środa, 3 sierpnia 2022

Od Hugona cd. Isidoro — Misja

Jak na gust Hugona, w kaplicy było zbyt wiele szarości. Usiłował skupić wzrok na pielgrzymach, ale ci rozpływali się w mdłym świetle lichtarzyków, złoty blask zdawał się przygaszony, jakby gubił się między grubo ciosanymi blokami kamieni. Zielarz zaczął się zastanawiać, czy wystarczyłoby mu jedno chuchnięcie, by zgasić wszystkie zapalone na ołtarzu świeczki. Może gdyby pomyślał życzenie, mogłoby się nawet spełnić? 
Ziewnął możliwie dyskretnie, zmrużył oczy, odegnał obraz tortu, nawet jeśli doszedł do wniosku, że tam świece byłyby daleko bardziej użyteczne. Chętnie by coś przekąsił, nawet niekoniecznie słodkiego. Ciekawe, czy funkcjonowała tu jakaś stołówka.
Był absolutnie przekonany, że zaśnie, nim sprawy ruszą do przodu. Zdawało się jednak, że architekci tego uświęconego łaską nieistniejących bogów przybytku wiedzieli, z czym przyjdzie mierzyć się zasiadającym tu wiernym. Dębowe ławy nie stanowiły wdzięcznej podpory dla pośladków ani nie były odpoczynkiem dla pleców, dlatego cieszył się, gdy wreszcie wstali, nawet jeśli przeszli raptem kilka kroków. Surowy wystrój miał być może zachęcić do kontemplacji, odsunąć myśli od przepychu świata zewnętrznego, ale zielarz nazbyt dobrze słyszał wcześniej szlachciców, którzy głośno debatowali nad tym, co zamierzają ufundować. Był ciekaw zachowania zakonników, gdyby któryś z pielgrzymów chłopów lub nawet biedniejszych mieszczan śmiałby się odezwać o pół głosu wyżej niż szept. Sam chętnie by się odezwał i rzucił wyzwanie tej rozmodlonej ciszy przerywanej milknącą z wolna pieśnią, nie chciał za żadne grzyby świata przyznać, że jednak w jakiś sposób na niego oddziaływała. Rzeźbiona twarz Erishii spoglądała nań z niewzruszonym spokojem, jakby czekała, aż wreszcie zegnie kark.
Odczuł ulgę, gdy siostra zakonna do nich podeszła i bez słowa ruszyła przed siebie, nie pozostawiając im wielkiego wyboru – ruszyli za nią, czarny habit falował w rytm kroków, ciężki sznur oplatający talię kołysał się i obijał o uda, skryte za warstwą grubego materiału. Była dwa kroki przed nimi, nie oglądała się za siebie; przypominała nieco cień, który oderwał się od ziemi. Hugo spojrzał na marmurową posadzkę, jakby chciał upewnić się, czy aby na pewno któreś z nich rzuca ten prawdziwy. Co rusz zerkał też na Isidoro, pomykał spojrzeniem po niespotykanym przepychu szat astrologa, tak odmiennym od tego, do czego przywykł.
Zakonnica pewnym krokiem prowadziła ich przez kaplicę, wciąż jednak nie odezwała się ani słowem. Stąpała równie bezgłośnie, tylko obfity materiał szat furkotał od czasu do czasu, cicho niczym szmer strumyka. Hugo miał wrażenie, że nawet gdyby któreś z nich spróbowało się odezwać, gobeliny wchłonęłyby dźwięk, który skrystalizowałby się w wirujące tam drobinki kurzu, nie przebiłby pieśni, którą zostawili za sobą. Gdyby była tu Gosia, zapewne zdołałaby odczarować to miejsce; wyobraził sobie od razu, jak przyjaciółka bezceremonialnie komentuje choćby jakiegoś bezkształtnego cherubinka na fresku, i parsknął śmiechem. Siostra zerknęła w jego stronę zza welonu z naganą. Pierwszym śladem emocji.
Weszli w jeden z korytarzy, przeszli przez kręcone schody. Ciężki płaszcz Isidoro ocierał się co rusz o ściany w wąskim przejściu.
— To niedaleko — odezwała się wreszcie siostra. Miała miły głos, niski, wpadający niemal w alt, choć nienawykły do mówienia głośniej czegoś, co nie było modlitwą.
— Żaden problem — zapewnił Hugo.
 W końcu wyszli na korytarz oświetlony blaskiem słońca wpadającym przez wąskie okna. Siostra skręciła, zapukała i pchnęła któreż z ciężkich drzwi okutych metalem. Zawiasy skrzypnęły, ustąpiły ciężko, niechętnie.
— Matka przeorysza już czeka.
Sama wsunęła się jak dym z kadzielnicy do środka, zajęła miejsce z boku, pod półką pełną książek. Hugo rozejrzał się dookoła, ale nie było tu zbyt wiele: surowy wystrój zakonny wzbraniał się przed przepychem ozdób. Stół, niewielka komoda, trzy krzesła, jeden wysłużony fotel zajmowany przez starszą zakonnicę, która najwyraźniej ich oczekiwała, skoro tylko ktoś poinformował ją, że w kościelnych ławach zasiedli wierni. Hugo podejrzewał, że mają wprawę w określaniu, kto przyszedł ze sprawą wymagającą omówienia, kto zaś chce tylko się pomodlić. Mimo wszystko, jak stwierdził, ta bezbłędność była niepokojąca. Ten wątek musiał jednak pozostawić, skoro odezwała się starsza z kobiet:
— Chwała wieczna Erishii — kobieta skłoniła lekko głowę. — Której gwiazda bezpiecznie prowadzi nas zawsze do celu.
Hugo wymamrotał pod nosem coś, co miało ujść za wyuczoną formułkę odpowiedzi, dziwnie przypominało jednak "Na zdrowie".
Zakonnica miała czujne spojrzenie osoby, która nawykła do oceniania i analizowania ludzi. Zapewne na pierwszy rzut oka była w stanie stwierdzić, która z nowicjuszek złoży śluby wieczyste, która zaś zrezygnuje prędzej czy później. Dawno temu zdążyła przekroczyć sześćdziesiątkę, ale skóra twarzy pozostała napięta, bez śladu częstego śmiechu w kurzych łapkach. Tylko między brwiami a linią nosa rysowała się delikatnie lwia zmarszczka, pozostałość po latach martwienia się lub irytacji. Inne części ciała, poza dłońmi, skrywały poły habitu, zza czepka nie wystawał ani jeden włosek. 
— Miło mi powitać gości w naszym klasztorze — ciągnęła, zawiesiła na dłużej wzrok na Isidoro i gwiezdnych haftach jego płaszcza. — Jestem matka Klementyna, przeorysza tego zakonu. Przyprowadziła was tu siostra Anastazja, jedna z nowicjuszek, która niedługo złoży śluby.
Jadownik uniósł brew, słysząc tytuł. Zaiste odpowiednie pochodzenie otwierało wiele drzwi.
— Bardzo miło z jej strony. Przepraszamy, że nie zapowiedzieliśmy swojej wizyty.
— Nie jesteśmy obleganą karczmą, do której należy wysyłać gońca z informacją o przybyciu — odparła sucho kobieta. — Nie było to również dla nas zaskoczenie ani kłopot, Erishia jest gościnna i chętnie wita każdego wiernego. Dlatego cieszę się, widząc hrabiego rodu D'Arienzo, a także… — urwała na chwilę — jego towarzysza.
— Hugo Rosenthal, miło mi — uśmiechnął się w sposób możliwie najgrzeczniejszy, choć lewy kącik warg zadrżał nieco zbyt mocno.
Nazwisko Rosenthalów nie było zbyt znane nawet w rodzimym dla nich Defros, co dopiero w Tiedal, reprezentowali dość małą rodzinę szlachecką, bliższą statusem raczej mieszczaństwu. Krewni nie byli zbyt liczni, ich wpływy nie sięgały daleko poza Rimehold. Nie zamierzał szafować pochodzeniem, w zupełności wystarczyła mu w tym wypadku rola towarzysza astrologa. Miał tylko nadzieję, że nie połączą ich nazwisk z gildią.
— Isidoro D'Arienzo — astrolog również skłonił lekko głowę, zerknął w stronę tomiszczy. Zakonnica pokiwała głową, zapewne próbowała właśnie usytuować imię w gałęzi rodu.
— Dawno już nie miałem okazji widzieć równie rozbudowanego kompleksu zakonnego — podjął Hugo. — Jest bardzo… imponujący.
— Pierwsze fundamenty zostały położone ponad sto pięćdziesiąt lat temu — wyjaśniła, wąskie wargi ułożyły się w coś na kształt bladego uśmiechu. — Z kolei dwadzieścia lat temu podjęto starania o rozbudowę całości, ale prace były prowadzone nieregularnie. Dopiero rok temu je zakończono. Dzięki temu jesteśmy w stanie prowadzić szkołę i przyjąć więcej kandydatek.
— Wymagało to z pewnością wiele pracy.
— Wszystko na chwałę naszej patronki. My jesteśmy tylko narzędziami w jej dłoniach.
— No tak. Bardzo pouczające — starał się modulować głos, by zabrzmiał możliwie poważnie, bez krzty ironii. Kobieta tylko skinęła głową. Zapewne była już przeoryszą, gdy prace dobiegły końca.
— A zatem? — splotła za mahoniem gładkie dłonie, odchyliła się na krześle.
— A zatem?
Powieka przeoryszy drgnęła.
— Zakładam, że panowie chcieli ze mną porozmawiać — naprowadziła ich. — Czy jest ku temu konkretny powód?
— Przeznaczenie życzyło sobie, bym tu przyszedł.
Hugo parsknął, przytknął do ust pięść w imitacji kaszlu, słysząc wypowiedź Isidoro. Wcześniej już umówili się, że przedstawią określony cel ich wizyty, który splecie odpowiednio zarówno ich motywację, jak i wiarygodną wymówkę: wola losu, przeznaczenia, Erishii czy stokrotki. Ród D'Arienzo znany był przecież z przepowiadania przeszłości, w Tiedal lepiej poinformowane osoby – a przeorysza do takich się z pewnością zaliczała – wiedziały o tym doskonale. Zakonnice mogły uznać, że gwiazdy zdradziły Isidoro, że tu odnajdzie wewnętrzny spokój od zgiełku świata lub ta wizyta utemperuje Hugona.
Albo że ma to związek ze sprawą Marii Gevers.
Niekoniecznie tylko spodziewał się, jak bezpośrednio ujmie to Isidoro.
Nowicjuszka zakręciła się niepokojenie na krześle, które zaskrzypiało. Z kolei przeorysza popatrzyła na astrologa długo, jakby rozważała właśnie wszystkie możliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz