środa, 3 sierpnia 2022

Od Cahira cd. Echa

Zignorował harde słowa, głos pozbawiony sympatii, ironiczną iskrę w spojrzeniu łucznika. Jeszcze trochę, pomyślał Cahir, biorąc głębszy oddech, profilaktycznie, bo nie czuł gniewu. Przynajmniej nie takiego, w jaki wpadł poprzedniego dnia, gdy Echo bez uprzedzenia wparował do jego kwatery, narobił hałasu, spróbował zerwać go z łóżka. Jeszcze moment, Cahir wolno wypuścił powietrze, parę chwil, a wszystko sobie wyjaśnimy. Prosto, bez słów, w sposób odpowiedni dla młodych, fizycznie sprawnych mężczyzn. Wiedział, że w rozwiązywaniu nieporozumień za pomocą pięści jest skuteczny. Na tyle, że Echo następnym razem zastanowi się porządnie, nim wpieprzy mu się do pokoju nad ranem.
— Spałem — odpowiedział łucznikowi. Brodą wskazał koszulę pozapinaną raczej krzywo. — Ale ty chyba niekoniecznie?
Echo uniósł brew.
— Skąd taki wniosek? — zapytał spokojnie, z takim wyrazem twarzy, jakby nie wiedział, o co chodzi, jakby w ogóle ruchu Cahira nie dostrzegł.
— Guziki.
Poprawił je, ale powoli, w ciszy, ani nie ripostując, ani nie dziękując za zwrócenie uwagi. Z jego postawy biła tego dnia jakaś wielka obojętność. Cahir miał wrażenie, że to nie jest ten sam Echo, który jak burza wpadł do jego kwatery, a potem wyciągnął go na trening prawie siłą.
— Zdradzisz, co dzisiaj robimy? — powiedział łucznik po prostu, neutralnym tonem, gdy koszula leżała na nim jak należy. — Strzelanie w dalszym ciągu?
Cahir przez chwilę miał ochotę uśmiechnąć się krzywo, jak zwykle do Belmaro, ale stwierdził, że dla Echa jakoś tak szkoda mu fatygować mięśni twarzy.
— Będziemy się pojedynkować na miecze. I może też bez. O ile dobrze pamiętam, walka wręcz została uwzględniona w turnieju, to jeden z jego etapów. Szkoda, byśmy go zaniedbali.
Echo wzruszył ramionami, zademonstrował, że i tak nie ma to dla niego żadnego znaczenia.
— Jeżeli tak chcesz, proszę bardzo. 

*

Opuścili budynek, skierowali się na plac treningowy w milczeniu, żaden nie silił się, by nawiązać rozmowę, nikomu nie zależało, żeby przerwać ponurą ciszę. Cahir szedł pierwszy, jak zawsze poważny, skupiony, obojętny, z wyrazem oczu, który niekiedy przybierał, chcąc zasugerować otoczeniu, że ma zły humor i lepiej go nie zaczepiać. Echo kroczył trochę z tyłu, niby od niechcenia, z nonszalancką swobodą, autentyczną lub względnie odegraną.
Cahir nie pozwolił Echu wybrać broni, nie zapytał, jaki typ preferuje, w czym czuje się dobrze. Mój trening, moje zasady, powiedział sobie, grzebiąc w tym, co mieli do dyspozycji, co oferowała im Gildia. Oglądał głownie, ważył w dłoni rękojeści, a potem odrzucał je na stos niedbale, prawie z pogardą. Minęła chwila, a znalazł to, czego szukał.
Wyciągnął spod sterty dwa miecze wąskie, lekkie, jednoręczne, wykute na tiedalską modłę. Broń przeznaczona była do treningu, ostrze miała tak stępione, że nie ukroiłoby się nim chleba. Miecze tego typu, myślał Cahir, to prawie zabawki, nadają się tylko do ćwiczeń. Trudno mu było traktować je poważnie, przyzwyczaił się do ovenorskich sztyletów, do stali chłodnej i tak ostrej, że wchodziła w skórę przy byle dotknięciu. 
Nie lubił broni treningowej, nie trzymała jakości. Pamiętał, że kiedyś, podczas sparingu z Aaronem, bastard w rękach rozleciał mu się na dwie części. Głownia pękła nagle, gdy Aaron zamachnął się mocno, z całego ramienia, a Cahir odbił od dołu, wykorzystując impet poprzedniego pchnięcia. Zastanowił się, czy tiedalskie ostrza mają szansę dotrwać do końca treningu. Popatrzył po sobie, zerknął na Echa, uznał, że nie bardzo, że jeżeli oba ocaleją, będzie to cud.
Niestarannie zebrał rozrzucone miecze, odłożył je na bok, poza zasięgiem każdego z ich. Kopnął wybraną broń w kierunku łucznika. Metal sunący po podłodze syknął w uszach jakoś złowrogo. Cahir ustawił się naprzeciw Echa, nie przyjął bojowej pozy, stał prosto w ogólnym lekceważeniu dla jego umiejętności. 
— No chodź. — Podrzucił miecz w dłoni, złapał, ciął powietrze szybko, krzyżowo, na próbę. — Zatańcz ze mną.

our battle will be legendary

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz