piątek, 5 sierpnia 2022

Od Antaresa cd. Ayrenn - Misja

Antares ruszył pierwszy, Ayrenn podążyła tuż za nim, otaczając oboje kręgiem pobladłego, zielonego światła. Krucha bańka jasności oddzielała ich od lepkiej ciemności spływającej z ociosanych ścian, czającej się w ostrych załomach skał, skradającej się w ślepych zaułkach. Wystarczyło przejść ledwie parę kroków, skręcić może ze dwa razy, a resztki familiarnych dźwięków – rozmów, pokrzykiwań, skrzypienia sprzętu – rozmyły się w niemożliwe do zidentyfikowania echo, cichnące i oddalające się z każdą chwilą. Nienaturalnie nieruchome powietrze miało w sobie ten przykry rodzaj napięcia, jakie towarzyszyło oczekiwaniu na niewiadome.
Początkowo szli dość wartkim krokiem, Antares narzucił tempo, a korytarz nie rozwidlał się, prowadząc ich jedną ustaloną ścieżką według tego, co mówiła mapa.
Zmiany przychodziły niepostrzeżenie, wkradały się ukradkiem, zaś rycerz dostrzegał je dopiero, gdy już dawno nastąpiły. Nie zauważył, kiedy minęli ostatnią beczkę z zapasowym sprzętem, ani kiedy zniknęły uchwyty na pochodnie – dopiero po pewnym czasie poczuł, że korytarz zdaje się niepokojąco opuszczony i pusty, pozbawiony śladów obecności człowieka. Potem pojawił się pierwszy nieociosany załom – nikt nie zadał sobie trudu, by skuć wystającą skałę, by uczynić korytarz nieco wygodniejszym, bardziej oswojonym, by przypominał wnętrze budynku, a nie trzewia ziemi. Stopniowo takich miejsc było coraz więcej, w końcu i podłoga przestała być równa, ostre skały tylko czekały na jeden nieostrożny krok. Antares zwolnił.
— Możemy zrobić tu niewielki postój — powiedziała Ayrenn, rozglądając się po lekko poszerzonej części korytarza.
Poprawiła plecak, złowiła wzrokiem bardziej płaski kawałek podłogi. Bagaż wylądował na ziemi.
— Jeśli jest ci ciężko mogę wziąć część rzeczy — zaoferował Antares, też podchodząc, stawiając swój plecak obok.
Ayrenn potrząsnęła głową.
— Nie, jest w porządku.
Przysiedli, Ayrenn rozłożyła na kolanach mapę, zielonkawe ogniki skupiły się wokół niej, zacieśniając krąg światła. Stał się ostrzejszy, silniejszy, ale jednocześnie mniejszy, zaś ciemność panująca te dwa kroki dalej zdawała się jeszcze bardziej nieprzenikniona.
— Niedługo dotrzemy do tego miejsca, gdzie ponoć nastąpiły ataki ririnów — zaczęła elfka, przesuwając palcem po mapie.
Antares skinął głową, podążył wzrokiem za jej wskazaniem. Przez pewien czas panowała cisza.
— Też to czujesz? — spytała Ayrenn, przerywając milczenie.
— Co takiego?
„Potencjalny rozpierdol, kmiocie."
— To takie… — Elfka urwała, szukając odpowiednich słów. — To miejsce… ono, hm… — zmarszczyła brwi — jest wrogie i duszące, ale nie tak, jak by można było myśleć. Nie tak, jak się spodziewałam.
— A czego się spodziewałaś?
— Prawdę mówiąc… po prostu ririnów. Spodziewałam się aury drapieżników, ale to wszystko sięga dużo głębiej. — Odetchnęła, oparła się plecami o skałę. Skrzywiła się przelotnie, poprawiła na siedzisku. — Trudno mi powiedzieć, czy to kwestia powiązania ririnów z katastrofą, czy po prostu tu, w podziemiach, aura miejsca ma inny charakter.
Antares zamyślił się. Nie był pewien, co ma powiedzieć i jak zareagować. Dla niego, jeśli nie było odpowiedzi i coś było niejasne, oznaczało to tylko, że trzeba iść dalej i dalej szukać.
„Byś ją pocieszył, przydał się na coś, a nie tylko lazł jak ten muł."
— Dopiero tu przyszliśmy — zaczął rycerz, splatając dłonie. — Nie jest tak, że od razu musisz znać wszystkie odpowiedzi.
Ayrenn skinęła głową, wzruszyła ramionami – sztywno i bez przekonania. Sięgnęła do plecaka, wyjęła jakieś luźne kartki i kawałek węgla.
— Zaraz dotrzemy do miejsca, którego nie ma na mapach. Zacznę już robić szkic.
— Dobry pomysł.
Atmosfera nie nastrajała do rozmowy, nawet głód nie chciał przyjść. Dwójka gildyjczyków siedziała bez ruchu pod ścianą, dając ciałom nieco odpocząć.
„Masz jakieś pomysły?"
Odpowiedziało mu niekoherentne burknięcie.
„Cokolwiek?"
Mag westchnął.
„Nic przydatnego i nic ponad to, co ci właśnie powiedziała Ayrenn. Spierdalaj."
Antares nie odpowiedział. Druga świadomość wierciła się niespokojnie gdzieś na granicy jego umysłu.
„Jak coś ogarnę, to ci powiem, dobra?"
„Dziękuję, będę czekał."
Mag znów mu coś odburknął, zaś Antares nie naciskał go nadal. Rycerz podróżował z niewiastą, będącą na dodatek właścicielką puchatego jelonka, więc ten drugi był bardziej skłonny do współpracy, niż zazwyczaj. Ale skoro sytuacja była taka, jaka była, i mag niespecjalnie mógł się wykazać, robił się drażliwy.
— Czas w drogę? — Ayrenn przerwała mu rozmyślania.
Antares skinął głową. Oboje wstali, znów zarzucili na ramiona plecaki i ruszyli w mrok jaskiń.


Brak słońca sprawił, że Antares szybko stracił poczucie czasu, jednak wydawało mu się, że nie zdążyli ujść daleko, gdy w tym samym momencie zatrzymał go mag i Ayrenn.
„Mam coś."
— Zatrzymaj się na moment, tu coś jest.
Antares przystanął, obejrzał się. Podążył wzrokiem za widmową dłonią. Zielone ogniki przeleciały kawałek, skupiły się przy jednej ze ścian.
Na pierwszy rzut oka wyglądała tak samo, jak każda inna mijana ściana – dopiero bliższe oględziny pozwalały dostrzec niepasujący element. Ayrenn podeszła bliżej, powiodła opuszkami po skale.
Głębokie bruzdy żłobiły twardy kamień, ich ostre krawędzie pozwalały sądzić, że powstały niedawno. Resztki skały rozpierzchły się po podłożu – szramy powstały gwałtownie, nagle, nie wykuło ich dłuto, nie były też otarciem od pchanego tędy wózka. A potem Ayrenn pochyliła się jeszcze bliżej, ogniki zajrzały z zaciekawieniem do wnętrza bruzd. Gnijąca ciemność czaiła się na dnie, tchnąc fetorem psujących się resztek krwi. Antares też podszedł, zbadał wzrokiem miejsce.
— To tutaj — zawyrokowała Ayrenn. — To tutaj zaatakowały, tu zginął człowiek. Niedawno, ślad jest bardzo świeży.
Ogniki rozbiegły się, zieleń błądziła po ścianach, szukając zbłąkanych plam czerwieni, może poszarpanego odzienia, kawałka kości, futra napastnika. Czegokolwiek organicznego, co mogłoby pozostać po ataku. Antares zmarszczył brwi – ani on, ani Ayrenn, nigdy nie widzieli na żywo ririna, czy to żywego, czy martwego. Ich wiedza o tych stworzeniach ograniczała się do opowieści. Jednak nawet na podstawie tych opowieści ślad na skale nie wyglądał na zrobiony przez ririna, a tym bardziej przez człowieka albo jakiekolwiek narzędzie. Rycerz krytycznym spojrzeniem objął szramy, wyobraził sobie kończynę o siedmiu zakończonych szponami palcach i tak szerokim rozstawie owych palców.
— To miejsce jest podejrzanie czyste — odezwał się po chwili Antares. I po burdzie w karczmie ząb potrafił zachrzęścić pod stopą, tu zaś nie było po prostu nic, poza resztkami krwi na dnie żłobień.
„Jakby skurwiel pożarł debila i wylizał talerz, nie?"
Rycerz skrzywił się wewnętrznie na to porównanie, jednak musiał przyznać, że obserwacja maga była niepokojąco trafna.
— Też to zauważyłam — odparła Ayrenn, odchodząc nieco od szramy, przeczesując wzrokiem najbliższą okolicę. — Ja… daj mi chwilę.
Elfka przysiadła na ziemi, zamknęła oczy, na twarzy odmalował się wyraz głębokiego skupienia. Antares obserwował ją z niepokojem – nie lubił być bezsilny, a w tym momencie cokolwiek stałoby się z Ayrenn, nie byłby w stanie jej w żaden sposób pomóc.
Oczy elfki poruszały się szybko pod powiekami, jakby śniła, ale sen nie był przyjemnym, spokojnym marzeniem. Wręcz przeciwnie. Oddech kobiety przyspieszył, spoczywające na kolanach dłonie zacisnęły się w pięści. Plecy zdawały się nadmiernie wyprostowane, nienaturalnie spięte i zesztywniałe.
Ayrenn gwałtownie otworzyła oczy, nienazwany dźwięk wyrwał się z gardła, dłonie oparły się o kamień. Antares przyklęknął w pobliżu.
— Ayrenn? Wszystko w porządku?
Elfka ostrożnie pokiwała głową, dopiero po chwili podniosła wzrok na rycerza.
— Zginął natychmiast. Nawet… nawet nie zobaczył, co go zabiło.
Antares nie odpowiedział poza skinieniem głową. Nie wiedział, co miałby powiedzieć. Przez moment trwał w milczeniu, czekając.
— Przynajmniej nie cierpiał — odezwał się w końcu.
„Debil nic nie widział, ale może Ayrenn udało się coś zobaczyć."
„A tobie? Udało ci się czegokolwiek dowiedzieć?"
„Poniekąd." Mag westchnął. „Wieje czarną magią, ale to ledwie jakieś tam pomniejsze pierdnięcia. Dalej jesteśmy za daleko od całego tego chuj-wie-czego, co tu grasuje. Może jakby trafił się skurwiel z pazurami, to byłoby ciekawiej. Wiwisekcje są zawsze bardzo pouczające."
Antares zerknął na Ayrenn – elfka powoli wracała do siebie. Rycerz nie zadał żadnego pytania, ale i tak wisiało ono w powietrzu. Naglące i niewypowiedziane.
— Ja… zobaczyłam to stworzenie — odezwała się w końcu, jej głos nadal brzmiał dziwnie słabo, jakby ochryple. — Ale mimo to nie wiem, co to było. Nie przypominało niczego, co kiedykolwiek widziałam.
— Nie wyglądało jak ririn?
Ayrenn potrząsnęła głową.
— Nie wyglądało w ogóle jak normalna istota.
— To znaczy?
Elfka zmarszczyła brwi, sięgnęła dłonią zabłąkanego kosmyka.
— Nie jestem pewna, jak ci to wyjaśnić… — zamilkła na moment. — W przyrodzie wszystko ma swój cel i swoją funkcję. Kwiaty i liście czemuś służą, ich kształt nie jest przypadkowy. Podobnie u zwierząt – każda część ciała wygląda tak, jak wygląda, bo ta forma jest najlepiej dopasowana do pełnionej funkcji. To, co jest niedopasowane, po prostu ginie.
Antares uniósł brew, spytał ostrożnie:
— Czyli… to jakiś magiczny potwór?
Ayrenn znów potrząsnęła głową.
— Magiczne stworzenia też podlegają temu prawu. A to tutaj… w nim wszystko było nie tak.
Uzdrowicielka zacisnęła usta, potarła dłonie w bezsilności. Antares przyjął jej słowa, ale nie próbował udawać, że cokolwiek z nich zrozumiał.
— Jeśli czujesz się na siłach, możemy pójść dalej. Może głębiej znajdziemy więcej odpowiedzi. I… — zawahał się — mogę wziąć część twoich rzeczy, to dla mnie żaden problem.
Ayrenn obdarzyła go uśmiechem równie pobladłym, co światło ogników. Nie sięgał oczu.


„Zbliża się pora kolacji, może jakiś postój? To miejsce wygląda… nie-aż-tak-katastrofalnie."
Antares przystanął, rozejrzał się.
Naturalna kawerna otwierała się przed nimi labiryntem stalagmitów, sufit zaś ociekał masywnymi kolcami, niczym jakaś abstrakcyjna, przenicowana wersja jeża. Rycerz przeszedł kawałek, znalazł w labiryncie fragment płaskiej, pustej przestrzeni. Chciałoby się powiedzieć – idealnej na obóz, ale nie była to prawda. Cała sytuacja była daleka od idealnej.
Opresyjna atmosfera zaciskała się coraz bardziej. Antares nie czuł z tego powodu żadnych negatywnych skutków, ale mag informował go na bieżąco, poza tym zaczął robić się coraz bardziej zgryźliwy. Podczas marszu rycerz coraz częściej oglądał się przez ramię, z niepokojem popatrując na Ayrenn. Elfka nie skarżyła się nawet słowem, sumiennie nanosząc kolejne fragmenty mapy na kartkę. W zielonym świetle jej twarz wyglądała na zapadniętą, niezdrową.
— Moglibyśmy się tu zatrzymać — Antares wskazał dłonią miejsce pod nawisem. — I tak robi się późno.
Ayrenn objęła spojrzeniem miejsce, skinęła głową, zsunęła plecak z ramion.
Antares spałaszował swoją część prowiantu, w końcu dał się przekonać, by dokończyć resztę po Ayrenn.
— Powinnaś zjeść, tak przez rozum — mówił widząc, jak elfka obraca w dłoniach kawałek chleba, który wcale nie maleje.
— Tak, wiem, ale… Jutro zjem. Dzisiaj to było już trochę za dużo dla mnie.
Rycerz westchnął. Pogrążyli się w milczeniu. A gdy posłania były już rozłożone, Ayrenn przysiadła na swoim, rozłożyła narysowaną mapę.
— Wiesz, zastanawia mnie, że nie natknęliśmy się na żadne nowe ślady — powiedziała, marszcząc brwi, stukając palcem w papier. — A idziemy w dobrym kierunku, czuję to. Czuję, że jest… coraz gorzej.
Antares pokiwał głową, w jego umyśle odezwał się głos.
„Też mnie to zastanawia, chłopie."
„Masz jakieś wyjaśnienie?"
„Ty to byś chciał na tacy wszystkie odpowiedzi, a łbem ruszyć to nie ma komu" prychnął mag, jeżąc się irytacją. „Wiesz, co mi przyszło do głowy? Że idziemy w dobrym kierunku. Ale złą drogą."
„Nie rozumiem."
„Oczywiście, że nie rozumiesz, bo jesteś tłukiem. To są jaskinie, bałwanie. Możesz iść w dobrym kierunku, ale korytarzem znajdującym się piętro wyżej, tak? Możesz minąć cel od góry i od dołu, możesz też wybrać korytarz, który chuj wie gdzie skręci i dupa blada."
„Och."
„No właśnie - och."
Antares odwrócił się do Ayrenn, wytłumaczył koncepcję maga. Elfka uniosła brwi.
— Że też wcześniej na to nie wpadłam — powiedziała, opierając podbródek na dłoni i wracając wzrokiem do mapy. — Poczekaj, może uda się to jakoś… Nie wiem, muszę się skupić.
— Może wolisz zastanowić się nad tym rano?
Ayrenn ucisnęła palcami kąciki oczu, potrząsnęła głową.
— Nie, będę cały czas o tym myśleć, nie da mi spokoju i nie zasnę.
To powiedziawszy, kobieta chwyciła za leżący zaraz obok węgielek, delikatnymi pociągnięciami nanosiła jakieś drobne symbole, których znaczenie umykało Antaresowi. Rycerz przypatrywał się temu z mieszaniną zaciekawienia, niezrozumienia i niepokoju.
— Pamiętasz, jak wyglądał ten korytarz? Tutaj, jak zawróciliśmy? Co było dalej?
— Uhh…
„Schodził stromo w dół."
Antares powtórzył słowa maga, Ayrenn naniosła jakieś kolejne, znane tylko sobie symbole. Rycerz czekał.
— Wydaje mi się, że widzę pewną zależność — powiedziała ostrożnie. — Gdybyśmy zbadali ten korytarz, zobaczyli gdzie prowadzi… — Kobieta stuknęła węgielkiem w mapę. — Wydaje mi się, że ta część prowadzi głębiej, kilka korytarzy opadało w tamtą stronę. I mówiłam, że stamtąd właśnie czuć czymś złym, ale postanowiliśmy szukać łatwiejszej drogi… Pamiętasz?
Rycerz skinął głową.
— Te liny nam się jutro przydadzą.


„Już dawno po wschodzie słońca, rusz tę leniwą dupę."
Słońce wzeszło jakiś czas temu, ale Ayrenn i Antares pozostali tego cudownie nieświadomi. Rycerz obudził się, zerknął w stronę kłębka z koców, jaki stanowiła elfka. Postanowił przez pewien czas jeszcze się nie ruszać, nie wydawać żadnych dźwięków i pozwolić Ayrenn spać. On sam nie czuł wpływu czarnej magii i zepsucia snującego się wzdłuż korytarzy jaskiń, ale mag i Ayrenn – to już była inna sprawa.
„Ale bym się ciasta nażarł."
Mag był poirytowany, ale wciąż współpracował, za co Antares dziękował wszystkim bogom. Nie był jasnowidzem, ale miał przeczucie, że niedługo czeka ich ciężka przeprawa.
W końcu i Ayrenn wstała – niezbyt wypoczęta, średnio głodna, ale zjadła chociaż tyle, że Antares przestał się o nią martwić. Szybko zwinęli prowizoryczny obóz, podążyli w stronę korytarza, który poprzedniego dnia wybrała elfka.
Zejście było strome, trudne, Antares ostrożnie badał grunt, starając się wybrać najlepsze podejście. Potem zasygnalizował Ayrenn, którędy schodzić, asekurował i trzymał linę. Kobieta stanęła w końcu na dnie nowego korytarza, zaczęła odwiązywać zabezpieczającą ją uprząż.
— Widziałeś to po drodze? — Antares przechylił głowę, Ayrenn kontynuowała. — Skały były odrapane. Pazurami.
„Ty i twoja spostrzegawczość… Że gacie na dupie znajdujesz, to jakiś cud."
Podążyli dalej, w stronę mroku i postępującego chłodu. Antares czuł, że coś jest nie tak – nie był to jednak instynkt maga.
Ale wojownika.
Szli kolejnym korytarzem, takim samym jak wszystkie poprzednie. Wąskim, zimnym, pełnym wystających, ostrych skał. O nierównym podłożu, czasem zbyt niskim suficie, przepojonym zatęchłym powietrzem i unoszącym się w nim fetorze czarnej magii.
„Kurwa, nie mogę z tym."
„Co się dzieje."
„Jebie jak z szaletu."
„Jak w Obarii? Wtedy, w tamtej jaskini?"
„Coś w tym stylu."
Antares obrócił się do Ayrenn. Elfka zerknęła na niego, a widząc poważne, pełne napięcia spojrzenie, przystanęła.
— Co się…
Ściana wybuchła, przestała istnieć. Ciemność, która wlała się do wnętrza, miała w sobie gwałtowność nieposkromionej bestii, chaos nienazwanego żywiołu, bezlitosność ślepego przeznaczenia.
Antares dobył miecza.
I runął na przeciwnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz