poniedziałek, 8 sierpnia 2022

Od Isidoro cd. Hugona - Misja

Isidoro, cudownie nieświadomy przemyśleń Hugona na temat klasztoru, spokojnie podążał za nowicjuszką, wyważonym krokiem przemierzając kamienne wnętrze kompleksu. Gdyby ktoś spytał go, jaką drogą dotarł na miejsce i czy byłby w stanie wrócić do wnętrza kaplicy, Isidoro z rozbrajającą szczerością powiedziałby, że nie zwrócił uwagi. Nigdy tego nie robił, miał przecież swoje wahadełko. Przez całą drogę chłonął atmosferę miejsca, pozwalając wzrokowi błądzić wśród surowości chłodnych ścian, zawiesić się na pojedynczych scenach rodzajowych wyżłobionych ongiś w kamieniu, powoli zacierających się z upływem czasu. W spowijającej wszystko ciężkiej, przepełnionej nastrojem kontenplacji ciszy, było coś, co uspokajało duszę astrologa i sprawiało, że jego myśli stawały się jaśniejsze, bardziej skupione i przejrzyste.
Reakcja matki Klementyny na wypowiedź Isidoro wpisywała się w paletę reakcji, jakie towarzyszyły ludziom niebędącym Mattią, gdy słyszeli takie rewelacje z ust młodszego z astrologów. Nie roześmiała się. To był duży plus.
Kobieta zdjęła ręce z blatu swego biurka, Isidoro dostrzegł drewniane koraliki, które pojawiły się między palcami.
— Czy przeznaczenie mówiło coś konkretnego na temat powodu pańskiej wizyty?
— Tak.
Zapadła chwila ciszy, siedzący tuż obok Hugo kaszlnął w pięść.
— Czy… mogłabym usłyszeć te konkrety?
— Tak — odparł Isidoro i po chwili kontynuował, akurat nim nadszedł kolejny atak kaszlu mykologa. — Od pewnego czasu… mój dar rozwija się w kierunku, z którym trudno mi sobie poradzić, gdy nie mogę osiągnąć spokoju ducha. Spytałem przeznaczenia o to, jaką ścieżką powinienem się kierować i gdzie się udać, by odnaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Gwiazdy wskazały mi, bym podążył właśnie tu, ku klaszorowi Erishii.
— Gwiazda Erishii prowadzi nas bezpiecznie do celu — wtrąciła matka Klementyna, drewniany koralik przesunął się między palcami. — Jeśli spokój i odcięcie się od trosk zewnętrznego świata jest tym, czego pan potrzebuje, doprawdy nie ma lepszego ku temu miejsca, niż schronienie się wśród murów tego klasztoru.
Isidoro posłał jej enigmatyczny uśmiech.
— Tak też słyszałem.
Znów zapadła cisza, pod Antastazją zaskrzypiało krzesło, matka Klementyna przelotnie zerknęła w jej kierunku.
— Zależy nam, by ci, którzy szukają pomocy Erishii ją otrzymali. Jesteśmy narzędziami w ręku bogini, jej wola wyznacza naszą drogę i pragniemy wiernie nią podążać.
— To bardzo światły i zaszczytny sposób na życie — wtrącił Hugo.
— Jeśli nie jest to tajemnicą, to czy mogłabym usłyszeć nieco więcej o dokładnej naturze problemów, które pojawiły się w związku z darem…? — Kolejny koralik przesunął się między palcami. — Nie chcę wchodzić w kompetencje rodu, na pewno wiedza rodziny D'Arienzo jest w tym temacie bardzo wielka, niemniej jednak…
— Sny. Sny są problemem.
Koraliki wypadły z dłoni, pacnęły o materiał szaty. Matka Klementyna momentalnie je pozbierała, wróciła do obracania ich w szczupłych palcach. Może trochę mocniej pocierała wysłużone drewno, może koraliki trochę szybciej się przesuwały, może łączący je sznurek nieco się napiął.
— Skoro taki właśnie jest problem — zawiesiła głos, znów popatrzyła w kierunku Anastazji, zbierając myśli — w naszych murach rezyduje obecnie kilka spowiedniczek. Możliwe, że rozmowa z jedną z nich mogłaby pomóc w tym, by znaleźć wyciszenie nie tylko wokół siebie, ale też i we wnętrzu własnej duszy.
Isidoro zastanawiał się przez krótką chwilę.
— Tak, to dobry pomysł. Rozmowa ze spowiedniczką na pewno by mi pomogła.
Matka Klementyna przeniosła wzrok na siedzącego obok mykologa.
— Długa i szczera rozmowa z kimś, kto wie, jak słuchać, potrafi rozwiązać problemy duchowe, których istnienia nawet sobie nie uświadamiamy.
Usta Hugona rozciągnęły się w uśmiechu.
— Nie śmiałbym nadwyrężać gościnności i uprzejmości klasztoru. — Zdanie z wysiłkiem przecisnęło się przez zaciśnięte zęby.
— Nie poczyni pan tego, panie Rosenthal, skoro sama oferuję. Ale – nie będę naciskać.
— To dobrze.
Krzesło skrzypnęło.
— Myślę, że siostra Hildegarda mogłaby pomóc hrabiemu.
Matka Klementyna uniosła brwi, namyślając się, po chwili pokiwała głową, zgadzając się z sugestią.
— Tak, to dobry pomysł. Siostra Hildegarda jest doświadczoną spowiedniczką i na pewno pomoże. — Starsza kobieta w końcu wypuściła koraliki, jej dłonie wróciły na blat. — Czy w takim razie chcieliby panowie już od teraz zostać w klasztorze?
Hugo odruchowo zaczął kręcić głową, niemal natychmiast się zreflektował, spróbował pokiwać i w efekcie zakreślił podbródkiem jakieś krzywe koło. Isidro wciąż utrzymywał na twarzy swój enigmatyczny uśmiech.
— Z chęcią.


— Powiedz, że to jest jakiś żart.
Hugo postąpił kilka ostrożnych kroków ku wnętrzu pomieszczenia. Minę miał nietęgą.
Cela klasztorna, choć obszerna bo dwuosobowa, prezentowała się im wszechobecną szarością bezosobowego kamienia, wąskim prześwitem okna i gołą, kamienną podłogą. Dwa symetrycznie rozmieszczone wgłębienia w ścianach, wymoszczone prostymi siennikami, wyznaczały miejsca do spania, które tylko prawdziwy asceta mógłby nazwać łóżkami. Prócz tego w pomieszczeniu znajdowała się prosta skrzynia na najpotrzebniejsze rzeczy.
I tyle.
— Musimy zostać na terenie klasztoru.
— Myślałem, że jako szlachta dostaniemy lepsze pokoje.
— Tu nie ma lepszych pokoi.
— Stajnia jest lepsza niż ta cela!
Isidoro podszedł do jednego z wgłębień, klapnął na sienniku. Po chwili położył się na wznak, poleżał chwilę. I zerknął na Hugona.
— Jest wygodne.
— Jak katafalk może być wygodny?
— Jak ma się wiecznie spać, to musi być wygodnie.
Chwila ciszy, w końcu mężczyzna parsknął zrezygnowanym śmiechem. Też usiadł na swoim „katafalku".
— Mam nadzieję, że Borowik dostanie dobre miejsce w stajni. I będą się tam nim dobrze zajmowali.
— O to nie musisz się martwić.
Gdy Isidoro i Hugo zgodzili się pozostać w klasztorze, matka Klementyna wysłała gońca do karczmy, w której obaj mężczyźni się zatrzymali, by przesłano ich wierzchowce i rzeczy. Isidoro wystosował w tej sprawie krótki list, podpisał gdzie trzeba, przystawił rodową pieczęć. Jeszcze przed wieczorem Borowik i Canopus powinni móc cieszyć się nową stajnią, zaś bagaż powinien wylądować na kamiennej podłodze celi. Isidoro zastanawiał się, czy choć połowa zmieści się do skrzyni, czy też zakonnice nie zasugerują im, by nadmiaru doczesnego dobytku nie przenieść czasem do przechowalni.
— A o co muszę się martwić? — Hugo przesunął dłonią po okrywającym siennik kocu. Wbrew pozorom, wcale nie gryzł.
— Jak na razie o nic. Wszystko poszło dobrze, nie zboczyliśmy z dobrej ścieżki ani o krok.
— Dobrze słyszeć — westchnął, bez przekonania zadyndał nogami w powietrzu. — Trochę dziwnie brzmi, że najlepsza ścieżka poprowadziła nas prosto do celi, ale widać taki los.
— Taki los.
Na pewien czas znów zapadła cisza, Hugo popatrzył w stronę prześwitu. Blade światło zdawało się zbyt słabe, by rozgonić półmrok panujący w celi. Kolory nie istniały, nawet odzienie Isidoro, utrzymane w całej palecie błękitów, zdawało się przybierać odcień popiołu.
— Jak zamierzasz rozegrać spowiedniczkę?
— To znaczy?
Mykolog westchnął.
— Chcesz jej się wyspowiadać ze wszystkich grzeszków, każdej rzeczy, która ci leży na wątrobie i nie daje spać po nocach?
Isidoro zastanawiał się przez moment.
— Opowiem jej o trudach związanych z widzeniem przyszłości.
— Czy ich tu nie obowiązuje tajemnica spowiedzi, albo coś w tym guście? — spytał Hugo, unosząc brew. — Widzisz, coś jeszcze pamiętam z… wszystkich tych umoralniających gadek serwowanych przez kapłanów.
— Obowiązuje. Ale nie jest tak, że po rozmowie ze mną siostra Hildegarda nie będzie mogła zasugerować matce Klementynie, że powinna podzielić się ze mną informacjami odnośnie problemów klasztoru.
— Ach, oczywiście – zasady zasadami, a interpretacja swoją drogą…
Hugo przez pewien czas z powątpiewaniem obserwował swój siennik, kołysał się na nim, przesuwał dłonią po kocu, poklepywał nieistniejące nierówności. Aż w końcu wyłożył się na posłaniu tak samo, jak Isidoro.
— Wiesz co?
— Hm?
— Naprawdę jest wygodnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz