wtorek, 9 sierpnia 2022

Od Antaresa cd. Victariona

„Niech podejdzie do niej na pół kroku, to mu nogi z dupy powyrywam i wsadzę przez gardło."
Antares – tym razem – nie uciszał maga.
— Lea by mi powiedziała, gdyby wcześniej znalazła coś dziwnego w lesie. A dzisiaj nie miała w planach, by się tam udać.
„I bardzo, kurwa, dobrze."
— Skoro tak, możemy odpuścić pytanie jej o cokolwiek — Victarion wzruszył ramionami. — Czyli co z Ayrenn?
— Uhh… może pójdźmy gdzieś usiąść…
— To aż taka historia?
— Tak.
Mężczyzna westchnął.
— Zajebiście.


Victarion oddalił się w stronę budynku Gildii, pusta wylinka zwieszała się z jego pleców, łapiąc pojedyncze promienie przeświecającego przez liście słońca. Jedno z odnóż wisiało smętnie, zaczepiało o ziemię, zgarniając po drodze suche liście i patyki. Nim zniknął wśród poszycia, ostatnie poirytowane „kurwa" pożegnało Ayrenn i Antaresa.
— Naprawdę niczego nie widziałaś w lesie?
Ayrenn zmarszczyła brwi, na jej twarzy pojawił się wyraz skupienia.
— Zwierzęta o niczym mi nie mówiły, ale obecność tego stworzenia mnie martwi. Daj mi chwilę.
Elfka przysiadła na jakimś pniaku, przymknęła oczy. Antares postanowił cierpliwie czekać.
„Bambiego byś pogłaskał w międzyczasie."
Rycerz zerknął w stronę jelonka, skrzyżował spojrzenie z jego wielkimi, wilgotnymi oczami, popatrzył na miękką sierść okrywającą boki, dłuższą i ciemniejszą bliżej szyi, lśniącą złotymi refleksami w porannym słońcu. Antares potarł o siebie palcami.
„Potem nie będzie okazji."
Gdy Ayrenn otworzyła oczy, Bambi był właśnie w połowie swojej sesji głaskania. Stał spokojnie – tylko puchate uszy co jakiś czas się poruszały, gdy dłonie Antaresa znalazły jakiś bardziej wrażliwy punkt.
— Pięknie — mruknęła elfka, kręcąc głową. Po chwili spoważniała, wstała z pniaka, otrzepała spodnie. — Zwierzęta faktycznie nic nie wiedzą, ale spojrzałam oczami ptaków. I widziałam kilka miejsc, które wyglądają, jakby szło tamtędy coś dużego – możemy się przyjrzeć.
— To zawsze jakiś trop.
Ayrenn poprowadziła go nieistniejącą ścieżką. Las zdawał się rozstępować przed kobietą, drzewa jakby same unosiły gałęzie, przepuszczając elfkę i sprawiając, że nie wiedzieć kiedy, dotarli na miejsce. A może po prostu Antares był na tyle zainteresowany Bambim, że droga zdawała się minąć niepostrzeżenie, na moment pozwalając rycerzowi zapomnieć o tym, co go tu w ogóle sprowadziło.
Ayrenn ogarnęła gestem rozciągający się przed nimi widok.
— To tutaj.
Ślady podobne były do tych, które widzieli przed jamą – podrapane pnie drzew, mech i darń podarte, jakby ktoś próbował w nie coś wbić. Teraz, gdy Antares wiedział już, czego szukają, jego umysł sam dopasowywał kształt potwora do pozostawionych śladów. Podszedł, przyklęknął przy jednym z drzew. Z tropieniem szło mu różnie, ale przypomniał sobie te porady i spostrzeżenia, którymi czasem dzieliła się z nim Lea – rycerz nie odznaczał się genialna pamięcią, ale słowa Lei zapamiętywał zawsze.
— Prowadzą tam — powiedział, podnosząc się, obracając w stronę Ayrenn. — Ślady. Wygląda na to, że szedł w tamtą stronę.
Elfka skinęła głową, Bambi poniósł ją w stronę wskazaną przez rycerza.
— Jeśli nie znajdziemy niczego więcej, spytam zwierząt w nocy — odezwała się po chwili. — Skorpiony polują nocą, dni przeczekują w swych kryjówkach. Może dlatego nie mogę się niczego dowiedzieć teraz.
— Może.
I wtedy ślad się urwał.


— Zgubiliście ślady?
— Tak.
— Zostawione przez skorpiona wielkości krowy?
— Tak.
Victarion oparł podbródek na dłoni, z niedowierzaniem popatrzył na Antaresa.
— Ja pierdolę.
„Czy on musi tyle, kurwa, kląć?"
Siedzieli w holu głównym Gildii – o tej porze nie było tu wiele osób, otwarte na oścież drzwi i okna sprawiały, że przeciąg hulał we wnętrzu budynku, a przytłaczając temperatura lata nie doskwierała aż tak bardzo. Dało się wysiedzieć, dało się wytrzymać.
— Muszę się napić.
— To nie koniec.


Ayrenn znalazła kolejne miejsce, gdzie widać było ślady bytności skorpiona i ponownie – udało im się kawałek za nimi podążyć, a potem trop się urwał, jakby skorpion dostał nagle skrzydeł i odleciał. Antares zapobiegliwie spojrzał w górę, szukając połamanych gałęzi, ale niczego takiego nie znalazł. No przecież skorpion nie mógł tak po prostu zniknąć, prawda? Rycerz po raz kolejny przepatrzył ściółkę, kopnął kilka razy butem, ale ziemia nie wyglądała na przekopaną, stwór nie zagrzebał się nagle wśród korzeni.
„Pomysły?"
„Nie chce mi się, daj spać."
„Jeśli Lea trafiłaby na tego skorpiona, mogłoby jej się coś stać."
„Dzisiaj nigdzie nie idzie, a jak wrócisz do Gildii to jej powiesz, żeby omijała las. Już, rozwiązałem wszystkie twoje problemy. Nie ma za co."
„Ale…"
„Spierdalaj."
Antares westchnął, zerknął na Ayrenn.
— Coraz mniej mi się to podoba.
Ta w zamyśleniu gładziła sierść Bambiego, jeleń drobił pod nią w miejscu, wyczuwając niepokój elfki.
— Wspominałaś, że poczułaś jakąś aurę od tego skorpiona.
— Tak, prawda. Ale był to ledwie jej cień, odcisk, wspomnienie – nic, co by nam teraz pomogło.
Ayrenn też westchnęła.
W tym momencie na jej ramieniu przysiadł jakiś ptak – szarobłękitny łebek kontrastował z rudawym brzuchem i dwubarwnymi lotkami. Zięba podskoczyła, ćwierknęła, zatrzepotała skrzydłami i zaraz zniknęła wśród koron drzew.
— Mamy nowy trop — odezwała się Ayrenn.
Nowy trop okazał się kolejnym fragmentem podartej darni i pokaleczonych drzew. W środku – truchło. Kilkudniowe, śmierdzące, częściowo napoczęte przez robaki. Antares podszedł, chwycił po drodze kij.
Z dzika nie zostało wiele. Rosły guziec składał się z racic obramowanych strzępami futra, z trzech kawałków kręgosłupa i w miarę nietkniętego łba. Antares dźgnął to ostatnie patykiem, łeb przetoczył się ciężko, wylewając z siebie przejrzysty, skwaśniały płyn. Rycerz zmarszczył brwi.
— To nie wygląda normalnie.
Ayrenn pozostawiła Bambiego przy pochylonej brzozie, z dala od truchła i zapachu. Podeszła do Antaresa, spojrzała na resztki dzika. Przez pewien czas kontemplowała pozostałości, wzrok prześlizgiwał się po dziwnie zlepionym futrze wokół racic, po pustych, wilgotnych dziurach w miejscu oczu.
— To wygląda zupełnie normalnie.
Antares zerknął na Ayrenn pytająco.
— Wiesz, jak się żywią skorpiony?


— Że co, kurwa, robią?
— Wpuszczają ten swój jad do środka, on rozpuszcza zdobycz od wewnątrz, a potem skorpion wypija zawartość.
Antares miał szczerą nadzieję, że poprawnie przekazuje to, co mówiła mu Ayrenn, ale sam miał problem z tym, żeby wyobrazić sobie cały proceder. Wydawał mu się jakiś taki… nieskuteczny.
— Trawienie zewnętrzne.
— Cudownie, brakuje mi jeszcze tylko łacińskiej nazwy na to.
— Hugo może wiedzieć.
Victarion przez dłuższy moment wpatrywał się w Antaresa, spojrzenie nie wyrażało niczego, milczenie się przedłużało. W końcu mężczyzna klepnął dłonią udo, wstał.
— Idziemy do Serafina.
— Serafin jest specyficzny. — Antares też się podniósł.
— Wiem, słyszałem. Ale powiem ci tak – nie zamierzam iść na kurwia zdolnego rozpuścić mi bebechy bez dobrego przygotowania. A Rashid mówił, że jaśnie książę widział rzadkie akreb, to może coś o nich opowie.
Victarion postąpił kilka kroków, Antares nie podążył.
— Musimy być uprzejmi.
— Jak chcę, potrafię być bardzo uprzejmy. — Mężczyzna rozciągnął usta w łagodnym uśmiechu godnym dobrotliwego kapłana. — Chodźmy. Czegokolwiek by ten pojeb nie odwalił, już nic mnie dziś nie zdziwi.


Pokój Serafina wyleciał w powietrze.
Chaos unoszących się przedmiotów płynął turbulentną falą, rozgarniany gniewnymi gestami księcia. Na środku – Magister – w całej swej krokodylej, wyszczerzonej osobie, syczał głośno, wodząc wzrokiem za latającymi mu nad łbem rzeczami. Gadzie oko dostrzegło dwójkę intruzów, ogon machnął energicznie, krokodyl spiął się i...
— Magister, nie rusz. — I Magister nie ruszył.
Serafin zaszczycił Antaresa spojrzeniem tak krótkim i obojętnym, że równie dobrze mogłoby być przywidzeniem.
— Artefakt na stół, nie mam teraz czasu.
Wzrok księcia spoczął na jakiejś skrzyni. Arcymag zmarszczył groźnie brwi, skrzynia zadrżała, wieko odskoczyło w przerażeniu. Cokolwiek było w skrzyni, wyleciało fontanną w powietrze i zamarło nagle, przyszpilone uważnym, taksującym spojrzeniem. Serafin prychnął.
— Gdzie to jest — burknął pod nosem, potoczył po pokoju podejrzliwym wzrokiem, wpatrując się to w wybebeszone szafki, to w rój bibelotów kulący się pod sufitem.
— Nie chodzi o artefakt — zdołał wtrącić Antares.
— Nie mam czasu.
Drzwi pokoju, dopiero co zamknięte, otworzyły się za dwójką przybyszów.
— Nasza sprawa nie zajmie wiele czasu.
Słowa Victariona utonęły w trzasku kolejnych drzwiczek. W końcu Serafin zaklął coś o dziwce Fortunie, spojrzał na Magistra. Usta czarnoksiężnika rozciagnęły się w uśmiechu.
Złote szpony machnęły, gigantyczy krokodyl śmignął w powietrzu jak naleśnik, łysnął brzuchem i wylądował krok dalej, sycząc gniewnie.
— Tu jest!
Niezidentyfikowany obiekt, do tej pory bezpiecznie spoczywający pod gadzim cielskiem, wyprysnął w stronę Serafina. Mężczyzna pstryknął, a reszta przedmiotów w okamgnieniu wróciła na swoje miejsca. Chaos zniknął, pokój wyglądał normalnie. Normalnie, jak na pokój księcia.
— Skoro udało ci się znaleźć przedmiot… — ponownie spróbował Victarion.
— Nie. Mam. Czasu.
— Magiczny potwór — wypalił Antares. Serafin zerknął na niego przelotnie.
— Przynieś mi go, jak już go ubijesz. Teraz – nie mam czasu.
— Ale…
Coś niebezpiecznego błysnęło w oku księcia, mężczyzna wzniósł dłoń, spojrzał w stronę intruzów. A potem jego wzrok przepłynął nad ramieniem Antaresa, złagodniał nieco.
— Już kończę, możesz siodłać konie.
— Wiem.
Isidoro stał w otwartych drzwiach, na ramieniu dyndały spakowane juki. Astrolog uśmiechnął się do Antaresa, przedstawił Victarionowi, nie poczekał nawet, aż mężczyzna odwdzięczy się tym samym.
„Niech piżamka ogarnie swojego maga-wpierdolka, by się jeden z drugim na coś przydał."
„Nie miałeś spać?"
„Goń się."
Nim Antares zdążył spytać, Isidoro odpowiedział na niezadane pytanie.
— Serafin wam nie pomoże. Ale też nie potrzebujecie jego pomocy.
— To co mamy teraz robić?
— Czekać.


Wiadomość od Ayrenn przyszła szybciej, niż się spodziewali, ale później, niż Antares by sobie tego życzył. Rycerz czuł w sercu potrzebę działania, ochrona słabszych była dla niego naturalna niczym oddech, potrzebna jak powietrze. A im dłużej kręcił się w kółko, szukając skorpiona, tym dłużej jego myśli krążyły wokół tego, że na dobrą sprawę każdy w Tirie jest narażony na atak tego potwora i że w lesie może znaleźć nie resztki strawionego dzika, a człowieka.
Nowa jama była inna.
Głęboki dół ział chłodem i ciemnością, ale tym razem wokół prawie nic nie było rozkopane, zaś samo wejście skorpion nakrył jakimiś gałęziami, zatkał częściowo kłębami zdartej darni wymieszanej z błotem.
— Jakby chciał je ukryć — mruknął Victarion, wpatrując się w olbrzymią gawrę.
Antares stanął u samego wejścia, rozkopana ziemia ugięła się pod okutym butem. Mężczyzna wydobył pochodnię, zapalił. Blask ognia czerwonym łukiem obrysował gromril brygantyny, zatańczył na gładkich karwaszach. Hełm skrył włosy, rycerz zwrócił się ku ciemności.
— Ruszajmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz