sobota, 16 stycznia 2021

Od Marty CD Tassariona

— Mówisz tak, dopóki nie powąchałeś czosnku w połączeniu z piołunem — oświadczyła Marta, poprawiając jeszcze węzeł zawiązany pod swoją brodą, bo okropnie zaczął ją uwierać i najchętniej pozbyłaby się już materiału z głowy. — Okropieństwo, obrzydlistwo, mdli od tego strasznie i oczy jeszcze łzawią. Dzięki bogom, że cebuli dodawać nie trzeba. 
Pozory jednak należało zachować i jeżeli już kiedyś, dawno temu, za kilkoma górami i większymi lasami, zdecydowała, że jej włos nigdy nie zostanie przewiązany czerwoną wstążeczką – zresztą, z rudym odcieniem taka barwa by po prostu nie współgrała – a i czepca porządnej żony na głowę nie włoży, tak należało choć burzę loków odrobinę poskramiać. Nikt nie lubił jednak, gdy rude pasmo włosa plątało się za blisko ust, jakimś cudem następnie przemykając się przez wargi i drażniąc dziąsła.
— No i jest jeszcze wrotycz. Ale niechciana ciąża Tassarionowi chyba niestraszna, więc tym ciebie częstować nie będę, co? No chyba że chciałbyś kiedyś posmakować babskiego życia i się odrobinę więcej o nim dowiedzieć, a raczej go posmakować — stwierdziła przekornie, zadzierając nosek i oceniająco łypnęła modrym okiem, by następnie zlustrować całą męską sylwetkę. Od stóp do czubka głowy i odwrotnie. — Aj tam, zresztą, z takimi biodrami to byś nawet przez tydzień dzieciaka nie uniósł, więc ziółka chyba nie byłyby potrzebne. Miednica źle ustawiona, za wąsko, te sprawy — Dłoń wskazała na omawiany fragment męskiego ciała, przejechała gładko w powietrzu, a następnie ponownie trafiła na kobiece biodro. 
By chwilę póżniej zostać porwaną przez te okropnie i chorobliwe lodowate palce, zaciskające się na drobnych dłoniach niczym obrzydliwe kleszcze. Marta, zamiast się przerazić i wyrywać z uścisku czy wstrzymywać w panice oddech, parsknęła jednak głośno na teatralną trwogę Tassariona, może i przewróciła spojrzeniem, może i na polik, a na pewno na nos i schowane za chustą uszy, wdarł się rumieniec. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że coś jednak było nie tak. 
— Tasiu, słońce, jesteś rosłym chłopem, nawet jeżeli odrobinę chucherkowatym — zauważyła i pokazała ząbki w szerokim uśmiechu, kokieteryjnie przestąpiła z nóżki na nóżkę. Spódnica, równie modra co oczy, zafalowała ciężko. W końcu była zimowa. — Musisz sobie radzić w tym świecie bez bab, bo to tak ciężko trzymać się tylko cudzej piersi i w nią się wtulać, trzeba być sa-mo-dziel-nym, jak to babka mi gadała, gdy wstawać do roboty nie chciałam — dodała. — Sa-mo-dziel-nym. 
Marta zmarszczyła czółko, ściągnęła rude brewki. Po chwili pochyliła się odrobinę nad mężczyzną, już sięgając do jego ucha, a na pewno muskając jego polik rudymi lokami tak bardzo kontrastującymi z tą chorobliwie bladą skórą. I już otwierała ustka, rozchylała wargi, by szepnąć coś do spiczastego uszka, które może i poruszyło się odrobinkę, nasłuchując. Ale tylko odrobinkę. 
— A to ci lewiusy! — głos starszej kobiety dobiegł marciuszkowych uszu, a dziewczę odskoczyło od mężczyzny jak poparzone, zarumienioną twarzyczkę szybko chowając za burzą loków i chustą. 
Współczuła Tassarionowi, że on nie mógł zrobić tego samego. W dodatku na takich bladych polikach rumieńce musiały być jeszcze lepiej widoczne. 
— Ile wy to śniadanie jecie, co? Pogaduchy se urządzacie, a do roboty to nikogo nie ma, gdy potrzeba — zauważyła Irina, podchodząc do jednego zajętego stołu w całym pomieszczeniu. Jak dobrze, że przynajmniej wszystko już zostało zjedzone. — Marciucha, no po tobie to bym się tego nie spodziewała, zresztą, rano to jeszcze taka senna byłaś, myślałam, że zjesz i pójdziesz spać, bo jak to zasypane wszystko, to do pracy mało masz? — Czoło starszej kobiety zmarszczyło się, o ile było to możliwe w jeszcze większym stopniu, a jej mocna i doświadczona życiem dłoń wylądowała na zgrabnym ramieniu. — A ty zamiast spać, to woskujesz usta, tak kochanie, zauważyłam, i zakładasz najlepszą spódnicę. Spać w niej będziesz?
— Oj, Irinko, bo ja jeszcze Kai miałam ziółka donieść, bo mnie prosiła wczoraj wieczorem. I ja już wtedy ucieknę spać i ja nie wiem, czy ja na obiedzie się pojawię — zajęczała rudogłowa, unosząc odrobinę wzrok, by zerknąć prosto w oczy staruszki. — No wiesz, ten kredens, gdyby nie Tassarion, to pewnie bym tam padła, a kredens na mnie. I tyle ze mnie. No i nie Irinko, spać w niej nie będę, przecież zdejmę. Tylko że najcieplejsza z moich. 
— No dobrze, Marciucha, rozumiem, ale zasiedzieliście się okropnie, normalnie obiad zaraz będzie trzeba gotować, a wy nadal delektujecie się śniadaniem, nie wstyd?
Marta parsknęła głośnym śmiechem, wstała z ławy, a następnie bezpardonowo, jak gdyby nigdy nic pokręciła głową, biorąc się za sprzątanie brudnych naczyń ze stołu. Irina ruszyła do kuchni, zostawiając ich ponownie samych, a martuszkowe oko zadziornie zerknęło na Tassariona. 
— No już już, znowu cielę z ciebie, a ze mnie żadne malowane wrota. Sprzątaj — żachnęła się Marta, ale teatralnie, ale po przyjacielsku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz