sobota, 16 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Usiadł na drewnianej ławie, dokładnie przed leżącą na stole miską chleba, twarogu oraz bordowego dżemu, po czym dostrzegając, jak Marta składa zaraz obok swą grubą chustę, podniósł spojrzenie karmazynowych ślepi, układając je na smukłej, zaróżowionej twarzyczce kobiety. Blade kąciki ust uniosły się w lekkim uśmiechu, w przeciwieństwie do pozostałych, ciepłym i prawdziwym. Ognistorudy włos przyjemnie współgrał z różanymi policzkami, tym samym wdzięcznie kontrastując z błękitnymi, niczym szlachetny akwamaryn, tęczówkami. Marta, choć być może była jedyną osobą w gildii z tak wybuchowym charakterem, była również wyjątkowo urodziwą kokietką — z tym Tassarion nie mógł się nie zgodzić. Wokół śniegów, które wszelkie kolory schowały pod swą grubą płachtą, zniszczonych ścian starych, gildyjnych budynków i nocnego, bezksiężycowego nieboskłonu, który znał tak dobrze dzięki swym wieczornym wędrówkom do pobliskiego lasu, skromna uroda dziewczyny, była pierwszą na czym, odkąd udało mu się dotrzeć do Tirie, przyjemnie było zawiesić swój wzrok.
Spojrzeniem odprowadził rudogłową do kuchennych drzwi, a kiedy tylko ta zniknęła w mroku drugiego pomieszczenia, westchnął ciężko, rozglądając się wokół, tym razem na całe szczęście cichej i pozbawionej żywej duszy, stołówki. Bystre oko dostrzegło gdzieś w kącie drobną, widniejącą w ścianie dziurę, wyrzeźbioną zapewne przez drobne ząbki wygłodniałych myszy, by następnie przewrócić wzrok na purpurową, wyblakłą plamę, którą ktoś musiał nieustannie próbować pozbyć się z zakurzonej podłogi. Wreszcie jednak powrócił wzrokiem do czerstwego chleba. Słodki zapach dżemu drażnił wrażliwe, wampirze nozdrza, jednak dostrzegając świeży twaróg, Tassarion długo musiał walczyć z chęcią sięgnięcia po najdrobniejszy nawet kawałek. Nie chcąc jednak zbytnio ryzykować — noc wolał mimo wszystko spędzić na polowaniu, nie skręcaniu się z bólu — ułożył czubek palca na krawędzi drewnianej misy i odsunął ją lekko na bok. Jego towarzyszka będzie mogła się chociaż nacieszyć podwójną porcją śniadania.
W jednym momencie otaczającą wampira ciszę, przeciął stłumiony głosik, dla zwykłego ucha niesłyszalny, lecz dla tego wzmocnionego, wampirzego i niemal zwierzęcego, jak najbardziej. Odwrócił się w stronę kuchennych drzwi, wyczekując ponownego nadejścia Marty. Melodyjny głos nie przerywał jednak pieśni, kiedy to jego właścicielka decydowała się coraz odważniej wyśpiewywać kolejne wersy, nieznanej Tassarianowi, przyśpiewki. Oparł łokieć o twardy blat stołu, po czym ułożył na otwartej dłoni lewy polik, przymykając niewyspane powieki. Choć obecna codzienność nowego rekruta gildii nie była dla wampira niczym, szczególnie ciekawym, w tej chwili był w stanie stwierdzić, iż każdy poranek w Tirie mógłby spędzać właśnie tak. Pozbawiony jakiegokolwiek strachu i niepewności, bez ciągłej myśli nakazującej mu uciekać, skrywać się w najmroczniejszych zakamarkach Iferii, by ten, któremu zaufał, a który sprawiał, iż nieraz sam był gotów zrezygnować z ofiarowanego mu, drugiego życia, już nigdy więcej nie ułożył na nim swych obleśnych łapsk. I pomimo tego, iż był istotą nocy, która od ponad dwustu lat nie czuła na swej skórze przyjemnego ciepła słonecznych promieni, wieczory i sen wiązały się z koszmarami, których wolał mimo wszystko unikać.
Kiedy tylko śpiew Marty ustał, gwałtownie uniósł powieki, szybko prostując plecy i odwracając spojrzenie od drzwi, udając, iż nie dotarł do niego żaden, uwięziony między czterema ścianami kuchni, głosik. Dopiero gdy rudogłowa znalazła się zaraz obok niego, ponownie uniósł spojrzenie, zatrzymując je na jej modrych oczach.
— Jestem pewien, że tak zapracowana, żywiołowa kobieta potrzebuje dużo siły, więc tak, częstuj się. Zresztą, czy nie całą noc przyszło ci trzymać ten przeklęty kredens? — odparł, przysuwając w jej stronę talerz z jedzeniem. Pokręcił głową na, kompletnie dla niego niezrozumiałe, rozradowanie Marciuchy.
Z gardzieli wampira uciekł, wyjątkowo rzadko słyszany, śmiech, kiedy do spiczastych uszu dotarło ciche burczenie czyjegoś, wygłodniałego brzucha. Tak, ów jedzenie zdecydowanie bardziej przyda się teraz Marcie, niż jemu samemu.
Gdy smukły palec dziewczyny musnął gorącą powierzchnię imbryka, ściągnął lekko brwi, gotów spytać, czy wszystko w porządku, jednak szybko ugryzł się w język, słysząc już ciche syki niezadowolonych myśli, przypominają mu, iż nie może sobie pozwolić na jakąkolwiek oznakę altruizmu, którego tak naprawdę wyjątkowo mu brakowało.
— Mięta w zupełności wystarczy. — Wzruszył ramionami. — Zdajesz sobie sprawę z tego, że wzmianka o winie, miała ci tylko uświadomić, jak trudno jest mi wytrzymać w twoim towarzystwie, prawda? — Wampirzy uśmiech ponownie nabrał zadziornego charakteru. — Zresztą dzień jeszcze długi, dlatego więc będę się chyba musiał obyć bez alkoholu — stwierdził, bystrym okiem badając ruchy rudogłowej. Zaskoczony uniósł siwą brew, dostrzegając, jak ta nieco za bardzo i nienaturalnie prostuje plecy, we względnym spokoju sięgając po chleb, na którym wolnymi ruchami, jak na damę przystało, rozsmarowywała właśnie świeży twaróg. — Jeśli robisz to dlatego, że ja tu jestem, możesz już przestać. — Uniósł nogi, przerzucając je na zewnętrzną stronę ławy. Oparł plecy na krawędzi stołu, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przez ostatnie dwieście lat Tassarion zdołał jako tako nauczyć się czytać ludzi, a po tym, co dzisiejszego poranka zaprezentowała mu Marta, nie uwierzyłby, że jest to dziewczyna, która robi sobie cokolwiek z dobrych manier. — Marto, moja droga, to zwyczajnie do ciebie nie pasuje.
Przełknął nerwowo ślinę, słysząc pytanie rudogłowej. Kłamstwo nie miało tutaj żadnego, większego sensu. Marta prędzej, czy później zdołałaby się dowiedzieć, czym właściwie zajmuje się białowłosy elf. A miał się zajmować tym, co umiał najlepiej. Zabijaniem.
— Widzisz, w Iferii jest wielu, bardzo złych ludzi. — Na język nasunęło się wampirowi w tym ja, jednak szybko zdał sobie sprawę, że o tym Marta wiedzieć nie musiała. — Wielu, bardzo złych ludzi, których czasem trzeba uciszyć. Jestem pewien, że wiele zdesperowanych osób prosi naszą bohaterską gildię o taką właśnie pomoc. I czasem do wykonania tego typu zadania potrzebne są doświadczone, wyszkolone jednostki. Ciche, pozbawione skrupułów, bez zawahania się gotowe zaatakować. No, i posiadające odpowiedni rynsztunek — kontynuował spokojnie, nie chcąc, by Marta wpadła w kolejną histerię. Wyzwiska, które padłyby tym razem, nie przeszkadzałyby mu tak bardzo, jak lewus i stary dziadu, jednak wolał oszczędzić sobie, kolejnych tego dnia, krzyków. — Takie, jak ja, które decydują się owych złych ludzi uciszać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz