środa, 20 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Uniósł siwą brew w niewątpliwym zaskoczeniu, kiedy z jarzębinowych, dzisiejszej nocy niestety krztynkę bledszych, ust uciekły łagodne, zrównoważone, w głównej mierze obojętne, słowa. Lekki, zaspany uśmiech na krótką chwilę zasiał w umyśle mężczyzny drobne ziarenko nadziei, że być może, choć nie tak wyobrażał sobie ich następne spotkanie, w pierwszej kolejności zakładając, iż do najłatwiejszych należeć ono nie będzie, tym razem żadne z nich nie podniesie głosu, a jakiekolwiek rozgoryczone wyrzuty na dobre ugrzęzną w krtani, nie pozwalając im dotrzeć do uszu drugiego. Bynajmniej, Tassarion nie planował rezygnować ze słów skruchy. Nie, kiedy toć sama Marta spróbowała uspokoić spłoszonego kochanka cichutkim, zlęknionym przepraszam, a on niczym ostatnia wywłoka, złapał za oręż znieważających bluzg, próbując odciągnąć swoją, jak i kobiety uwagę od tej jednej, krótkiej chwili, kiedy to poszczycił się tak silnym, wwiercającym się w coraz to głębsze zakamarki podświadomości, lękiem.
Rudowłose dziewczę miało od samego początku rację. Był samolubny i nieraz w tych karmazynowych ślepiach pojawiał się zimny promyczek rozczarowania, kiedy świat nie zatańczył tak, jak on tego chciał.
Nic nie było w porządku. Kobietę zdradził nie tylko ten uśmiech, który nijak pasował przecież do ich ostatniego rozstania, a również te, wypowiedziane w wyraźnym pośpiechu słowa, przemykające jednak gdzieś obok spiczastych uszu elfa, wciąż wypatrującego na twarzy dziewczyny jakiegokolwiek grymasu, dowodu na to, iż faktycznie coś było nie tak. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, na tym nieco przybrudzonym i niebywale już zniszczonym, skórzanym pancerzu, a bystre oko świdrowało spojrzeniem modre oczęta Marty, jakby zadecydowało właśnie samodzielnie dotrzeć do tego, co ukrywała przed nim kobieta. Do tej, chowanej za zdawkową odpowiedzią, tajemnicy, o której owszem dowiedzieć się nie musiał. Na to było już jednak o wiele za późno, kiedy to do nozdrzy wampira dotarł wreszcie zapach świeżej juchy.
Powieki zamrugały kilka razy, chcąc jak najszybciej odciągnąć swego właściciela od tego przeklętego, nieustającego głodu, który już wbijał swe kolce w poddany mu umysł bladej bestii, pozwalając, by zwierzęce zmysły ponownie przejęły kontrolę nad wampirzym ciałem, bawiąc się nim niczym swą prywatną marionetką. Pokręcił głową, sprawnie jednak wyrywając się z łańcuchów swego drugiego ja. Wzrok mężczyzny powędrował z wolna nieco niżej, szybko dostrzegając na roztrzęsionej nodze Marty pojedynczą stróżkę rozgrzanej krwi. Zlodowaciałe osłupienie wstąpiło na białą twarz elfa, kiedy ten zrozumiał wreszcie, w jak nieciekawej sytuacji zastał biedną, obolałą dziewczynę, a i dlaczego ta nie miała w tym momencie zwyczajnie czasu na kolejne perturbacje. Skarcił się w myślach, kiedy z fioletowych ust uciekło ciche oh.
— Istotnie, kurwa — powtórzył przekleństwo, które dobrą chwilę temu musnęło tassarionowe ucho, a którego Marta tak desperacko potrzebowała, by móc choć na moment poddać się tej przeklętej, uwierającej serce złości. Czerwone ślepia zatrzymał na brudnym prześcieradle, dającym wampirowi do zrozumienia, iż bulgocząca w podbrzuszu krew, musiała okazać się dla kobiety nieprzyjemną niespodzianką. Ściągnął brwi w dostrzegalnym zmartwieniu. I pomyśleć, że tylko rudowłosa dziewczyna, przy której boku spędził zaledwie trzy godziny, była w stanie obudzić w przebrzydłym monstrum jakiekolwiek resztki współczucia. Bez wszelakiej zgody wyziębiona dłoń zacisnęła swe szpony na brudnym materiale, pospiesznie wyrywając go z rąk Marty. Przewiesił brudną pościel przez ramię.
— Dobra, powinniśmy jak najszybciej się tym zająć — mruknął cichutko, jakby obawiał się, że ich krótką wymianę zdań mogą właśnie podsłuchiwać nieodpowiednie uszy. Ręce rozłożył, tym samym chcąc dać Marcie do zrozumienia, iż jeśli ból okazywał się zbyt dokuczający, jeśli jeszcze raz była w stanie mu zaufać, jego ramiona były w każdej chwili gotowe pochwycić za roztrzęsione ciałko, próbując jakkolwiek pomoc w przydługiej wędrówce na drugi koniec korytarza. — Chodź, zabierzmy cię lepiej do łaźni.
Nie sądził, by Marta, to dumne, pyszałkowate dziewczę, miało realnie zgodzić się na pomoc ze strony mężczyzny, nie zwracając już nawet zbytnio uwagi na to, iż nic nie było między nimi w porządku, iż dalej był przecież w tych iskrzących się, niebieskich oczach zwykłym okrutnikiem. Kolejnym oprawcą, gotowym zaatakować w każdym, możliwym momencie, tylko by przypomnieć o bólu rozrywającym dziewczęcą pierś, kiedy to pozostawił ją samą sobie, wraz z tymi okropnymi, palącymi uszy bruzdami. Aczkolwiek, gdzieś w głębokiej toni tych przebrzydle czerwonych ocząt, zdołała uchować się realna cząsteczka troski i współczucia, o której istnieniu on sam nie miał bladego pojęcia. Kąciki ust uniosły się w lekkim uśmiechu, chcąc jakkolwiek przekonać stojącą zaraz obok Martę, iż nie musi dłużej się go obawiać. Już nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz