sobota, 30 stycznia 2021

Od Antaresa cd. Javiery

Ziołowa maść, którą Antares dostał od Javiery, szybko zagoiła otarcia na grzbiecie Favellusa. Zaczerwienienie zniknęło, odrosła też przetarta i zmierzwiona sierść. Sam rumak też był z tego powodu zadowolony - widać nudziło mu się już, kiedy całe dnie spędzał wyłącznie na padoku.
Antares spodziewał się, że ten dzień musi kiedyś nadejść. Dzień, w którym w końcu Mistrz Cervan zleci mu wykonanie jakiegoś zadania. Rycerz był spięty - w jego umyśle Cervan był w końcu człowiekiem, który dokonał niemożliwego. Zabił smoka. I to na dodatek dwa! Trzeba było przyznać, że nie wyglądał na osobę zdolną do takiego czynu, jednak Antares, będąc takiej postury, jakiej był i aż nazbyt często spotykając się z pełnymi wątpliwości spojrzeniami, dobrze wiedział, by nie oceniać ludzi po wyglądzie. Z tej też przyczyny, gdy Ignatius przekazał mu rano, że Mistrz wzywa go wczesnym popołudniem do swojego gabinetu, rycerz strawił pozostałą do spotkania część dnia na niespokojnym chodzeniu po pokoju, niepotrzebnym niepokojeniu Favellusa i irytującym kręceniu się po terenach Gildii.
W końcu umówiona godzina nadeszła. Rycerz przez chwilę przestępował z nogi na nogę pod drzwiami, w końcu uniósł dłoń i zapukał.
— Wejść — Dobiegło go z wnętrza.
Antares niepewnie nacisnął klamkę, uchylił drzwi i wszedł do środka, starając się nie dać po sobie poznać, że w trakcie tego trudnego zadania przyskrzynił małym palcem we framugę. Skinął Mistrzowi głową, przywitał też siedzącą już w środku Javierę i zajął miejsce na drugim krześle.
“No popatrz, uśmiech losu! Ten nieogolony zakapior będzie nas gdzieś wysyłał w towarzystwie zdolnej pani weterynarz.”
— Zgłosił się do nas jeden z hodowców z Tirie - zaczął Mistrz bez zbędnych wstępów. — Pewnie nawet go znacie, to Merwyn. — Javiera pokiwała głową. — Zaginęło całe stado jego koni.
“Co za kretyn, własnych koni nie potrafi upilnować?”
— Sprawa jest o tyle poważna i pilna, że konie te nabył pewien kupiec z Verborn, uiścił też już opłatę i powinien zjawić się w Tirie w przeciągu tygodnia. Pieniądze ze sprzedaży Merwyn przeznaczył na posag dla córki, więc jeśli konie się nie odnajdą, nawet nie będzie w stanie zwrócić kupcowi pieniędzy, nie mówiąc już o jego reputacji jako hodowcy… — Cervan urwał, złożył dłonie. — Chciałbym, żebyście wyruszyli jak najszybciej. Ludność Tirie przywykła, by zwracać się do nas z trapiącymi ich problemami i nie chciałbym zawieść ich zaufania.
— Stada koni nie wyparowują same z siebie — zauważyła Javiera, krzyżując dłonie na piersi. — Czy Merwyn cokolwiek zauważył? Jakieś ślady, że ktoś te konie po prostu ukradł?
Mistrz westchnął, wzruszył ramionami.
— Merwyn nie mówił tego wprost, ale uważa, że za kradzieżą stoi jakaś zorganizowana grupa. Niczego nie zauważył w nocy, więc podejrzewa, że musieli być dobrze przygotowani. Stąd też pomyślałem, że dobrze byłoby, by towarzyszył ci Antares — Cervan przelotnie spojrzał na rycerza. — Jeśli złodzieje będą uzbrojeni i agresywni, lepiej będzie pójść wam we dwójkę. Zaś jeśli chodzi o same ślady stada, to Merwyn mówił, że prowadzą w stronę lasu, ale nie podążał za nimi. Bał się. Merwyn to hodowca, nie wojownik.
Mistrz Cervan nie miał dla nich więcej informacji, a jako że do Tirie było blisko, Javiera i Antares postanowili postąpić zgodnie z prośbą Cervana i wyruszyć jak najszybciej.
Pogoda sprzyjała, słońce świeciło, a droga była sucha, toteż niewiele później oboje stali już przed gospodarstwem Merwyna. Mężczyzna oderwał się od swoich zajęć, przywitał ich na podwórzu. Miał ogorzałą twarz i spracowane dłonie. Jego odzienie było jednak schludne, wygodne, dobre do pracy przy zwierzętach. Jesień życia nie nadwyrężyła widać jego sił - hodowca poruszał się sprężystym krokiem, a jego ruchy miały w sobie siłę człowieka nawykłego do ciężkiej pracy.
— Dobrze, że już jesteście. Chodźcie, zaprowadzę was na padok – To mówiąc zaczął prowadzić dwójkę na tyły obejścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz