czwartek, 4 sierpnia 2022

Od Reginalda, cd. Sophie

Praca była mozolna i wbrew pozorom dość męcząca, ale Reginald był wysoce usatysfakcjonowany ich postępami, nawet jeśli z każdą kolejną godziną, każdym kolejnym dniem spędzonym na ślęczeniu nad tekstem miało się wrażenie, że materiału wcale nie ubywa, a jedynie narasta. Im więcej wiedzieli, tym więcej spraw wydawało im się jeszcze do wyjaśnienia, mogli podjąć więcej ścieżek, dawało im to mnóstwo możliwości. I chociaż młody Amis czasami zupełnie nie rozumiał, o co chodzi, nawet jeśli udało im się przetłumaczyć odpowiednio dużo, by Sophie zaskoczyła, bo alchemia była mu zupełnie obca i miało się to chyba nigdy nie zmienić, to praca nad tym sprawiała mu ogromną satysfakcję. W jakiś sposób czerpał z tego radość i gdzieś mimochodem to wszystko przywołało kilka miłych wspomnień, które otulały go swoim ciepłem i bliskością.
Nie wszystko szło jednak tak gładko, jak w tych najbardziej bezproblemowych momentach. W pewnym momencie Reginald zaprzestał aktywnego wertowania leżącego przed nim grubego słownika liczącego sobie ponad tysiąc stron. Lekko zmarszczył brwi, co nadawało jego twarzy nieco bardziej surowy wygląd, a potem znów zajrzał do tekstu.
— Coś nie tak — mruknął, choć trudno było stwierdzić, czy bardziej do siebie, czy raczej do Sophie.
— Co masz na myśli?
Pracująca z nim kobieta zdecydowała za niego – jednak kierował swoje słowa do niej.
— Popełniliśmy błąd? Jak daleko musimy się cofnąć?
Reginald nadal milczał. Sięgnął po tłumaczenie, słownik, tekst, znów słownik, tekst, tłumaczenie, inny słownik, tekst i tak w kółko, nadal niegrzecznie zbywając Sophie absolutnym milczeniem. Trwało to, dopóki się nie zirytowała. Tym razem to na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia i surowość.
— Halo, Sophie do Reginalda — powiedziała nieco głośniej, choć na tyle cicho, by nikomu innemu w bibliotece nie przeszkadzać, pstrykając przy tym palcami blisko ucha mężczyzny. — Powiesz mi w końcu, co się stało?
— Sophie — mruknął, ostatecznie na nią spoglądając. — Zróbmy chwilę przerwy.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę nieco zamglonym myślami spojrzeniem, po czym wstał z krzesła, a kiedy panna Egberts również się podniosła, ruszył ku wyjściu z biblioteki, mając zamiar udać się do miejsca, gdzie będzie mógł spokojnie zapalić, przybierając tempo chodu w taki sposób, by Sophie mogła iść tuż przy nim.
W gwoli ścisłości – dla Reginalda równie odpowiednim miejscem mogłaby być biblioteka, bo przecież jest bardzo ostrożnym i spokojnym człowiekiem i na pewno niczego by nie podpalił, ale do tego typu ekscesów skutecznie zniechęcały go niepochlebne spojrzenia bibliotekarzy i myśl, że Sophie mogłaby mu suszyć za to głowę. Gdy się irytowała, stawała się groźna. Tak przynajmniej twierdził.
— Więc?
Stała tuż naprzeciw niego, kiedy Reginald spokojnie odpalał papierosa i zaciągał się głęboko. Miała zmarszczone brwi, a ramiona skrzyżowane na wysokości klatki piersiowej.
— Więc — mruknął, po czym wypuścił powietrze z ust, co poskutkowało niewielką chmurą dymu. — chodzi o syntezę.
— Co masz na myśli? — zapytała, a w jej głosie było słychać wyraźną ciekawość. — Pracowaliśmy nad zagadnieniem syntezy w tym tekście dwa dni temu i wszystko się idealnie zgadzało. To miało perfekcyjny sens.
— Mhm. Słowo zinteso, od klasycznego sýnthesios, według słowników, który mamy, znaczy tylko tyle, co ustaliliśmy. Łączyć, w nazewnictwie specjalistycznym syntetyzować.
— Wyczuwam w tym jakieś ukryte “ale”.
— Ale czy można syntetyzować pojedynczą substancję? Jakby samą ze sobą? W tekście pojawia się właśnie coś takiego – syntetyzowanie pojedynczej substancji. W żadnym z naszych słowników zinteso nie ma innych znaczeń oprócz tych dwóch. Zupełnie tego nie rozumiem.
Reginald pokręcił głową, a chwilę później z jego lekko rozchylonych ust wydostała się kolejna chmurka siwego dymu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz