wtorek, 16 sierpnia 2022

Od Inanny cd. Isidoro

— Zamieniam się w słuch.
Żelazne ostrze błysnęło w światłach pochodni, odbiło płomienie łuczyw, jasnym refleksom pozwalając zaatakować złote spojrzenie bardki, zmuszając drobną sylwetę dziewczyny do zrobienia szybkiego kroku w bok. Inanna wycofała się ostrożnie, w ostateczności zajmując miejsce przy Isidoro.
Mężczyzna za kratą załkał, złapał pulchnymi dłońmi za metalowe pręty, w nieudanej próbie wyrwania się z uścisku piratki. Rivanni nie odpuszczała, a jej pewny uścisk wciąż nie zelżał. Pozwoliła śniadym paluszkom wpić się w śnieżnobiałą kryzę.
— Wiele nie wiem, naprawdę, litości — odparł w przerażeniu, nie odwracając spojrzenia od ostrej krawędzi sztyletu. Handlarz przełknął donośnie ślinę. — Lepiej, że ja to kocisko pierwszy znalazłem, niżeli gwardziści. Wtedy to byłby dopiero raban. Strażnicy by się z waszym kotkiem nie cackali, kierpce z panterzej skóry zrobili. Tak to, o! Wszystko się dobrze skończyło, pantera znów wasza.
Rosario zachichotała, zacisnęła pewniej dłoń na rękojeści ostrza, ani na moment nie odwracając spojrzenia od czarnych jak węgielki oczu mężczyzny. Bardka obserwowała bacznie, w ciszy, z każdym kolejnym jękiem mężczyzny biorąc głęboki wdech. Mimo iż od samego początku ich niedługiej znajomości, kapitan Rivanni zdawała się osobą pewną, butną i pełną chęci do podejmowania kolejnego ryzyka, Inanna nie przypuszczała, że tak szybko przyjdzie im obserwować piratkę w akcji.
— Od początku. Co wiesz o Amayi, Jadze i Oczko? I jakim sposobem udało ci się dostać do Ambrożego? — Rivanni ściszyła głos do szeptu. — Przecież wiem, że sam go do klatki nie zaciągnąłeś, nie dałby się tak łatwo.
Ktoś w kącie celi zaszurał podeszwą skórzanego buta, kto inny prychnął ze słyszalnym w głosie znużeniem.
— Nic wam nie powie, odpuście se.
— Z lalusia taki panter ujarzmiacz, jak ze mnie Fryderyk V.
Inanna westchnęła cichutko. Nie była do końca pewna, czy komentarze reszty skazańców jakkolwiek pomogą handlarzowi wypluć z siebie potrzebne im zeznania. Rosario milczała, a mężczyzna pod jej dotykiem zadrżał.
— Rację mają, mają rację! Kupiłem tę waszą panterę, dobry pieniądz za nią dałem. Kto wie, u kogo by wylądowała, gdyby nie ja.
— Za dużo o sobie gadasz! — Drewniane bransolety zagrały na smukłych bardki nadgarstkach, uczepione do pasa grzechotki podskoczyły żwawo. Inanna wyciągnęła przed siebie palec, nie mogąc dłużej znieść słyszanych dyrdymałów. — Tylko ja, ja i ja! Na pytania byś lepiej odpowiadał, tak jak cię proszą.
W pomieszczeniu zapadła chwilowa cisza, przerywana jedynie cichym pomlaskiwaniem reszty, widocznie zainteresowanych całym zajściem, więźniów.
— Kto? Kto ci wcisnął Ambrożego? — głos Rivanni ponownie rozbrzmiał w pustym korytarzu.
— Nie… Nie powinienem tego mówić. Dowie się, jak powiem, na pewno dowie. I tylko kolejne przyjdzie rozwiązywać mi problemy!
— Jeśli zaraz czegoś z siebie nie wydusisz, nic już nigdy nie rozwiążesz. — Nacisnęła ostrzem na zmierzwioną skórę podbródka, wciąż jednak nie decydując się jej przeciąć, na co handlarz zaszlochał w wyraźnym przestrachu.
Inanna drgnęła razem z nim.
— Julian! Julian na niego mówią. Nie wiem, czy to jego prawdziwe imię, nazwiska też nie znam. Ale… Ale łatwo go rozpoznać, z nikim innym nie idzie pomylić! Ruda czupryna, opaska na prawym oku. Czysty szaleniec. Pewien jestem, że sam waszą panterę schwytał, z niczyją pomocą. To może i co o tych dziewczętach będzie wiedział. Trochę się o nich mówiło. Nic konkretnego jednak. Słuchajta, zjawiają się w mieście jakie trzy pstrokate panienki, wielkie kocisko ciągną ze sobą przez ulice. Nic dziwnego, że ludzie gadali. Niemała to w końcu atrakcja dla prostego chłystka.
Łzawe oczy mężczyzny błysnęły z niemą prośbą o litość, o spokój, widocznym swym strachem zapewniając całą trójkę, iż nic więcej nie wie, nic więcej powiedzieć w stanie nie będzie. Rivanni zmełła przekleństwo, ostatni raz posyłając handlarzowi rozgorączkowane spojrzenie, wreszcie odrywając łyskający w pochodniach sztylet od opasłej szyjki. Puściwszy zmiętoszony materiał plisowanego kołnierza, odwróciła się w stronę wyjścia. Inanna zrobiła niepewny krok wprzód, dostrzegając na twarzy piratki widoczny pierwiastek wewnętrznego rozdarcia.
Rosario wzięła głęboki wdech.
— Atrakcja? No tak. Wszystko, co wychodzi poza wasze normy i rozumowanie to atrakcja. Wszystko, czego nie potraficie pojąć. — Piratka ukryła drżenie dłoni w kieszeniach błękitnego płaszcza. — Ale te dziewczyny nie są i nie były żadną atrakcją. Zaginęły i kto wie, czy uda mi się znaleźć je żywe. Jeśli nie, umrą trzy młode osoby, które miały przed sobą jeszcze całe życie. A wy patrzycie od boku, szeptacie i… zapominacie. Tyle z was dobrego.
Towarzystwo zamilkło. Korytarz wypełniła chłodna, nieprzyjemna cisza.
— Chodźmy. Już nic więcej z niego nie wydusimy.
— Chwila! — głos bardki odbił się echem od gołych, kamiennych ścian loszku. — Skąd mamy wiedzieć, gdzie szukać tego całego Juliana?
Rivanni zerknęła kątem oka w stronę gildyjczyków, decydując się wreszcie ruszyć w stronę wyjścia. Na śniadych ustach kobiety zatańczył bystry uśmiech.
— Wiem, gdzie przesiadują tacy jak oni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz