piątek, 22 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Ściągnął siwe brewki, cały czas nie unosząc jednak powiek, które sprawnie chowały za swą delikatną powierzchnią zakłopotane spojrzenie mężczyzny, kiedy do spiczastych uszu dotarł donośny śmiech Marty, bez wątpienia rozbawionej reakcją Tassariona. Mimo że grymas na bladej twarzy mówił zupełnie co innego, chichot dziewczyny sprawił, iż po piersi wampira rozniosło się przyjemne ciepło, a on sam, jeszcze niedawno zmartwiony martusiowym stanem, odetchnął z ulgą, wiedząc, że nieprzyjemny ból w kobiecym podbrzuszu ustał, nawet jeśli tylko na krótką chwilę. Białe szpony zadrżały, gdy raz jeszcze poczuły na swej skórze gorący dotyk rozweselonego dziewczęcia. Marta sprawnie jednak wyrwała z jego uścisku lniany ręcznik, zaraz Tassariona upewniając, iż bez przeszkód może ponownie ukazać jej te przeklęte, czerwone ślepka.
Uniósł ostrożnie lewą powiekę, a jasne rzęsy zatrzepotały, jakby chcąc się upewnić, że przyznane mu pozwolenie nie jest zaledwie okrutnym żartem, przez który tassarionowe spojrzenie raz jeszcze miało paść na odkryte, niezasłonięte choćby gęstymi lokami, piersi. Westchnął, odsłaniając i drugie ślipko, następnie posyłając kobiecie, na tyle ile umiał, ciepły uśmiech. Potrzebował dłuższej chwili, by zdać sobie sprawę, jak przed chwilą nazwała go Marta, wyraźnie zadowolona z jakże pomysłowego, choć dla samego Tassariona zupełnie nieimającego się jego właściwego imienia, zdrobnienia. Otworzył usta, powoli formułując w nich pytanie, skąd udało jej się wziąć początkowe s, jednak w tej samej chwili dziewczyna obróciła się na pięcie, chcąc raz jeszcze skierować się w stronę rozgrzanego pieca. Ręce mężczyzny pospiesznie ruszyły w przód, kiedy tylko zauważył, jak ciałko rudogłowej niepewnie zachwiało się na mokrej posadzce. Nie zdążyły jednak zaoferować żadnej pomocy, złapać za ręcznik, który być może ponownie znalazłby się w jego rękach, odsłaniając sylwetkę kobiety, bo Marta sprawnie zdołała utrzymać jako taką równowagę, nie pozwalając sobie na upadek.
Zrobił pojedynczy krok przed siebie, nie chcąc zbytnio oddalać się od swej towarzyszki, ale i nie przekraczając tej, bezsłownie wyznaczonej po ich ostatnim spotkaniu, granicy. Słodki marciuchowy głosik rozbrzmiał po pomieszczeniu, odbijając końcówki niewinnych słówek od gołych, drewnianych ścian, na które odpowiedziało jedynie ciche westchnięcie. Pokręcił głową, mimo iż nazwa białego kwiatka na dobre utknęła mężczyźnie w pamięci. Chciałby móc jakkolwiek Marcie odpowiedzieć, jednak pomimo swego wykształcenia, o kwiatach wiedział niewiele, a właściwie tylko tyle, że na widok czerwonych łebków różyczek, każda, spotkana przez niego dawniej kokietka uśmiechała się zadziornie, nie ukrywając nawet różowiutkich rumieńców, którym jakimś sposobem udało się przebić przez grubą warstwę białego makijażu.
I choć jego zamiarem nie było również rozdrapywanie starych ran, które nie zdołały nawet dobrze się zagoić, kłujące w martwe serce poczucie winy, nie mogło dłużej znosić tej, tak dla nie niezrozumiałej, dobroduszności. Słów, tak samo słodkich, jak i te z ich wspólnie spędzonych godzin. Przynajmniej dopóki on sam nie okazał się zbyt słaby, aby zwalczyć atakujące umysł rozgniewanie.
— Dlaczego — wymamrotał półszeptem, przez dobrą chwilę próbując dobrać odpowiedniego do pytania słowa — jesteś dla mnie taka dobra? — W czerwonych tęczówkach ponownie zatańczył promyczek cichego strachu, zupełnie jakby Tassarion obawiał się, że tym jednym pytaniem zdoła zniszczyć kłamliwą otoczkę ciepła i serdeczności, a w modrych oczach dostrzeże gniew, którego przecież się spodziewał, a jednak tak bardzo się lękał. — Nie rozumiem — wyszeptał, kręcąc głową. Czuł jakby wszelkie, dotyczące życia zasady, których zdołał tak doskonale się wyuczyć przez ostatnie dwieście lat, okazały się zwykłą ułudą. Postąpił źle. Gdzie więc ukryły się skórzane rzemienie bata, mające zaraz wylądować na białych, tak pełnych bruzd, plecach? Skromna myśl zasugerowała, że być może była to kolejna pułapka. Że być może raz jeszcze miano mu w ostatniej chwili odebrać jakiekolwiek resztki nadziei.
Cisza ogarnęła na moment całe pomieszczenie, jednak Tassarion sprawnie przerwał jej krótkie panowanie.
— Przepraszam — odparł cichutko, poszukując w sobie jakichkolwiek resztek pewności. Wziął głęboki wdech. — Przepraszam — odpowiedział, tym razem nieco głośniej, jednak zaraz skarcił się w myślach, kiedy jego własny głos załamał się krztynę na ostatniej sylabie. — Tak straszliwie przepraszam. — Długie, kościste palce znalazły oparcie w chuderlawym nadgarstku drugiej ręki, sprawnie go obejmując. Ściągnął ostatecznie spojrzenie z pleców Marty, zatrzymując je na czubkach swych brudnych butów. Nawet jeśli sam nie chciał tego przed sobą przyznać, Tassarion był w tym momencie zwyczajnie przerażony. — Nigdy tak nie twierdziłem i nie twierdzę. Byłem po prostu wściekły. Na siebie. Na tę drobną chwilę nieuwagi, ale nie na ciebie. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia i cholera, nigdy tak naprawdę nikogo nie przepraszałem, a już na pewno nie od serca — parsknięcie, choć nieco smutne — więc mogę pleść od rzeczy, ale nie chcę, żebyś uważała mnie za potwora — podkreślił dobitnie ostatnie słowo, może nieco za bardzo. Dopóki Marta nie wiedziała, kim naprawdę był, chciał jeszcze choć przez moment nacieszyć się tym ludzkim, tak przecież normalnym, traktowaniem. — Co jest zaskakujące nawet dla mnie, bo przeważnie nie mam problemu z tym, co myślą o mnie inni — zaśmiał się cicho, próbując jakkolwiek rozluźnić powstałą między nimi, dość ciężką atmosferę. — Dlatego też, że ja nie myślę o nich. Ale tym razem jest chyba po prostu inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz