niedziela, 17 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Tassarion parsknął śmiechem, dostrzegając kątem oka reakcję oburzonej, nieco zawstydzonej, Marty, która zaraz po usłyszeniu jego komentarza, przystąpiła do sprzątania porozrzucanych ubrań. Odwrócił się w stronę dziewczyny, pozwalając plecom wygodnie oprzeć się o blat przestarzałej komody, po czym skrzyżował nogi u kostek, uśmiechając się szeroko, kiedy czerwona burza jej włosów wydostała się spod ciasno zawiązanej chusty, tworząc na drobnych, kobiecych ramionach ogniste, wijące się fale. Nie spodziewając się nadchodzącego pocisku, nie zdołał w czas zatrzymać materiału, który rozkładając się w locie, wylądował na samym czubku jego głowy, tworząc swego rodzaju kolorowy, kwiecisty welon. Zaskrzeczał cicho niczym pozbawione wzroku zwierzę, pospiesznie sięgając kościstymi dłońmi po gruby materiał, przysłaniający mu jakikolwiek widok. Szarpnął za róg chusty i pokręcił głową, czując, jak białe kosmyki lądują na bladej twarzy.
Bez zbędnych komentarzy posłusznie sięgnął do szafki z marciuchowymi specyfikami, poszukując na nich jakichkolwiek opisów, które pomogłyby złapać wampirowi za odpowiedni słoiczek. Potrzebował dłużej chwili, by przypomnieć sobie, że jego towarzyszka pisać i czytać nie umiała, dlatego też pewnie papierowe etykietki były rudogłowej całkowicie zbędne. Ściągnął brwi, dalej poszukując zielonych, rozłożystych listków wskazujących na niezbędny Marcie piołun, świeży, czy suszony — tego nie wiedział. Ostatecznie wyciągnął słój pełen ususzonych, połamanych łodyg, pośród których udało mu się również dostrzec żółte, i być może należące do piołunu, koszyczki. Zerknął na kobietę, niepewnie wyciągając w jej stronę trzymającą naczynie dłoń.
— O to chodzi? — wymamrotał półszeptem, nie chcąc nawet za bardzo, by Marta dosłyszała jego pytanie, bo, a jednak dobrze urodzony jegomość, wykształcony pan, właściciel dworów i zamków, o tych przeklęcie szlachetnych polikach, nie był do końca pewien, czy trzyma w dłoni ów piołun, czy być może inne, kompletnie mu nieznane zielsko. Nie zdążył jednak doczekać się odpowiedzi, a i dobrze, że nie zdołał również dostrzec tego nieprzyzwoitego spojrzenia Marty, ponieważ jego pobyt w pokoju rudogłowej mógłby zakończyć się ciosem w twarz i wypchnięciem na korytarz, kiedy to kobieta zaczęła kolejną ze swoich wstrząsających historii, która to tym razem — choć Marta nie mogła zdawać sobie z tego sprawę — trochę za bardzo do wampira przemawiała.
— Pożerać sami? Niebywałe — odparł znudzony, odkładając słoik piołunu na blat komody. Być może wampiry rzadko kiedy brały się za pożeranie własnych braci, jednak w ciasnych lochach Calezhora i tego świadkiem był Tassarion. Tego, jak wygłodniałe, młode bestie, dziesiątkami zamykane w ciasnych celach rozszarpywały się na kawałki, czując pod martwą skórą resztki postarzałej juchy. Większość z przemienionych przez Agsarotha kończyła jako bezmyślne drapieżniki, pozbawione myśli, woli, prowadzone jedynie przez głód. Mimo własnych koszmarów i lat, które z wolna pozostawiał za sobą, Tassarion należał do nielicznych szczęściarzy, których nowe życie nie zdołało przekształcić w prawdziwe monstra. — Dzieciaka? Kto by pomyślał.
Odskoczył na bok, kiedy poduszka dziewczyny wylądowała zaraz przed jego stopami. Dostrzegając jednak lecącą w jego stronę, nocną koszulę, kucnął przy cienkim materiale, zaraz podnosząc kokieteryjne spojrzenie na drobną sylwetkę rudogłowej.
— Wygląda znajomo — mruknął, uśmiechając się łobuzersko. Wystarczyło jednak, by Marta nieco za mocno walnęła krzesłem o skrzypiącą podłogę, żeby Tassarion wyskoczył do góry, ponownie prostując nogi. Wzruszył ramionami na ostatnie słowa kobiety, niby to nie będąc do końca pewnym ich autentyczności, nawet jeśli sam był w stanie stwierdzić, iż słodki zapach jej ciała wskazywał na równie słodką posokę.
Kiwnął głową, raz jeszcze obracając się w stronę zapełnionych półek, zaraz dostrzegając leżące na wysokości jego wzroku cynamon i goździki. Przy okazji sięgnął również po wspomnianą kurkumę, kładąc wszystkie, niezbędne do maści składniki obok słoika z suszonym piołunem. Chcąc się upewnić, że goździków nie pomylił przypadkiem z nasionami anyżu, a cynamonu z laseczkami wanilii, jeszcze przez moment nie odwracał przenikliwych ślepi w stronę Marty, jednak zanim zdołał na dobre skupić się na jej osobie, spiczaste uszy elfa wyłapały kolejne słowa rudogłowej, tym razem formułujące się w dość niespodziewane i osobiste pytanie. Uniósł zaskoczony brew, spoglądając wreszcie w modre tęczówki dziewczyny. Zaśmiał się cicho na skrępowanie jego towarzyszki.
— Uwierz mi, odpowiadałem na o wiele bardziej kuriozalne pytania. — Machnął dłonią, wreszcie ruszając się jednak z miejsca, by zbliżyć się do kobiety i ostrożnie, cały czas pilnując reakcji Marty, zająć miejsce na krawędzi jej łóżka. — Nie, nie zawsze. Były brunatne, wyobrażasz sobie? Niby brązowe, a jednak wpadające już w tę ostrą czerwień, którą sama prezentujesz swoimi niesamowitymi lokami. — Wziął głęboki wdech. Choć były to jedne z jego najstarszych wspomnień, dobrze zdołał zapamiętać tę lodowatą niepewność zmieszaną z przeraźliwym lękiem, kiedy jeszcze kątem oka był w stanie dostrzec, jak z dnia na dzień jego czupryna z wolna traci kolory. Obserwował, gdy odbicie jeszcze go nie opuściło, gdy dusza wciąż nie uleciała z przemieniającego się ciała, jak liczne piegi, rozsypane po elfich polikach niczym konstelacje, bladną, jak zielone oko wpada tę przeklętą czerwień, przypominającą o głodzie, którego nigdy miał się nie pozbyć. — Ale — zatrzymał się na moment, pospiesznie poszukując w zakamarkach umysłu jakiegokolwiek wytłumaczenia — dopadło mnie okropne choróbsko. — I w pewnym stopniu, słowa te kłamstwem nie były. Nie mógł określić wampiryzmu niczym innym jak zwykłą plagą. — Brak pigmentu. We włosach, oczach również. Cóż, skóra również biała — odparł, spoglądając na własną dłoń. — Nie martw się jednak, Marto. To nic zaraźliwego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz