środa, 20 stycznia 2021

Od Marty CD Tassariona

Dziewczę przełknęło ślinę, rozchyliło wargi, przygotowując się do wypowiedzenia, wyrzucenia w bladą twarz cichutkiego dobranoc, by następnie minąć ją bez oglądania się za siebie. Po pierwsze, Marta nie mogła pozwolić sobie w tym konkretnym momencie na emocjonalne pogawędki w lodowatym przeciągu wcale niekrótkiego korytarza, nie gdy w dłoniach kurczowo trzymała zakrwawione prześcieradło oraz ukochaną koszulę nocną, w której już raz oglądał ją Tassarion, nie wspominając nawet o kocu jędzowato zsuwającym się z ramion, odsłaniając w ten sposób przemarzniętą płeć. Po drugie, Marta nie chciała nikogo obudzić, ponownie robić hałasu na całą gildię. A rozmowa z elfem nie zapowiadała się przecież na spokojną, miłą pogawędkę o pogodzie za oknem, o tym śniegu, który schował pod sobą całą bujną roślinność. Nawet jeżeli dziewucha po cichutku, w głębi swej duszyczki tego spokoju pragnęła, chcąc, by już wszystko było dobrze, by znowu sobie dokazywali i prowadzili te drobne gry, a ona osobiście ponownie mogła ucałować te przebrzydle blade wargi, to wszystko bez żadnych wyrzutów w stosunku do własnej osoby. Rozpłynąć się w jego lodowatych szponach, muskających obojczyki. Obiecała sobie, że poddałaby się mu całkowicie, a jej własne opuszki na pewno trzymałyby się z daleka od delikatnych, pamiętających wymierzone w nie kary, pleców. Byleby nie musiała już płakać, a on nie musiał krzyczeć. Marta tak bardzo pragnęła, by na swych plecach nie czuć już ciekawskich, ale przede wszystkim zmartwionych spojrzeń gildyjczyków, by złośliwe słowa, przygotowywane specjalnie na jego wyczekiwany powrót, nie musiały gotować się do własnej obrony w długiej szyjce. Nawet jeżeli nadal czuła się skrzywdzona, a krew bulgotała w złości w żyłach tylko na chwilową myśl o wypowiedzianych w emocjach przez mężczyznę zdaniach, oskarżeniach. Bluzgach. 
Ale na to wszystko nie miała co liczyć, nie, gdy stała pośrodku korytarza z krwią tym razem bulgoczącą w podbrzuszu, i to zdecydowanie nie ze złości, z brudnym prześcieradłem i z podkrążonymi od tej nagłej pobudki, zaspanymi oczętami, które ledwo co mrugały, bo powieki kleiły się do siebie koszmarnie. Kobieta zamrugała szybko, poszukując swojego rozmówcy w ciemnościach, bo ten nagle gdzieś zniknął, pozostawiając po sobie jedynie czerwone ślepia. Szybko pokiwała głową, błagając, że krótka i zdawkowa odpowiedź, która już przygotowywała się w ustach, zupełnie mu wystarczy. Że chłodna dłoń nie zaciśnie się na damskim nadgarstku, a czerwone ślepia nie łypną na nią z troską, domagając się najszczerszej odpowiedzi, gdy kobieta pospiesznie przebiegnie tuż obok niego. 
— Tak, tak, Tassarionie, wszystko w porządku, naprawdę — oświadczyła, ale oświadczenie było mało przekonujące, nawet jeżeli z martusiowej twarzyczki posłany został jakikolwiek uśmiech. Bardzo zaspany i chyba niezbyt świadomy, ale ten chociaż na chwilę się pokazał, co i tak dobrze wróżyło, mając na uwadze ich ostatnie, dosyć intensywne machlojki. — Dobranoc, jutro porozmawiamy, jutro ucałujesz rączki — kolejne niemrawe słówka wyślizgnęły się spomiędzy lekko uśmiechniętych warg. 
I już chciała go wyminąć. Miała prześlizgnąć się między tym chłodnym ciałem a ścianą, uciec sprzed jego nosa niczym leśna rusałka, za którą może i by pogonił, kto wie. Plan wydawał się być doskonały, nie miał w sobie ani jednej dziury, ani jednej nieścisłości czy niedopowiedzenia, które doprowadziłoby do tragedii. Z planu jednak nic nie wyszło, nie, gdy Marta poczuła spływającą po prawym udzie małą stróżkę, świadczącej o dobrym stanie zdrowia jej układu rozrodczego, krwi. A do tragedii, a i owszem, doszło. 
— Kurwa — z jarzębinowych warg wymsknęło się ciche przekleństwo, tak bardzo niewpasowujące się w obraz ciepłej, uczynnej dziewuszki o modrym spojrzeniu i rudych lokach. 
Ale przecież nic jej nie pozostało, a przekleństwem mogła sobie choć na chwilę ulżyć, zrzucić z siebie całego pecha, który ciągnął się za nią odkąd tylko ten cholerny kredens zaczął się gibać. Chciała zapomnieć o cały czas niewyjaśnionym zgrzycie pomiędzy nią a Tassarionem oraz o tej krwi, która zatrzymała się gdzieś w okolicach stawu, a jednak obie sprawy niczym krety w glebę wwierciły się w kobiecy umysł. Bo czerwone ślepia wcale nie opuszczały dziewczęcej sylwetki, drżącej z chłodu czy z bólu brzucha, tego Marta już sama nie wiedziała, bo krewka była śliska, chłodna i mokra, a w końcu zaczęła płynąć i dalej, ku kobiecej kostce, zostawiając po sobie szkarłatny ślad. Dziewczyna zacisnęła nogi, starając szybko ukryć się za prześcieradłem, póki strużka nie została dostrzeżona przez te czerwone, błyskające w ciemnościach ślepia.
A to wszystko, by jeszcze prędzej zorientować się, że i ono było czerwone, już na dobre ujawniając przed Tassarionem problem, z którym borykała się tej nocy rozedrgana Martunia. Problem dotyczący każdej kobiety i Marta naprawdę nie miałaby nic za złe swej własnej, pieprzonej macicy, gdyby tylko zdecydowała się wybrać inny dzień. Jeden w przód, czy jeden w tył. Ba, wystarczyłaby cholerna zmiana godziny! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz