by sobie nie poradził. Jeśli przenosi ją na siebie, pacjent zawsze zostanie uzdrowiony – najwyżej ptak potem nie doleci wystarczająco wysoko.
Lea mocniej przytuliła Lumiego.
— I w sumie łączy się też z tym, dlaczego kaladriusy uzdrawiają, jak im się widzi — kontynuował Serafin, zwracając mniej uwagi na swoich gości i bardziej myśląc na głos. — Pewnie wiedzą, która choroba je zabije. I dlaczego są tak rzadkie – bo w końcu decydują się poświęcić. — Książę zwrócił wzrok na Antaresa. — Myślałeś pewnie o jakichś rycerskich durnotach, stąd ten kaladrius.
Antares poprawił się na krześle, z jego ust znów wydobyło się niewiele mówiące „uhh".
— Ten sam typ osobowości, co ta bezużyteczna elfka.
— Ayrenn nie…
Serafin uciszył go machnięciem dłoni.
— Pomagać wszystkim i sprawiać, żeby byli szczęśliwi — burknął, krzywiąc się. — A mogliście przekazać mi jajo, wyklułbym z niego… może bazyliszka? Że też Isidoro nie wpadł na to, żeby… Moment — oczy czarnoksiężnika rozbłysły — jego pióra.
— Co z jego piórami?
Serafin znów posłał im jeden ze swej gamy charakterystycznych uśmiechów nie wróżących niczego dobrego.
— Pióra kaladriusów mają interesujące właściwości. Oczywiście te białe, kiedy pisklak już nieco podrośnie. Myślę, że należy mi się nieco takich piór – w końcu dostaliście ode mnie poradę, odpowiedziałem też na wszystkie wasze pytania.
Lea i Antares znów wymienili spojrzenie, potem wrócili nim do Lumiego. Kurczak zdawał się otrząsnąć po rozczarowaniu porażką z klątwą.
— Chyba nic się nie stanie, to tylko kilka piór…
— Zgadzacie się?
Lea i Antares skinęli głowami, uśmiech Serafina tylko się poszerzył.
— W takim razie – umowa stoi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz