wtorek, 16 sierpnia 2022

Od Lei – Poza utartym szlakiem

— Szybciej!
Michelle biegała wzdłuż i wszech izby, a rozwiane loki wirowały z każdym krokiem. Dziewczyna zaglądała to do garnka, to do pieca, jakby spodziewała się, że jeśli tylko spuści coś na sekundę z oka, ciastka lub warzywa uciekną przez okno.
— Przecież wszystko jest w porządku — położyłam jej dłoń na ramieniu, lekko ścisnęłam. — Jeśli będziesz krzyczeć na sałatę, to wcale się szybciej nie pokroi.
— A może?
Przewróciłam oczami, ale nic więcej nie powiedziałam, zajęłam się formowaniem kolejnych słodkich kulek. Sama właściwie co chwilę nerwowo zerkałam w stronę obejścia, w każdej chwili gotowa ruszyć prędko na próg i skierować Hotaru do naszego pokoju, zagaić i absolutnie nie dopuścić do kuchni.
— Radzicie sobie, kochane? Może w czymś pomóc?
Pani Adela, gospodyni, weszła rozkołysanym krokiem do środka, pańskim okiem objęła całość rozgardiaszu. Zazwyczaj nie było to w guście gospodarza, by nowo poznane osoby panoszyły się w jego kuchni, ale kobieta należała do wyjątków: gdy tylko usłyszała o naszych planach i okazji, sama zaproponowała, byśmy wykorzystały to miejsce. A to bardzo ułatwiło wszystkie przygotowania, nawet jeśli teraz stukałam palcem w podbródek i zastanawiałam się, jak i kiedy wszystko zapakujemy. W dodatku po kryjomu.
— Już kończymy, dziękujemy bardzo — odparłam. — I przepraszamy za kłopot. Zaraz tu wszystko posprzątamy.
— Oj tam, nie ma żadnego pośpiechu — odparła, łagodny uśmiech rozkwitł na pełnych, pokraśniałych policzkach. — Nie pali się przecie.
Skoro nasze ostatnie zadanie wykonywałyśmy w niewielkiej wsi, brakowało tu gospody; schronienie zaoferowała nam jedna z mieszkanek Górnych Ząbków, i właściwie trudno było mi się pogodzić z myślą, że lada chwila musimy stąd wyjechać. Zadanie zostało jednak pomyślnie ukończone, zgrało się idealnie, początkowo bowiem obawiałam się, że może nam zająć zbyt długo. Ale wszystko wskazywało na to, że zdążymy, choć musiałyśmy wyruszyć najpóźniej za kilka godzin.
— A wasza koleżanka z wachlarzem jeszcze śpi?
— Skąd — zaśmiałam się. — Zajmuje się właśnie maluchami.
— Pracowita dziewczyna — skinęła z uznaniem głową. — Chętnie bym was tu jeszcze przytrzymała trochę. Mamy tu miłych chłopaków, też robotni. I trochę domów stoi pustych, a okolica ładna.
— Bardzo ładna — zgodziłam się, uciekłam wzrokiem w bok. — Ale musimy wracać.
— Macie tu zaproszenie — mrugnęła znacząco, spódnica zafurkotała wesoło, gdy odchodziła, nucąc pod nosem sobie tylko znane piosenki.
Za oknem coś zamruczało, jakby po okolicy przetoczył się grzmot. Zerknęłam z niepokojem na niebo, szukałam zapowiedzi burzy.
— Miśka, myślisz, że zbiera się na deszcz?
— Taa, gdzieś w przyszłym tygodniu.
— Coś zagrzmiało.
— W brzuchu mi burczy — machnęła ręką, ale również wychyliła się, zerknęła na chmury. — Zbierajmy się z tymi kanapkami, bo jak zaraz czegoś nie zjem, to wieszczę sztorm.
Skończyłam wreszcie pisać raport dla Mistrza, zapisałam w pamięci, by dopytać jeszcze później o kilka rzeczy Hotaru i dać jej całość do sprawdzenia; chciałam jednak usiąść do tekstu wcześniej, mieć pewność, że drogi nie będą nam mącić żadne obowiązki lub zmartwienia, o których należało pamiętać. Nie, zbliżający się dzień miał być tak miły, jak to tylko możliwe.


Błękit nieba radośnie roztaczał się nieskończoną płachtą po horyzoncie, raptem kilka skłębionych bielą obłoków leniwie przepływało w sobie tylko znanym kierunku. Widmo burzy rozpłynęło się, zanim się na dobre pojawiło.
— Słowo daję — Michelle parsknęła głośnym, nieskrępowanym niczym śmiechem — takiej miny już dawno nie widziałam. Spodziewałam się co najmniej… nie wiem, bakeneko — zerknęła na Hotaru z niemym pytaniem, czy nie przekręciła aby nazwy, zaraz jednak znów mruknęła z rozbawieniem, słowa popłynęły dalej. — A tu ryś.
— Rodziny rysi — uzupełniłam.
— Wkurzyła się przede wszystkim mama. I wcale jej się nie dziwię.
— Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło — Hotaru pogłaskała miękką grzywę Idalii.
— Myślicie, że dzieciaki już nie będą wyłapywać młodych? — siostra zmarszczyła brwi, obejrzała się przez ramię, choć wioska, którą opuściłyśmy, już dawno temu zniknęła za linią horyzontu.
— Na pewno — tancerka uśmiechnęła się łagodnie. — Żadne dzikie koty nie mają już tam czego się obawiać.
Kierowałyśmy się w stronę gildii; Helios stąpał równym, długim krokiem po ścieżce, od czasu do czasu przekręcał lekko do tyłu łeb, jakby sprawdzał, czy wszystko w porządku. Pochyliłam się delikatnie nad końskim uchem, musnęłam splątaną grzywę.
— Już niedługo — obiecałam. Krajobraz robił się coraz bardziej znajomy, im bliżej gildii, tym kojarzyłam coraz więcej konkretnych punktów. Choć minęło raptem kilka dni od opuszczenia naszej siedziby, zdążyłam już stęsknić się za Tirie, za drzewami, pachnącym żywicą sosnowym zagajnikiem, który znalazłam niedawno. Za wieloma rzeczami.
Jeszcze bardziej za niektórymi osobami, które tam zostały. Zacisnęłam nieco mocniej palce na uździe, serce wypełniło się przyjemnym ciepłem na myśl o kimś, do kogo zbliżałam się z każdym kolejnym momentem. Zapewne gdybyśmy spięły konie, nawet dziś, trochę po zachodzie słońca, mogłybyśmy już wrócić, ale jeśli wszystko się uda…
— Chcesz zrobić postój?
Odchrząknęłam, wyprostowałam się w siodle, wyrwana z zamyślenia.
— Teraz? Nie, nie.
Hotaru przechyliła lekko głowę, przyjrzała mi się.
— Wyglądasz na nieco zmęczoną — stwierdziła.
— Zamyśliłam się.
— Już niedługo — Miśka nawet nie próbowała ukryć podekscytowania. Przecież też wiedziała, gdzie zmierzamy.
— Możemy zacząć wtedy powoli myśleć nad raportem — stwierdziła Hotaru. — Choć myślę, że nie ma pośpiechu…
— Pewnie — weterynarz machnęła beztrosko ręką. — To ostatnie, czym zamierzam się dzisiaj przejmować.
Rozmowa płynęła swoimi torami do wtóru rytmicznego stukania kopyt i szumu drzew. W końcu trafiłyśmy na rozwidlenie dróg; ta, która biegła prosto, prowadziła do Tirie, zaś nieco węższa, dużo rzadziej uczęszczana odnoga w lewo – gdzie się kończyła, nie miałam pojęcia, choć liczyłam, że pewnego dnia to nadrobię. Ginęła miejscami w wysokiej trawie, przecinała uroczy gaj, ale nie stanowiła wyzwania dla koni.
— Hotaru — odwróciłam się w stronę kobiety — nie chciałabyś może nieco nadłożyć drogi?
Wstrzymała Idalię, powędrowała za moim spojrzeniem. Dróżka była widoczna, ale już na pierwszy rzut oka nie sprawiała wrażenia, by mogła prowadzić do konkretnego miejsca; ot, może wydeptana przez jakiegoś rolnika, który miał dalej swoje pole.
— Myślisz, że tamtędy też trafimy? — zapytała.
— Nie mam pojęcia — wzruszyłam ramionami. — Najwyżej się wrócimy. Ale pomyślałam, że byłoby miło kawałek nią pojechać, mamy przecież czas.
— Jest ładny dzień — dorzuciła Michelle, zagwizdała niewinnie. — Takie trzeba wykorzystywać.
— Już są dwa głosy za, zdaje się — tancerka uniosła brwi, uśmiechnęła się delikatnie. 
— Twoja decyzja. Ale skoro tak na to patrzysz, to tak — stwierdziła radośnie Miśka. — Jedziemy!
Do naszego celu była stąd raptem krótka chwila. Minęłyśmy kolejny obrośnięty powojem zakręt, Helios cicho zarżał, jakby przypominał nam, że pomyliłyśmy drogę do gildii i jego wygodnego, pełnego siana boksu.
Rzeka płynęła z miłym dla ucha, śpiewnym szmerem, jakby właśnie chciała nam o czymś opowiedzieć. Znad brzegu wyrastały wiekowe wierzby, muskały cienkimi witkami lustro wody. Ważki przysiadały  na źdźbłach trawy, by zaraz odlecieć, gdy słońce skrzyło się w ich skrzydłach.
— Jesteśmy — stwierdziła Michelle. Uniosła się nieco w siodle, rozłożyła szeroko ręce, choć przy okazji przechyliła się niebezpiecznie w prawą stronę.
Tancerka płynnym ruchem zsunęła się z grzbietu Idalii.
— Znałyście już to miejsce?
Wymieniłam się z siostrą spojrzeniami, ale żadna z nas nie była stworzona do chowania zbyt długo tajemnic. Zwłaszcza przed bliskimi nam osobami.
— Ja to tak średnio — przyznała Miśka z ociąganiem. — Nie wiem, czy bym tu drugi raz trafiła, ale tak. Znalazłyśmy to miejsce z Leą, kiedy wracałyśmy z misji.
— Wiedziałam, że tu wrócimy — dodałam. — I trafiła się nam ku temu bardzo dobra okazja.
Hotaru uśmiechnęła się delikatnie.
— Postój będzie trochę dłuższy niż zwykle — Michelle zrównała się z tancerką. — Co powiesz na to, żeby zostać tu na noc? Lea bała się, że będzie burza, ale rozeszło się po kościach. Mamy koce. I jedzenie.
— To brzmi, jakby decyzja była podjęta już wcześniej — kobieta uniosła brwi, ale w głosie zabrzmiało rozbawienie.
Michelle speszyła się na moment, śniada dłoń sięgnęła w stronę karku.
— Miałaś już jakieś plany w gildii?
— Nie, nie — pokręciła głową, uniosła rękę i skryła uśmiech w luźnym rękawie. — Bardzo chętnie zostanę.
Sięgnęłam ku torbie, palce odnalazły zawiniątko w środku, wciąż jeszcze bezpiecznie skryte w papierze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz