wtorek, 19 stycznia 2021

Od Leonardo cd Ophelosa

⸺⸺֎⸺⸺

Rozedrgane, jak liść puszczony na wiatr, serce, ociekało gęstą, gorącą jeszcze juchą. Oleista maź rozlewała się po dłoniach, nadgarstkach, płynęła wzdłuż przedramion, kapała na brudną, prawie brunatną trawę, gdy nie mogła już dłużej chwytać się skraju jego łokci. Scałowując posokę z walczącego jeszcze o życie organu, gnącego się w spazmach, sikającego krwią, liczył, że uda mu się zlizać wszelkie uczucia, emocje i drobnostki, które targały martwym młodzieńcem, gdy poliki miał jeszcze rumiane, a oczy roziskrzone. Teraz jedynie bez namiętności muskające rozciągający się nad nimi nieboskłon, nie reagując na światło, czy ruch. Mętne, szare, zapadnięte. Z naczynkiem pękniętym w tym lewym. Z ciężkimi rzęsami, które gęstą kotarą chciały zasłonić zwierciadło duszy jego, może licząc na to, że ta nie zdoła wyślizgnąć się spomiędzy ich objęć, że może zostanie, choć chwilę dłużej.
Mężczyzna stękał głośno, wbijając wyrośnięte paznokcie, brudne od spodu, długie, wciąż nieco ostre, w stygnące tkanki, powoli tracące żywy swój, rubinowy kolor. Przerośniętymi zębiskami, które przeraźliwym bólem rozpychały się w paszczy, rozrywały zbyt ciasne dla nich dziąsła i kaleczyły usta, odrywał kolejne płaty, których słodki smak zapijał gorzkimi łzami.
Krwawy pocałunek złożony na prawym licu kochanka, wżarł się głęboko w ziemistą skórę, zdartą z resztek życia przez własne jego dłonie.
Rozedrgane, jak liść puszczony na wiatr, serce, leżało na, dawniej srebrnej, aktualnie sczerniałej tacy, wyciąganej w stronę Chryzanta przez leonardową podświadomość. Odwiecznie pragnąc rehabilitacji, chłonęło wszelkie emocje, które ściekały z łagodnych słów, nie oczekujących od niego oddania, poddania, miłości, nienawiści, niczym gąbka.
Podświadomie również liczył, by Chryzant nigdy o obecnym stanie rzeczy się nie dowiedział. By nigdy, żadna szeptucha nie zdradziła mu tajemnicy butnego młodzieńca, by nie pojął, jak wielką moc w stosunku do spod byłego nazwiska Montegioni (tego bowiem zdecydował się wyprzeć, czując, jak wypala się ono cierpkim, pełnym poczucia winy wrażeniem, na jego duszy) posiadał. Czuł, że gdyby blondyn kiedykolwiek miał to zrozumieć, Leo skończyłby z zażenowania pięć stóp pod ziemią, przyglądając się krętym systemom korzeni tutejszej roślinności.
Zresztą, w zupełności wystarczało mu wszelkich tych figli, gdy ciężka dłoń ponownie lądowała na ustach, a palce intensywnie wbijające się w policzki po obu stronach twarzy, brudziły szlachecką skórę kwitnącymi gęsto pąkami fioletu i zieleni, skrzętnie przykrywanej przez zabarwione, gęste maścidła. Nie martwić musiał się przynajmniej o te nieco większe, poukrywane pod połami materiału, rozlewające się po szczupłych, długich ramionach.
Bardzo chciał wierzyć, że nigdy nikogo nie potrzebował, że serce jego z kamienia, leżało odłogiem już od bodajże czterech lat i niezakrapiane, choć krztyną uczucia, trzymało się w stanie dobrym, wręcz idealnym, bo nienaruszonym. Pogodził się z tą personą, z tym bydlęciem o pustych oczach, bestią o szerokim, błyszczącym się tysiącem ostrzy uśmiechu. Pogodził się również z wizją wiecznej samotności, w której kolorach malowała się jego przyszłość.
Oswoić jednak potwora nigdy mu się nie udało, a i wrażenie bycia odludkiem skutecznie rozmywało się przy Chryzancie, którego obecność wywierała na leonardowej osobie anormalną reakcję, wobec której nie mógł się oprzeć, kończąc przyciąganym przez skretyniałego pastucha, gdy tylko nadarzała się takowa okazja.
  Chociaż gniewał się na niego praktycznie zawsze. Szczególnie teraz, gdy wspomniał o nowych butach, a szlachcic wiedział doskonale, że nigdy nie będzie potrzebował wyściełanych owczą wełną pantofli, bo równie dobrze mógłby chodzić boso i tak nie zaznałby chłodu ciągnącego od podłoża. Gdy był młodszy, zastanawiał się, czy ten aspekt wymierzonej na niego kary rzeczywiście był jej częścią, dopiero niedawno rozumiejąc, jak bardzo tęsknił za uczuciem szczypiącego go w nos i policzki mrozu, czy widokiem zaczerwienionej skóry. Wydzieranie z niego resztek człowieczeństwa jedynie pogłębiało to niekończące się wrażenie odstawania od społeczeństwa na coraz większą to skalę, by ostatecznie zmusić do samotnego spaceru przez życie. Z prostego wrażenia braku przynależności.
A jemu zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać. Może zwyczajnie go nie zauważał. W każdym bądź razie, Leonardo podświadomie korzystał z okazji spędzenia czasu z kimś, kto niekoniecznie go odczłowieczał (a może po prostu usprawiedliwiał tym fakt, że zwyczajnie w świecie darzył mężczyznę sympatią).
Odchrząknął ciężko, bo zaległa w gardle gula, zbitek emocji, gęstej śliny i może kilku łezek, skutecznie uniemożliwiała wydukanie z siebie, chociaż pół słówka. Spojrzał na blondyna i po chwili wpatrywania się w tę pozornie łagodną, w rzeczywistości jednak zaklętą w wiecznym wyrazie pewnego, prawie niedostrzegalnego, rodzaju niepokoju, twarz, pozwolił sobie unieść kąciki ust w chociaż dość nieśmiałym, to pełnym wdzięczności uśmiechu.
— Brzmi, jak dobry pomysł. Jak bardzo dobry pomysł.
Resztki łez delikatnie mrowiły blade, wychudłe policzki. Podrażnione białka swoją czerwienią, pozwalały srebrnym tęczówkom stanąć jeszcze jaśniejszą poświatą.
  Muskając nieco spokojniejszym spojrzeniem złote kosmki, burzliwie kręcące się na sprażonym słońcem czole, przeczesywał palcami nową, nieugniecioną jeszcze przez niego kępkę trawy, by z rozgoryczeniem stwierdzić, że z pewnością nie jest nawet w jednej czwartej tak miękka, jak aktualny obiekt jego zainteresowania. Mimo to subtelne poczucie ekscytacji wciąż delikatnie łaskotało dno jego żołądka, a zatopione w nim serce odetchnęło z ulgą, widząc, że wcale nie jest już potrzebne 
Skóra szukała skóry, gdy przyjmował narzędzie do odejmowania wszelkich trosk pasterza. Usta szukały smaku ust, gdy po przesłuchaniu skrupulatnych instrukcji, mających uchronić go przed ewentualnym uduszeniem się, przytulał je do ustnika. Oczy zaszły mu łzami, gdy poczuł, jak drapiący dym wdziera się do gardła, ale nie kaszlnął, ze zwykłej, młodzieńczej przekorności i potrzeby wykazania się przed starszym kolegą. Co prawda wydęcie podbródka, hamując naturalny odruch, zdradzał dokładnie, co z paniczem się działo, wciąż jednak naiwny umysł czuł, że może chociaż trochę udało mu się komukolwiek zaimponować. Najbardziej - samemu sobie.

⸺⸺֎⸺⸺
[haha chłop się zesrał]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz