czwartek, 4 sierpnia 2022

Od Mattii cd. Salomei

— Byłą żoną — poprawił ze śmiechem Mattia, moszcząc się wygodniej na poduszkach. — Ale jak mam być szczery, to owszem, chciałbym kiedyś spotkać Lię i zobaczyć, jak jej się ułożyło.
— Czy wyszła ponownie za mąż?
— Raczej – ile razy. I czy którykolwiek z jej mężów miał coś w tej materii do powiedzenia.
Sam też się nieco odprężył, a jego uśmiech stał się niemal niezauważalnie szerszy. Aż dziw brało, jak gładko im to wszystko poszło – przynajmniej z bliźniakami. Mattia przeczuwał, że kręcący się krużgankami Woland postanowi zamienić z nimi choć kilka „ciepłych słów", jednak mężczyzna postanowił zachować swoje siły na potem. Bo że do konfrontacji w końcu dojdzie, w to Mattia nie wątpił.
Rekin przepływał między kolumnami – nierzeczywisty, nieprawdziwy, będący jedynie wymysłem jednego z magów. Ale jego wyszczerzone zęby i szybkie, zwinne ruchy, były jakimś rodzajem przypomnienia, że może udało im się wygrać bitwę, ale wojna dopiero się zaczęła.


Do Wieży Arcymaga dotarli o nieprzyzwoitej porze, zaś Mattia z radością powitał nieco ciszy i spokoju, tak różnych od ciągłych rozmów, tańców i wszystkiego, co działo się na przyjęciu. Prawda, był zwierzęciem towarzyskim, ale podskórne napięcie towarzyszące każdemu wypowiedzianemu słówu i każdemu uśmiechowi posłanemu w stronę sayyida sprawiło, że astrolog czuł się bardziej zmęczony, niż zazwyczaj. Słońce nieśmiało wstawało, gdy w końcu udało mu się położyć głowę na poduszce.
Jakież więc było jego zdziwienie, gdy wstał koło południa i pierwszym, co zobaczył w ich wspólnym, prywatnym salonie, był jego własny brat, siedzący jakby nigdy nic na jednym z rzeźbionych foteli.
— Dzień dobry — przywitał się, obdarzając Mattię lekko zmęczonym uśmiechem.
— Kiedy wróciłeś? — Starszy z braci usiadł zaraz obok, podwinąwszy nogę pod siebie.
— W nocy, przed tobą.
— Nie zauważyłem twoich rzeczy…
Isidoro wzruszył ramionami, dotknął jego dłoni.
— Nie martw się – byłeś zmęczony, a ja i tak już spałem.
Mattia odpowiedział mu uśmiechem, przez moment trwali w milczeniu, zaś astrolog czuł, jak coś wskakuje na właściwe miejsce, a z jego barków znika napięcie, którego nie powinno tam być.
— Jak sobie poradziłeś?
— Dobrze.
Mattia lekko przekrzywił głowę, uniósł brew. Wiesz, o co pytam. Przecież nie chodziło mu o cel samej misji – w tej kwestii wiedział, że wszystko poszło dobrze, nie było innej możliwości.
— Było ciężko, ale dałem radę.
Mattia znów się uśmiechnął, cisza znów zapadła – ciepła i kojąca. Iluzoryczny ogień w kominku przeskoczył wesoło, trzasnęło polano. Śnieg za oknem, równie magiczny i nieprawdziwy, padał bezszelestnie, kojąco. Słowa były niepotrzebne, a chwila bezruchu i ciszy napełniała duszę czymś jasnym i pogodnym, jakby szykując ją na to, co ma nadejść.


Znów spotkali się w tym samym pomieszczeniu, w którym rozmawiali po raz pierwszy. Morze poduszek zajmowało centralną część – Salomea przycupnęła nieco z brzegu, akurat tak, by mieć dostęp do patery z przekąskami, zaś Mattia nie dziwił się temu, co owe przekąski zawierały. Akshan rozparł się po drugiej stronie, leniwie zaciągając się dymem z fajki wodnej i zmuszając wypuszczone obłoczki do przyjęcia jakichś przedziwnych, niemożliwych kształtów. Isidoro siedział po turecku na jednej z większych poduszek, trzymając na kolanach jakąś mniejszą, zaś sam Mattia zajął miejsce gdzieś w środku, to podskubując ciastka z patery, to przejmując długi cybuch od Akshana.
Rozmowa toczyła się spokojnym, leniwym tempem, biegła po luźnych tematach odpowiednich dla wolnego popołudnia.
— Właściwie to zastanawiam się, dlaczego w Wieży nie trzymacie żadnych zwierząt — spytał Mattia, odwracając się do Salomei, gdy rozmowa jakoś tak przepłynęła na świątynię Ouei i zamieszkujące ją koty.
— Hm, powiedziałabym, że…
Nie dane jej było skończyć. Oto drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wkroczył Serafin – książęco spóźniony, odziany w swą zwyczajową, efektownie rozwianą szatę. W trzech krokach znalazł się przy poduszkach, zasiadł gdzie mu się podobało, zawłaszczając co najmniej jedną trzecią miejsca.
— Zacznijmy od najważniejszego — zaczął bez wstępów, uśmiechając się z zadowoleniem, leniwym skinieniem palca przyciągając ku sobie parę ciastek. — Mamy laskę sayyida i butelkę.
— A co z resztą zawartości Wieży? — spytał Akshan, unosząc się wyżej na łokciu.
Uśmiech Serafina nieco się poszerzył.
— Cały skarbiec mam w kieszeni. W ciągu paru dni powinniśmy spodziewać się pielgrzymki bęcwałów przynoszących pozostałe artefakty w zębach – jak je już oczywiście naprawią. Ale to, co naprawdę się liczy, należy już do mnie, więc nie zamierzam czekać na dostawę dywanów.
— Czyli teraz czas na łowy na pustyni?
— Tak – wyruszymy najszybciej, jak się da. Chciałem jeszcze spojrzeć, czy w samym skarbcu sayyid nie schował czegoś, co mogłoby nam się przydać, ale poza tym – jesteśmy praktycznie gotowi do drogi. Nie zamierzam zwlekać. — Serafin poczęstował się kolejnym ciastkiem, skupił na nim na moment, a potem jakby sobie o czymś przypomniał i zwrócił się do Mattii. — Jak poszło opanowanie sallandirskich obyczajów? Wiesz, czym się różni duqqa i hummus?
Mattia wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Salomeą, uśmiechnął się lekko, płynnie przejął cybuch od Akshana.
— Owszem. Poza tym – spotkałem się z dwójką sayyidów. — Kłąb dymu czmychnął w górę.
— To przynajmniej wiesz, jak wyglądają.
— Porozmawialiśmy.
— To może wiedzą, jak się nazywasz. O ile już nie zapomnieli.
Uśmiech Mattii tylko się poszerzył.
— Żebyś widział minę Pankracego, jak opowiedziałem mu historię z rekinem. Wymógł na mnie, żebym mu obiecał, że jeszcze go odwiedzę w jego posiadłości.
Ciastko znieruchomiało w powietrzu.
— Udało nam się też pomówić z Euclio, chociaż był o wiele bardziej oblegany — wtrąciła Salomea, zwróciła się do Mattii. — Dalej nie wiem, jak udało ci się włączyć w towarzystwo tak, by się do niego dostać.
— Sztuczki towarzyskie. — Astrolog znów zaciągnął się dymem.
— To musiało być coś więcej.
— Mój urok osobisty?
Serafin chrząknął znacząco, przebiegł spojrzeniem między Mattią i Salomeą, w końcu sięgnął po swoje ciastko.
— Czyli udało się okiełznać dwójkę przedszkolaków, doskonale.
— Woland też się pojawił — wtrącił Akshan, zbierając z powrotem uwagę księcia. — Ale w końcu niczego nie zrobił, nawet do nas nie podszedł.
Arcymag prychnął.
— Jeśli chce, żeby ktoś wytarł nim podłogę – wie, gdzie mnie znaleźć. — Serafin zmarszczył brwi, rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok w końcu złowił stojące na stoliku charakterystyczne, niewielkie szklanki. Nieco intensywniejsze spojrzenie i przelotny błysk w oku pchnęły magiczne sprzęty Wieży do pracy, powietrze zaczął wypełniać coraz intensywniejszy aromat kawy. — A teraz konkrety – kogo rozważacie następnego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz