niedziela, 7 sierpnia 2022

Od Hugona do Victariona

Droga ciągnęła się piaszczystymi meandrami, popołudnie skwierczało letnim upałem.
— Rozumiem, w czym rzecz — Hugo spróbował znowu wyjaśnić sprawę. — Ale musisz zrozumieć też mój punkt widzenia. To nie jest tak, że tamten ogier był lepszy od ciebie. Albo jeździec ode mnie. Nie, nie, w żadnym wypadku. Po prawdzie to się jakoś niezbyt trzymał w siodle, a koń krzywo dreptał. Gdybyśmy chcieli, to już dawno by oglądali kurz po nas, ale mamy inne priorytety, tak czy tak zaraz ich… o, stój, znowu!
Zielarz ściągnął wodze mocnym ruchem, Borowik parsknął gniewnie. Zadrobił kopytami w miejscu i trącił mocno chrapami Hugona, który zsiadł płynnym ruchem. Jadownik zbył go machnięciem ręki, kucnął, tyłem do wierzchowca, ale dłoń nagle zawisła w powietrzu, wiedziona szóstym zmysłem.
— Widzę, jak na mnie patrzysz, gnojku. Bambi ma na ciebie zły wpływ.
Nie było tu wprawdzie Ayrenn, która mogłaby przełożyć, co jego rumak chciał mu powiedzieć, ale z jego pyska dało się wyczytać aż nadto. Nawet jeśli ostatnimi czasy zdarzało mu się pogalopować, zaraz był wstrzymywany, skoro jego jeździec od siedmiu boleści dostrzegał coś, co przypominało grzyba. Nieraz to były postoje korzystne dla obu stron, bo i Hugo znajdował kurki, i miał dobry humor, więc Borowik łapał się na jabłko. A czasem, bo człowiek to przecież gapa, obracał tylko między palcami suche, zżółknięte listki. Gdyby posłuchał swojego rumaka, może wreszcie dobrze by na tym wyszedł, ale nie, on przecież wie lepiej, bo ma chwytne kciuki. Borowik nie miał zamiaru mu tego zapomnieć.
— Tak, tak, koń by się uśmiał. Ruszamy.
Koń wydłużył krok, by mieć pewność, że człowiek nie będzie mógł nawet marzyć o tym, żeby dostrzec wyraźnie cokolwiek poza wspaniale falującą na wietrze grzywą. Parsknął tylko raz jeszcze, trochę z uciechy, trochę, by przypomnieć, kto zna się lepiej.
— Nikt tu nie ma zeza — burknął zielarz. —  Jedź, bo Victarion zmyje nam głowę. A raczej mnie, bo się raczej za mną nie wstawisz. Zagadaj tam może do jego szkapy.
Nie znał gildyjczyka, nie mieli jeszcze okazji spotkać się w Tirie, a sam również wrócił niedawno z innego zadania i nie miał czasu, by wybrać się na dłuższe pogaduchy do Jamesa lub Gosi, gdzie mógłby nadrobić i posłuchać kilku opowiastek. Cervan wyznaczył im wspólną misję, a skoro tamten wracał ze zlecenia w podobnych stronach, Hugo wyruszył wcześniej, by mogli spotkać się po drodze i zyskać więcej czasu. Kukume wyruszyła jeszcze przed nim, by poinformować mężczyznę o sprawie, a także ustalić miejsce spotkania. Jakimi drogami się poruszała, słowo grzybiarza, nie miał pojęcia.
Budynek, najwyższy w całej mieścinie, wyłonił się w pełnej okazałości już zza pierwszego zakrętu. Apetyczny zapach płynący z otwartych na oścież okien kusił przejezdnych, podobnie jak w setkach innych tawern; grubo ciosane bele, splecione w solidnym uścisku, zapewniały o cieple panującym w środku. Miejsce wyróżniało coś zupełnie innego: ogromny szyld z literami wymalowanymi łuszczącą się farbą oraz rysunek zwierza. A właściwie jego pyska. I zdecydowanie wyjątkowego spojrzenia, które nadawało mu wygląd bardzo zdziwionego odkryciem własnego nosa.
— Karczma Pod Zezowatym Bykiem — odczytał na głos Hugo. — Reklama dźwignią handlu.


Gdy już zostawił Borowika w boksie karczmy i udobruchał wciąż obrażonego ogiera kostką cukru, zanurzył się w harmidrze głównej izby. Słońce dawno już minęło najwyższy punkt, wciąż jednak daleko było do zachodu, a pogoda była ostatnimi czasy upalna; rolnicy pracowali na polach, zbierali zboże i układali je w snopki, w środku przebywało więc raptem kilka osób. Właściciel zza lady przecierał szmatką naczynia, czujnie obserwował. 
Hugo wiedział mniej więcej, kogo powinien szukać: ciemnowłosego, wysokiego mężczyzny o elfich uszach. Biorąc pod uwagę niewielki ruch, uznał, że zajmie mu to kilka sekund. Pomieszczenie wypełniali przede wszystkim, jak na złość posiwiali stali bywalcy, którzy zgromadzili się przy jednym stole. Para kupców pod oknem wymieniała się uwagami o wzroście cen bawełny w ostatnim miesiącu. Trochę z boku przykucnął rudowłosy niedorostek, który jadł – a właściwie połykał – owsiankę. Zaraz przysiadła się zresztą do niego towarzyszka, roześmiana krasnoludka. Do opisu najlepiej pasował jeszcze inny mężczyzna, ale gdy odwrócił twarz i zielarz dojrzał jego profil, już wiedział, z kim ma do czynienia. Nie z tym, którego szukał, ale ucieszył się na jego widok. Niedawno poznała ich ze sobą Gosia, której bardzo zależało na wygraniu zakładu dotyczącego ich misji.
Podszedł do mężczyzny możliwie bezszelestnie, zamierzył się otwartą dłonią, by na powitanie klepnąć go w ramię. Ręka jednak nigdy nie sięgnęła celu; ten bowiem odwrócił się, jakby już od początku wiedział o jego obecności. Hugo parsknął zrezygnowanym śmiechem.
— Słowo daję, jakbym widział Gosię — ruchem podbródka wskazał na miejsce obok. — Wolne?
— Jak widać — mężczyzna rozejrzał się krótko wokół.
— Niezbyt popularna pora na spotkania towarzyskie.
Z drugiej izby wychynęła młoda dziewczyna, perfekcyjnie wyćwiczonym głosem zapytała, co chciałby zamówić.
— Marzę tylko o kuflu piwa — wyznał, zerknął na towarzysza. — Percivalu, też chcesz? Stawiam.
Mężczyzna uśmiechnął się nieco krzywo.
— Nie odmówię.
Dziewczyna wykonała ruch, jakby już chciała czmychnąć, ale zatrzymało ją w miejscu znaczące chrząknięcie karczmarza.
— Po podróży dobrze zjeść strawę — dodała. — Mamy dzisiaj naszą specjalność, gulasz z wołowiny i warzyw.
— Nie, dziękuję — Hugo machnął ręką. — Czekam na kogoś
Percival zmierzył jadownika czujnym, nieco rozbawionym spojrzeniem.
— Nie pokusisz się o wołowinę?
— Z zezowatego byka? — uniósł brwi. — Podziękuję.
— Wydawało mi się, że lubisz takie niecodzienne smaki.
Zielarz uniósł brwi. Czy opowiadał o tamtej babcinej jajecznicy? Rozwiązał mu się wtedy język, ale bez przesady.
— Percivalu, zaręczam, że jest najlepsza pod słońcem, dopóki nie wiesz, z czego jest — burknął. — A mózg jest ma wiele składników odżywczych.
— To brzmi jak oddzielna historia. Chodziło mi o bimber z muchomorów — poprawił go. — Kiedy ostatnio wracaliśmy z karczmy, przedstawiłeś mi kompletny zapis tego, co masz w zapasach.
Dziewczyna wróciła, postawiła na stole dwa kufle piwa, obficie ociekające pianą po brzegach.
— Ach, to — chwycił za ucho naczynia, uśmiechnął się przebiegle. — Propozycja dalej w mocy, jeśli będziesz jeszcze kiedyś odwiedzał Gosię w Tirie. Bo teraz to zostawiłem wszystko w gildii, wysłali mnie na misję — rozejrzał się dookoła, ale od jego przyjścia nikt nie przekroczył progu. — Miałem się tu spotkać z niejakim Victorianem, powinien już czekać. Żebym wiedział, bym się tak nie śpieszył, grzybów dużo w lesie. Ale chociaż wypijemy sobie po piwie.
Percival odchylił się na ławie, spojrzał uważnie na zielarza, przez chwilę milczał.
— Słuchaj, Hugo — zagaił, pochylił się nad stołem, jakby zamierzał zdradzić sekret. — A tobie skąd się tak właściwie wziął ten Percival?
— W sensie?
— Imię.
— No tak się nazywasz — wskazał na niego palcem, zmierzył podejrzliwym spojrzeniem. — Wszystko w porządku?
— Nie tak się nazywam.
— Nie? — zmarszczył brwi. — Tak mi się przedstawiłeś. Na sto borowików.
— Musiałeś coś pomylić.
— A-ha, jasne, bardzo, kurwa, śmieszne. Musisz się bardziej postarać, jeśli chcesz mnie nabrać.
Percival najwyraźniej jednak nie zamierzał ustąpić.
— Myślałem, że tak tylko żartujesz — stwierdził zupełnie poważnie.
Zielarz opróżnił jednym łykiem pół kufla.
— Nie, słowo daję, tak mówiłem do ciebie przez całą ostatnią popijawę — sięgnął ku zakamarkom pamięci. To było raptem kilka tygodni temu! — Nawet pamiętam, że chciałem iść z tobą Graala szukać.
Mężczyzna zacmokał jakby z niepokojem, położył mu dłoń na ramieniu.
— Wiesz — zaczął — wszyscy sporo wtedy wypiliśmy, było głośno. Może coś źle usłyszałeś?
Nie wydawało mu się to prawdopodobne. Alkohol lał się wprawdzie litrami, ale przedstawili się sobie na samym początku. Wcześniej nie tknął nic poza herbatą u Ayrenn, bo siedział przecież nad książkami. Chyba że był zmęczony, ale przecież już nie takie rzeczy po zarwanej nocy czy dwóch się robiło. Gosia umiała wmówić człowiekowi, że dwa plus dwa to pięć, więc może zmówiła się z Percivalem, żeby go nabrać? Może czai się gdzieś pod krzesłem i tylko czeka, żeby mu ze śmiechem wypomnieć, że jest naiwny niczym królewska dziewica?
Hugo był przecież o zdrowych zmysłach. Tu nie było tyle szarości. Umiał zapamiętać chociaż jedno słowo. Od ręki wymieniał nazwy naukowe, jak i zwyczajowe grzybów, gildyjczyków też już raczej umiał nazwać z imienia.
— Ale żeby aż tyle? — potarł mocno skronie. — Przecież zawsze mówię, że mam mocną głowę.
Coś mu to śmierdziało. Był poirytowany, wytrącony z równowagi; jeśli miał być to żart, to zbytnio się przeciągał.
— Starka była dwudziestoletnia — przypomniał może-Percival. — Nawet Gosię trzepnęło.
Wódka była mocna jak cholera, to fakt. Podobnie jak Szelma i jej głowa, więc zielarz uśmiechnął się blado na sekundę.
Spróbował przypomnieć sobie, czy mówili wtedy o wole, czy o byku. A może jednak turze? Przy którym stole wtedy siedzieli, jaki mieli widok z okna? Nie był pewien odpowiedzi.
— Nie, no to nie do wiary — westchnął. — Nie, to być nie może. Myśleliśmy, że Asaima za nogi złapaliśmy, że oto nas przyjęli do szkoły mędrców. Przez osiem lat stron tysiące, młodość w bibliotekach. A potem bida, bida i rozczarowanie! A potem beznadzieja i starość, jakbym miał łeb abstynenta.
— Ustaliliśmy najważniejsze — przypomniał — tam, nad Marną, to był wół.
— A ja będę musiał polubić się bardziej z herbatą.
— Może nie będzie tak źle — mężczyzna spojrzał porozumiewawczo na niemal pusty kufel.
Zamówili po drugim.
— A zatem? — Hugo już nieco ochłonął, splótł ramiona na piersi. — Przypomnisz mi, jak się nazywasz? Postaram się tym razem zapamiętać.
Wciąż mierzył mężczyznę raz po raz czujnym spojrzeniem, ale miał wystarczających argumentów, by ciągnąć dyskusję. Spił się wtedy jak bela, ziółka i woda przydały mu się jak rzadko kiedy. Lada chwila i tak się rozstaną, przyjdzie jego towarzysz misji i będzie po temacie. Przy okazji wypyta Gosię.
Już-nie-Percival uśmiechnął się chytrze. Przechylił znowu lekko głowę, Hugo dostrzegł spiczaste zakończenia uszu. Na swoją obronę, nie miał w zwyczaju w pierwszym odruchu sprawdzać cudzych małżowin, zwłaszcza tych męskich.
— Victarion — chwila ciszy. — Victarion Calder.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz