wtorek, 19 stycznia 2021

Od Ophelosa CD Leonarda

Chryzant nie po raz pierwszy wprowadzał kogoś w tę misterną sztukę, którą było palenie fajki. Podpowiadał, gdzie chuchnąć, gdzie dmuchnąć i jak ułożyć tytoń oraz dym we własnych ustach, by nie zakrztusić się nim już przy pierwszym wciągnięciu, co i tak zazwyczaj w przypadku nowicjuszy się zdarzało – zresztą, nie dziwota. Tylko panicze z rodu Mevouigre wyznaczali się jako takim, wręcz wrodzonym przystosowaniem do tej pięknej sztuki. Nie łykali dymu, dymne okręgi jakby same, bez zbytniego umysłowego wysiłku – nie żeby Chryzant był w ogóle do tego zdolny – układały się w tajemnicze, zapierające dech w piersiach i to dosłownie, kształty w powietrzu. 
Ale nikt przecież nie musiał wiedzieć, że paniczów tych zazwyczaj w pewnym momencie ciężkiego żywota dotykała poważna choroba płuc. Jucha wręcz szła nosem, spływała po otwartych w bolesnych spazmach sinych wargach, a oczy prawie że wysuwały się samodzielnie z oczodołów, by nieszczęśnikowi następnie po kolei zaczęły odpadać palce, kończyny w stawach, aż straszna pożoga dotarła do kręgosłupa, który również rozpadał się niczym dziecięce klocki, na kawałeczki. A na końcu choróbska głowa biedaczka potrafiła sturlać się z szyi i z hukiem opaść na marmurowe, bogate posadzki, którymi wyłożono ich piękne włości. 
Historia okropnego choróbska, które dopadło jego dziada i pradziada oczywiście została odpowiednio podkręcona i przyprawiona przez ukochaną matulę, ale Chryzant przecież nie musiał o tym wiedzieć, żyjąc w swej błogiej nieświadomości oraz ciągłym strachu, że i pożoga w końcu zaciśnie na jego szerokiej gardzieli swe kostuchowe łapska. Ryzyko nadal jednak podejmował, dla tego cudownego uczucia błogości oraz stresu uchodzącego z kłębami dymu ku niebu. 
Bardzo dobry pomysł, jak skomentował to zasiadający obok niego bladziuchny panicz, okazał się w ostateczności pomysłem bardzo złym. Nie żeby była to jakaś nowość w przypadku siwego rycerzyka na wczesnej emeryturze. I nawet jeżeli Leonardo, jako jeden z nielicznych nowicjuszy w sztuce palenia, nie zakasłał, a wymiana fajka za nic przysporzyła im odrobiny przyjemności, jakim był kontakt cudzej skóry z tą własną, tak Chryzant nie do końca wiedział, czy za krótką chwilę nie miało dojść do sytuacji mrożącej krew w jego gorących żyłach. Bo wystarczyło pozbyć się dymu z płuc, by o całej sprawie zapomnieć. Zakasłać, skrzywić się na palące uczucie w dalekiej gardzieli, może parsknąć śmiechem, zamlaskać. Zrobić cokolwiek, a nie uprzeć się niczym największy baran, którym w tej sytuacji pastuch wyjątkowo się nie okazał.
W końcu Leonardo, to typowe panisko i uparty szlachcic, dym musiał przytrzymać, tak dla udowodnienia… Czegokolwiek. Sobie, pastuszkowi, tego Ophelos nigdy miał się nie dowiedzieć. Nie zmieniało to jednak powoli narastającego w powietrzu problemu; dym nie został przytrzymany w ustach, jak powinien był to zrobić młodzieniec i jak robił to zawsze Chryzant, doskonale przecież wiedząc, że wzięcie go do gardła, nie daj bogowie, do płuc, byłoby wręcz proszeniem się o puszczenie pawia na zieloną, gotującą się do jesieni, piękną trawkę, którą jeszcze chwilę temu szarpali własnymi palcami. Wydęty podbródek wielkiego paniczna nie wyglądał zbyt apetycznie, prawie że świadcząc o tym, że Chryzant za chwilę moment będzie mieć możliwość ujrzenia najdroższych wymiocin w swoim całym, i tak wypełnionym przygodami, życiu. 
— Och, na bogów, Leo! — huknął pastuszek. 
Zabrał swoją fajkę z cudzych, bardzo chudych i bardzo małych dłoni, które zaczynały powoli drżeć. Na ulotną chwilę zatrzymał na nich własne grube, spracowane paluchy, po czym zabrał, w odpowiednim momencie oczywiście – czas kontaktu skóra-skóra wyliczony został do perfekcji. W kącik własnych, suchych warg włożył ustnik narzędzia, podłożył pod nie swoją rękę i uniósł siwą brew, oczekując dalszych decyzji Leonarda, bo ten w końcu był dorosły. 
A to wszystko zastanawiając się, czy naprawdę młody szlachcic będzie aż tak uparty. Chryzant zaciągnął się dymem, dwie sekundy później puszczając lekko kolejny, asocjowany już z nim dymny okrąg.
— Przepraszam ciebie najmocniej, że nie powiedziałem ci tego wcześniej, ale tak się na ten pomysł zawziąłeś, że, szczerze, nawet nie zdążyłem — zaczął się tłumaczyć pastuszek, kręcąc ustnikiem fajki własnym językiem. Kto wie, może i poszukując na nim cudzych warg, które teraz, już z trudnością malującą się na bladej twarzyczce, utrzymywały w chudej, delikatnej gardzieli tytoniowy dym. — Leonardzie, mój przyjacielu, dym trzymamy w polikach. Nie w gardle, bo jak trzyma się go w gardle, to po prostu się — Chryzant westchnął cicho, odejmując sobie fajkę od ust — rzyga. Ale muszę przyznać, zaimponowałeś mi ogromnie, ha! — parsknął głośno, machnął dłonią w tym całym podekscytowaniu. — Już dawno nie miałem do czynienia z aż tak wytrwałą w swoim postanowieniu osobą. 
Szlachetne ząbki błysnęły w zadziornym uśmiechu, czekając na kolejne decyzje Leonarda. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz