sobota, 27 sierpnia 2022

Od Mefistofelesa CD. Nikity


Wampir wychylił się zza cienia okrywającego go swym płaszczem, księżycowa łuna przebijająca się srebrem przez cienkie obłoki opłynęła pociągłą sylwetę.
— Przyjaciela — odpowiedział, jak mniemał, całkowicie zgodnie z prawdą. Pozostawał w skocznej gotowości, nietoperzym napięciu, chwilę wcześniej obejrzawszy wyższą, pozornie silniejszą postać mężczyzny. 
Przyjrzał się jej dokładnie. Zrobiwszy to już kilka razy pod okrywą nocy, zza szeleszczących liści, zza gałęzi przecinających korą pole widzenia, teraz dopiero dostrzegł jeden niezwykle konkretny szczegół, ten sam, który umknął potwornemu oku, będąc czy to skrytym przez zupełnie wysublimowane, prawie że dworne nakrycie głowy, czy to jawiąc się jako mara i iluzja, a nie przykra, bolesna dla jej właściciela rzeczywistość. Biżuterię raczej zastanawiającą, wzbudzającą prędzej wielkie wampirze pokłady współczucia dla ludzkiego braku użytecznej umiejętności samoregeneracji komórek i tkanek, niźli zachwytu dla jej potęgi, szlifu i jego głębokości, wielkości, a przede wszystkim spustoszenia, które na ludzkim licu siała. 
Przez głowę przebiegła nieelegancka myśl o tym, czy aby na pewno to on z ich dwojga powinien być uznany za potwornego. Czy blizna tak szarpana, tak brutalna wziąć się nie powinna z równie brutalnych powódek? Czy chłop barczysty jak dąb o rozharatanym spojrzeniu nie poniósł w ten sposób ceny za wszystkie inne twarze, które w równie niegodny sposób poharatał?
Mefistofeles wiedział, że nie należało oceniać jednak po okładce, nawet tej zupełnie oczywistej, cisnącej zbyt wiele odpowiedzi, a za mało pytań, na usta. 
Brzydką myśl wygonił z umysłu więc prędko, zacisnął mocno usta, przypominając sobie o własnych ewenementach z nagle wyrastającymi z ziemi cembrowinami, na szczęście nietrwałych, choć bolesnych dekapitacjach, a także bliskich relacjach, powodujących wręcz topnienie tkanek, ze starożytnymi kolumnami. W zupełności wystarczająco, by po tej krótkiej refleksji nadal pozostać mrożącą krew w żyłach potwornością. 
Wampir chciał wierzyć, że świat ten był sprawiedliwym, lecz w tej kwestii i serce podpowiadało odpowiedź zgoła inną, przykrą, żałosną. 
Mefistofeles przełknął ślinę. Musnął pazurami własną twarz, zjechał dłonią po szyi, brzydko ciesząc się, że po ewentualnych ekscesach nie został żaden ślad. Musiałby odpowiadać na niewygodne pytania. Nigdy nie lubował się w tej czynności, bowiem nawet najlepiej zmyślona bajka, a uważał siebie za bajarza całkiem zgrabnego, nie wytłumaczyłaby byle jakiemu niedowiarkowi przyczyny głębokiej szramy. 
— Wysłano mnie na pomoc — kontynuował, coraz dalej oddalając się od szumiących cieni, coraz bliżej podchodząc do kamieni, wiechlin drapiących w kostki, coraz wyżej zadzierając stary łeb, by spojrzeć na swego rozmówcę. — Obawiam się, że padłeś ofiarą zupełnie nieodpowiedniego żartu. Fiona przekazuje swe przeprosiny.
Skinął usłużnie głową. W końcu jednak poświęcił się okolicznościom, łypnął okiem na mogiłę. Na ściskany w dłoniach szpadel. I ponownie na rosłego męża. 
— Ależ! Tak prędko do kopania własnego grobu? Po jednej nieudanej przejażdżce? — żachnął się z przerażeniem, odskoczył że prawie.
Najwidoczniej miał mieć do czynienia z osobnikiem niezwykle dumnym.



[ pozdrowienia z pociągu ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz