środa, 10 sierpnia 2022

Od Hugona cd. Sophie

Dłoń dziekana drżała, gdy podawał im list.
Znalazł go niemal od razu, pomimo kilku stosów dokumentów piętrzących się na biurku; kartka była starannie włożona w kopertę, którą z kolei troskliwa ręka umieściła z kolei w jednej z teczek. Sam papier był jednak wymięty i poznaczony zagięciami, czyjeś nieostrożne palce naderwały róg. Brzydkie, poszarpane rozcięcie biegło teraz przez kilka centymetrów, kawałki pochylały się w dół, jakby gnane wyrzutami sumienia.
Hugo przypuszczał, że gdy profesor zostawił list, kartka była nienagannie gładka. Jego pismo było delikatne, a litery – krągłe, acz wąskie, trochę jak te kreślone kobiecą ręką. Zdawało się jednak, że pisał w pośpiechu; nawet jeśli stawiał czytelne znaki, niektóre oznaczające to samo różniły się między samą kształtem lub rozmiarem. 
Himmerson bazgrał jak kura pazurem. Nawet jeśli zielarz umiał bez problemu rozczytywać pismo profesora, nieraz musiał spędzać długie wieczory na przepisywaniu jego listów. Dotyczyły zazwyczaj spraw naukowych, konkretnych, jego mentor nie lubił zbytecznie się roztkliwiać, nawet gdy pisał do bliskich. Hugo pamiętał więc też naturalnie ten, który sam otrzymał.
Dlatego był absolutnie przekonany, że to, co właśnie trzyma w dłoniach, jest listem pożegnalnym.
— Zostawił go w swoim gabinecie — dodał dziekan. Usiadł ciężko na fotelu, nalał sobie z dzbanka wody i westchnął głęboko. — znalazł go jeden z naszych pracowników, doktor Habbis, gdy przyszedł poradzić się w pewnej sprawie.
— Czy rodzina również otrzymała podobny list?
Di Albrisi pokręcił przecząco głową.
— Tylko ten.
Zielarz wyciągnął nieco rękę, by Sophie również mogła go przeczytać.


Chciałbym przede wszystkim przeprosić za zniknięcie. Decyzja ta nie jest nagła; myślałem nad nią już od dawna i jest, jak przypuszczam, jedynym słusznym rozwiązaniem.
Pozostało, zdaję sobie z tego sprawę, wiele spraw niezamkniętych. Przepraszam za wszelki kłopot. Zabieram ze sobą moje wyniki badań i notatki, by wyruszyć w daleką drogę z której, jak sądzę, nie będę mógł już zawrócić. Ilekroć jednak o tym myślałem, przekonywałem się, że to moja powinność. Od tego momentu muszę pozostać sam.
W przyrodzie zawsze wszystko wraca na swoje miejsce. Szczerze wierzę, że cokolwiek ma się wydarzyć, będzie prowadziło ku dobremu.
Wolfgang Leitner


Był krótki. Zaskakująco krótki jak na list pożegnalny, ale przecież naukowcy zwykli nie rzucać słów na wiatr, nadmuchiwać ich do granic, byleby uzyskać piękną formę. Hugona zastanawiało przede wszystkim, dlaczego nie miał wyraźnego adresata, dlaczego był tylko jeden. To, co jest do wszystkich, jest tak naprawdę do nikogo, a profesor zdawał się mieć rodzinę i znajomych. Może po prostu nie wszystkie więzi są tak głębokie, jak ludzie chcą w to wierzyć.
— Czy list był w tej kopercie? — wskazał ruchem podbródka na biurko.
— Tak — dziekan skinął głową, podał przedmiot gildyjczykom.
— Coś tu jest napisane — Sophie bystrym okiem dostrzegła niewielkie litery kreślone tą samą ręką, która napisała list.
Zielarz podniósł bliżej oczu papier. Cholera jasna, powoli siada mi wzrok, westchnął w duchu. Pewnie czas wreszcie przestać czytać przy tak słabym świetle, bo doczeka się okularów grubości kapelusza podgrzybka.
Agloe, 1788 — odczytał na głos. — To jakaś miejscowość w pobliżu?
Profesor poruszył się z niepokojem na krześle.
— Nie, nigdy wcześniej o niej nie słyszałem.
— Może jest w jakiś sposób powiązana z profesorem Leitnerem? — zasugerowała Sophie. — Jego miasto rodzinne, na przykład?
— Pytałem o to jego dzieci — mężczyzna pokręcił przecząco głową. — Wolfgang urodził się i wychował tutaj, w Sorii, jego żona również pochodziła z tych stron. Byli pewni, że ich ojciec nigdy o niej nie wspominał.
Hugo zmarszczył brwi, potarł między palcami nasadę nosa. Gdzieś już słyszał tę nazwę. Może była w jakiś sposób powiązana z botanikami, może słyszał o niej od Himmersona?
Nie, to coś innego.
— Podejrzewam, że to niezwiązane bezpośrednio z samym listem — podjął dziekan. — Kartka była pozaginana, więc bardzo możliwe, że znalazł kopertę w ostatniej chwili, zanim… — urwał, machnął ręką.
— Odłóżmy to na razie na bok — zdecydował Hugo. — Możemy zabrać list ze sobą?
Chwila ciszy.
— Tak. Tak przypuszczam, jeśli to może w czymkolwiek pomóc, śmiało — Di Albrisi pokiwał głową. — Choć przyznaję, że byłbym zobowiązany, gdyby niedługo tu wrócił. Chciałbym mieć możliwość przekazania go rodzinie, w razie jeśli… cóż.
— Oczywiście.
Sophie starannie włożyła list do koperty, tę z kolei włożyła między kartki dziennika.


— Agloe — Sophie przywołała tajemniczą nazwę, zerknęła na Hugona. — W gabinecie wyglądałeś, jakby ci się z czymś kojarzyło.
Mykolog wzruszył ramionami.
— Kojarzy, to bardzo dobre słowo. Chyba już je gdzieś widziałem, ale słowo daję, nic więcej. Może tylko jakieś podobne? Licho wie, a mamy co innego do roboty. Pogadamy jutro z Habbisem, dobrze będzie zajrzeć do rodziny.
Takie sprawy lepiej załatwiać jak najszybciej.
— Mamy niewiele informacji — przypomniała alchemiczka. — Nie porzucajmy żadnego tropu.
— Możemy stracić czas.
— Warto spróbować. Dzisiaj i tak jest już zbyt późno, by z kimś porozmawiać.
— Dobrze — westchnął. — Spróbuję coś wycisnąć z pamięci, ale zgaduję, że to tylko podobnie brzmiało. Tirie i Toirie, choćby.
— Może to niekoniecznie nazwa miejsca? — zamyśliła się alchemiczka.
— Układ na to wskazuje. Tuż obok jest tylko 1788.
— Ale nie ma pełnej daty. To równie dobrze może być inna nazwa własna i… rok odkrycia.
— Jeśli utkniemy w ślepym zaułku, zajrzymy do jakiegoś słownika — wzruszył ramionami. Wątpił, by im to jakkolwiek pomogło. Coraz bardziej wątpił też, by mogli jeszcze pomóc profesorowi.
— Albo spis miejscowości, jeśli to rzeczywiście miasto lub wieś — zerknęła na niego. — Warto rozważyć różne opcje. Może patrzyłeś kiedyś na jakąś mapę i rzuciła ci się w oczy?
Mapa.
Hugo przystanął gwałtownie w drzwiach, prawie wpadł na studenta, który najwyraźniej właśnie szedł na wieczorne zajęcia. Chłopak przystanął, prawie upuścił niebezpiecznie dygoczący mu na ramionach stos książek, kilka kartek z wierzchu sfrunęło na podłogę.
— Uważaj, jak leziesz — mruknął.
— Zamyśliłem się — zielarz zaśmiał się, schylił po notatki i ułożył je z powrotem na miejsce, niedbale przyklepał, zerknął na jedną z nich od niechcenia. — O, współczuję. Na tym prawie wyrzuciłem książkę przez okno.
— Dzisiaj kolokwium — westchnął ciężko. — Zdam, nie zdam, dzisiaj piję.
— Niech ci zoologia lekką będzie.
Student zniknął w korytarzach, ruszyli dalej.
— Znam Agloe — podjął Hugo. — To miejscowość.
— Gdzieś w Iferii?
— Nie.
— Spoza kontynentu?
— W pewnym sensie.
— To znaczy? — uniosła brwi. — Jest z jakiejś książki?
— Prawie — skinął głową. — To papierowa nazwa. Jeden z autorów użył jej kiedyś jako nazwy fikcyjnej, kiedy tworzący map chcieli mieć pewność, że nikt nie kopiuje ich własnych.
Innymi słowy, profesor mógł być już w miejscu, którego nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz