niedziela, 7 sierpnia 2022

Od Hotaru cd. Lei

Torba zawisła na skalnym występie i cała grupa udała się w stronę dalszej części jaskini.
A raczej udałaby się, gdyby Edmund w swych osądach kierował się logiką, nie mieszając do nich szlacheckiej buty i młodzieńczych prób udowodnienia wszystkim, że jest dojrzały, najważniejszy, a jego decyzje są najlepsze.
Antares odpalił pochodnię od ogniska, zagasił resztę polan. I nim zdążył się odwrócić, nim zdążył postąpić choć krok w stronę dalszej części pieczary, Edmund władczym gestem wyciągnął rękę po pochodnię.
— Ja nas poprowadzę.
Wymiana spojrzeń między trójką gildyjczyków trwała mniej niż mgnienie oka. Wiadomym było, że Edmund na pewno nie pójdzie nigdzie pierwszy i że jest ostatnią osobą, której można byłoby powierzyć prowadzenie grupy przez ciasne korytarze.
Antares nie poczynił gestu, by oddać pochodnię Edmundowi. Zamiast tego spojrzał na Hotaru, wyciągnął ogień w jej stronę.
— Ja będę szedł na przedzie — zakomenderował rycerz, w jego głosie dźwięczała nieustępliwość. Mężczyzna ze spokojem podchodził do wielu rzeczy, nie robił problemów i awantur o drobiazgi, jednak bezpieczeństwo całej grupy, a w szczególności Edmunda, którego przecież zobowiązał się chronić, nie należało do tej kategorii.
— Nie ma mowy! Przecież to ja dowodzę wyprawą.
— Zaś moim obowiązkiem jest cię chronić.
Edmund prychnął, już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy włączyła się Hotaru.
— Panie, zadaniem głowy jest myśleć, zaś rąk – działać. Niepodobnym jest, byś się narażał i szedł jako pierwszy, skoro nie wiemy, co nas może czekać.
Zapadła chwila napiętej ciszy, kiedy Edmund trawił te słowa, aż w końcu skinął im dostojnie, na jego twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
— Tak, to głowa powinna być od myślenia. W takim razie — zwrócił się do Antaresa — idź pierwszy.
Antares, nie narzekał na bycie porównanym do ręki – w końcu stanowił ich zbrojne ramię. Rycerz uśmiechnął się przelotnie, zwrócił się do Lei.
— Przypilnujesz tyłów?
— Tak, nie martw się.
— Uważaj na siebie.
— Ty też.
Edmund chrząknął.
I w końcu ruszyli. Antares prowadził, idąc parę kroków przed Edmundem i sprawnie nawigując, mimo słabej widoczności. Dalej szedł sam Edmund – w końcu to on niósł pochodnię, nie przekazał jej Hotaru stwierdzając, że musi przecież dobrze widzieć. Tuż za nim podążała tancerka, od czasu do czasu oglądając się za idącą parę kroków dalej Leą. Łowczyni zaś zerkała to na błękitny płaszcz kołyszący się na samym przedzie, to w tył, ku zamykającej się za nimi ciemności, choć przecież za sobą zostawili pustą i zabezpieczoną jaskinię.
Chłód kłuł w opuszki palców. Ledwie parę kroków wystarczyło, by zaczął łapać za dłonie, a potem próbował wślizgnąć pod płaszcz, sięgnąć przez cieńsze warstwy okrycia, połaskotać w żebra. Hotaru szła cierpliwie, zerkając na tańczące wśród ostrych fragmentów skał światła. Z jednej strony ufała, że cokolwiek by się w tej jaskini pojawiło, Antares sobie z tym poradzi, ale gdzieś na dnie serca wciąż drzemał ten pierwotny, mimowolny strach, że coś może być nie w porządku, że coś się nie uda, zaś jaskinia jest zamieszkana przez istotę dużo groźniejszą, niż sobie to wyobrażają.
Krok za krokiem, korytarz zaczął opadać. Po drodze – ani śladu żadnych kłębków futra, nie było też śladów samego stworzenia.
— Żadnych więcej śladów — odezwał się nagle Edmund, ubierając spostrzeżenia Hotaru w słowa, a potem wysnuwając z nich daleko idące wnioski. — To właściwie pasuje do mojej teorii.
Tancerka mgliście przypomniała sobie, że Sophie kiedyś wyjaśniała jej różnicę między teorią i hipotezą – przeczucie podpowiadało jej, że alchemiczka powinna to wyjaśnić również i Edmundowi.
— I jaka jest twoja teoria, panie?
— To stworzenie musi być niebywale płochliwe — powiedział, zwalniając nieco i odwracając się, by spojrzeć na idące za nim kobiety.
— Jak brak śladów się z tym wiąże? — spytała Lea, chyba bardziej po to, by Edmund miał okazję coś powiedzieć, niż żeby faktycznie uzyskać odpowiedź.
— Czy to nie oczywiste? — Młodzieniec znów obejrzał się przez ramię, Hotaru dostrzegła tylko uniesioną w niedowierzaniu brew. — To zwierzę musi bardzo dbać o to, żeby nie zostawiać żadnych śladów dla potencjalnych drapieżników. Poza tym skoro jest tak płochliwe, to już wiadomo, dlaczego – mimo tak długiego chodzenia po górach – wciąż nie udało nam się go spotkać.
Edmund, zaabsorbowany swoimi odkryciami, zwolnił do spacerowego tempa. Antares przystanął, poczekał na przyszłego laureata Medalu Frinka, gdy ten kontynuował swoje przemówienie.
— Pamiętacie tamte ślady, które wcześniej widzieliśmy? To zwierzę musiało usłyszeć nas z oddali i dlatego tak szybko uciekło, nie byliśmy w stanie go dostrzec. Teraz pewnie też nasłuchuje, tylko – z tej jego kryjówki jest jedno wyjście — powiedział z całkowitą pewnością, coraz bardziej przekonując się do swoich słów. — Czyli teraz nie ma drogi ucieczki – na pewno zaraz je zobaczymy! — Edmund wrócił wzrokiem do Antaresa, zmarszczył brwi. — Dlaczego się zatrzymałeś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz