czwartek, 21 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Jeszcze przez dobrą chwilę, lodowate dłonie trzymały się blisko marciuchowych bioder, gotowe pochwycić za dziewczęce ciałko, gdyby nogi okazały się jednak krztynę za słabe, a ból w podbrzuszu krztynę za mocny. Bez słowa pozwolił, by Marta oplotła swe ręce wokół jego karku, cały czas poszukując oparcia, które w każdym, niespodziewanym momencie mogło okazać się niezbędne, jeśli żadne z nich nie chciało, by roztrzęsiona kobieta wylądowała na twardych panelach łaźni. Czerwone oczęta zatrzymały się na tych modrych, gdy dostrzegł, jak rudogłowa spogląda na niego kątem oka, nie wiadomo to, czy jego dalszą obecnością w kąpiołce zaskoczona, czy być może odrobinę rozgniewana. Tassarion uniósł siwe brwi w niewypowiedzianym pytaniu, dalej wyczekując odpowiednich poleceń, bo toć nie miał najmniejszego zamiaru boku dziewczyny opuścić, a przecież potrafił być on równie uparty, co stojąca przed nim pannica.
— Oczywiście — mruknął, kiwając głową, kiedy to Marta, sprawnie odzyskując równowagę, koniec końców ruszyła w stronę pieca, zdaje się, chcąc, by ten jak najszybciej odzyskał swe ciepło. Mężczyzna odwrócił wzrok w kąt pomieszczenia, dostrzegając kątem oka szare, ułożone w lekkim nieładzie, lniane ręczniki. Nie będąc jednak do końca pewnym, czy te jakkolwiek do użytku się nadawały, zrobił krok w tył, łapiąc zaraz za zimną, metalową klamkę. — Zaraz wracam — odparł, bardziej do siebie niż samej, zajętej już sobą, Marty, uchylając lekko drzwi, bo nie chciał przecież, by zimne powietrze ponownie wtargnęło do nagrzewającego się z wolna pomieszczenia. Ukradkiem przemknął na pusty, objęty ciemnościami korytarz i zakręcił w stronę znajdującego się obok schowka, w którym trzymane były wszelakie, niezbędne do porządnej kąpieli, przybory.
Zmęczenie wzięło jednak górę. Nieumyślnie, nie starając się nawet zbytnio uważać na stojące przed mężczyzną przeszkody, otworzył kolejne z drzwi, tym razem zdecydowanie za szeroko i zdecydowanie za głośno. Wystarczyło przekroczyć próg, by skórzany but zaplątał się między grubymi włoskami mopa. Kij szmatoszczotki, na którym niedbale zostało zawieszone ocynkowane wiadro, z łomotem wylądowało na drewnianej podłodze, wprawiając w ruch skrzypiącą, pozostawioną w kącie drabinę — co ona tu robiła, Tassarion nie miał pojęcia. Elf odskoczył w tył, potylicę odbijając od twardej powierzchni drzwi, kiedy niepewna konstrukcja przechyliła się w jego stronę, przy okazji muskając górnymi szczebelkami, znajdujące się na górnej półce słoje. Słoik, pełen nieznajomemu mężczyźnie specyfikowi, upadł na bok, po czym przeturlał się po całej długości regaliku, zatrzymując się dopiero przy drewnianej misie, niestety nie do końca podsuniętej pod ścianę. Mężczyzna przełknął nerwowo ślinę, obserwując, jak owe naczynie kiwa się przy krawędzi, by tylko następnie poddać się sile grawitacji i wylądować na samym czubku głowy nieszczęsnego, poharatanego Tassariona. Donośny krzyk wyrwał się z wampirzej krtani, kiedy tylko lądujące na łbie wiaderko, przysłoniło elfowi widok. Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek poszukiwał sposobu na skuteczne wybudzenie ze snu każdego z gildyjnych rekrutów, Tassarion popisał się właśnie fenomenalną pomysłowością.
Czując bulgoczącą w umyśle złość, pospiesznie pozbył się z głowy swego nowego nakrycia, ciskając nim w kąt pomieszczenia. Żachnął się niczym rozwścieczone kocisko, sycząc na nie do końca przyjaźnie nastawiony przedmiot. Odetchnął, próbując się uspokoić, niezupełnie jednak efektywnie. Sięgnął po jeden ze znajdujących się przy samym gzymsie ręczników, by wraz z potrzebnym skrawkiem materiału zleciała jeszcze cała reszta, odbijając się od twarzy elfa i lądując koniec końców na zakurzonej podłodze.
— Mam. Dość — warknął przez zaciśnięte zęby, ostatni raz spoglądając na pozostawiony przez siebie bałagan. Pospiesznie wydostał się z przeklętego schowka, trzymając w dłoni potrzebny Marcie ręcznik, po czym szybciutko skierował się w stronę wejścia do łaźni, nie robiąc sobie większego problemu z faktu, iż wyczekująca jego powrotu kobietka, na pewno słyszała dochodzący zza pomieszczenia raban.
Dłoń musnęła ciężką, zimną od panującego w korytarzu przeciągu, klamkę, noga sprawnie przekroczyła próg pokoju, a kiedy tylko czerwone ślepia dostrzegły nagie, kobiece ciało, mężczyzna zastygł w bezruchu. Był pewien, że gdyby serce w martwej piersi dalej pracowało, odmówiłoby mu właśnie posłuszeństwa. Że gdyby pod bladymi polikami znajdowały się chociażby resztki krwi, rażąca czerwień wstąpiłaby na twarz, swym odcieniem dorównując niemalże gęstym lokom Marty.
— Kurwa! — powtórzył dziewczęce słowa z korytarza, o wiele jednak głośniej i jakby obawiając się, że samo zaciśnięcie powiek nie starczy, że kobieta wciąż odczuje na sylwetce nieproszone spojrzenie, trzymany w dłoniach ręcznik przyłożył do twarzy, zapominając na moment, że był on przeznaczony dla rudogłowej, nie jego samego. — Ja pierdolę! — kolejne, soczyste przekleństwo uciekło z wampirzych ust, niewysilających się nawet, by wypowiedzieć nieco lżejsze i na pewno bardziej eleganckie cholera, czy do diabła. Tassarion skarcił się w myślach, zdając sobie sprawę, iż owego ręcznika na pewno bardziej potrzebowała golusieńka, stojąca nieopodal kobieta. Wyciągnął przed siebie rękę, tę zaciskającą swe szpony na szarym lnie, cały czas jednak nie unosząc zmęczonych powiek. — Masz. Po prostu… masz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz