sobota, 16 stycznia 2021

Od Marty CD Tassariona

— Ano, nie trzeba, jestem w końcu idealnym przykładem. Ale, Tassarionie, jestem inteligenta, a nie mądra, a to dosyć duża i chyba istotna różnica — oświadczyła i kiwnęła po nauczycielsku głową. — Bo to bardzo ciebie przywiązuje do innych w obcych miejscach. Gdy nie umiesz czytać i pisać, w sensie. I, e, e, e — mruknęła, prostując palec i prawie że przykładając go do męskich ust, chcąc go powstrzymać chociaż przez chwilę od jakichkolwiek komentarzy, bo tymi, jak już zdążyła zauważyć, bez problemu sypał z rękawa. — Doskonale wiem, co mówię. Mało roboty pozostaje dla takich jak ja, a zarobić na ziemniaka czy chleb jakoś zarobić trzeba, nie wspominając o miejscu do przenocowania. No chyba że kto lubi spać pod gwieździstym niebem, ja nie zabraniam — parsknęła, ale nie ze śmiechem wymalowanym na twarzy, prędzej pogardą dla siebie samej. — A gdy jesteś baba, w dodatku ładna czy niecodzienna, to nie wezmą ciebie na budowę czy do jakiego transportu i przenoszenia beczek, tylko do pierwszego lepszego zamtuza — prychnęła i pokręciła głową, przypominając sobie, jak to w Ovenore brali ją za łapska i zaczynali ciągnąć w jedynie sobie znanym kierunku. — I nie. Nie pytają o zdanie, a biorą, myśląc, że każda ich, jak za dekolt wrzucą monetę. Żeby jeszcze trzy i potraktowali później jak człowieka! — Wzięła łyk miętowego naparu, uświadamiając sobie, że zrobił się w tym konkretnym momencie niezwykle gorzki. Rude brewki ściągnęły się odrobinę, czółko zmarszczyło na wspomnienie dwóch nocy spędzonych w jednej ze stolic. Miasto zdecydowanie ją przerosło, przytłoczyło, prawie że zdusiło. 
Dobrze więc, że odpowiednio szybko nauczyła się kopać w cudze, zazwyczaj męskie piszczele i nie tylko, a złoty wisior dostarczył wystarczająco wiele koron na odpowiednio długą podróż, by nie musiała dorabiać w jakikolwiek sposób, zwłaszcza ten uwłaszczający dla siebie. Głośno krzyczeć potrafiła już wcześniej, a, doświadczając odpowiedniej chwili na użycie umiejętności i tego dnia, i nadal się to przydawało. 
Prychnęła z teatralnym oburzeniem, ale nie schowała uśmiechu za kubkiem czy dłonią, pozwalając mu wypłynąć na powierzchnię, wymsknąć się w kierunku tych czerwonych, ciekawskich ślepi, które nie opuszczały jej twarzyczki nawet na chwilkę. Niech się nacieszy. 
— Ciesz się, że nazwałam je szlachetnymi, a nie, nie wiem, polikami nadętego bufona urodzonego w dobrej rodzinie — stwierdziła, choć, sugerując się gromiącym ją spojrzeniem, postanowiła jak najszybciej się poprawić. — Oj, już nie łypaj tak i się nie oburzaj, nie bierzesz słońce wszystkiego za bardzo do siebie? Tak, są szlachetne bo blade i kości też masz widoczne, a to tak w każdej opowiastce się mówi, że jak książę, to tylko z wysokimi polikami. — Pochyliła się odrobinę nad mężczyzną, zmarszczyła nos. — Dajmy na przykład moje. Rumiane i pulchne, więc jak chcesz idealnej wiejskiej dziołchy do jakiegoś teatrzyku, to spiszę się idealnie. Zdrowa, porządna baba z miotłą w ręce. — Dla podkreślenia swych słów, złapała się za polik i uszczypnęła delikatnie. — Ale nie księżniczka czekająca na księcia z bajki. 
Marta westchnęła, przerzuciła nogę przez nogę, prawie ramię wysunęła odrobinkę, przez co lewe zgodnie z budową obojczyków, poszło do tyłu, niby zadziornie odcinając się od Tassariona. Modre oko łypnęło na mężczyznę z wyższością, rzęsy zatrzepotały odrobinę, a zadarty nosek zadarto jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. 
— A co, chciałbyś? — zapytała, akcentując swoją udawaną zadumę i pogardę skierowaną ku wszystkim mężczyznom świata teatralnym prychnięciem. — Phi, mężczyźni! Myślicie, że raz przychylnie na nas zerkniecie, szepniecie do uszka miłe słówko i już z wypiekami na twarzach będziemy wyczekiwać, aż powrócicie do domowego ogniska? Poobijani jeszcze i bez żadnych prezentów? — zapytała, kładąc dłoń na biodrze. — Nie ma tak dobrze. Po prostu jak ktoś mi ciebie draśnie, to będę mieć więcej do roboty z Dezikiem, bo nawet jeżeli Tadeusz ciebie pozszywa, to ktoś maści musi ci zrobić, przygotować, utrzeć. A teraz, ojoj, ciężko, no ciężko, wszystko nam zasypało, więc zostają takie ususzone tylko. A z tych ususzonych to maści beznadziejne wychodzą — stwierdziła, biorąc ostatni łyk herbaty, a następnie postawiła kubek na blacie stołu z dosyć dużym huknięciem. — I śmierdzą. Okropnie, obrzydliwie, a fu! Więc nie daj się zadrapać. Pięknie proszę, ja, Marta. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz