niedziela, 17 stycznia 2021

Od Narcissi cd Rawena

⸺⸺✸⸺⸺

Pachnący hibiskusem balsam gładko rozprowadzał się po opartej o taboret nodze; aromat był intensywny, ciężko wzierał się między zmysły kobiety, zadamawiając się tam, jako, o dziwo, całkiem proszony gość. Na podróż zawsze należało być przygotowanym, wypięknionym od stóp do głów, nie było bowiem wiadome, kiedy nadejdzie kolejna okazja, do skrupulatnego zadbania o tak małostkowe sprawy. Stąd też wstała wcześniej, gdy nikt jeszcze nie odważył się skorzystać z łaźni, wyczesała wszelkie kołtuny z włosów, wymasowała skrępowane po niewygodnej nocy mięśnie i wtarła swoje ulubione olejki, których niestety nie pozostało tak wiele, jakby sobie tego życzyła. Odnotowała w głowie potrzebę napisania do Percivala, by przy najbliższych odwiedzinach na dworze dobrej ich znajomej, a jego niedoszłej narzeczonej, której wciąż nie odważył się oświadczyć, postarał się o nadanie potrzebnych jej kosmetyków. 
W trakcie skrzętnego dbania o szczegóły swojej prezencji, dla wyraźnego kontrastu, wzburzona kępa skręconego, czarnego futra, gniewnie kuliła się w nogach łóżka. Borzoj miał zły humor i co prawda ten stan rzeczy szczególnie nie odbiegał od jego standardowego nastawienia, zawsze jednak zdawał się nieco rozpogadzać na myśl o podróży. Zdołała nawet przez chwilę zastanowić się, czy przypadkiem jej najbliższy nie zaczyna się starzeć i czy wkrótce nie będzie musiała zmagać się z postacią nie czterdziesto, a sześćdziesięcioletnią, a co za tym idzie, całkiem zmienić swoje nastawienie względem demona. Może nawet odpuścić sobie troskliwe "ojczulku", na rzecz "dziadziusiu".
— Doskonale wiem, o czym myślisz, oszczędź sobie — basowe warknięcie niemiłosiernie ją rozbawiło i nawet skłoniło do pospiesznego pokręcenia głową. Kaskada złotych sprężyn podskoczyła na skrzywionych plecach, gdy wcierała właśnie resztki kremu w pięty. Ostatnie czego chciała, to popękane, suche nogi; wystarczająco wiele nasłuchała się o występujących na nich zadziorach, które rozrywały drogie poszwy i prześcieradła.
— Nie pojmuję twojej złości, zawsze tak bardzo wyczekiwałeś wszelkich wypraw.
— Zrobiłem się wygodny, jak piesek kanapowy. Zresztą, wycieczka tylko z tobą, a w towarzystwie obnoszących się niedorobionych złodziei, to dwie różne sprawy. 
Uwaga jej czteronożnego współtowarzysza, nie tyle, że rozjuszyła młodą wojowniczkę, co figlarnie pociągnęła za struny obrzydzenia, może nawet i subtelnego zniesmaczenia postawą biesa.
— Myślę, że jesteś ostatnią osobą, której przynależy prawo osądzania obcych, jedynie po plamach na ich przeszłości — odparła twardo, a zgryźliwa uwaga przyprawiła demona o nagły dreszcz, który bezpardonowo przeciął długość jego grzbietu. 
W trakcie, gdy starał się ją przeżuć, czy może nawet i przełknąć w całości obłą gulę, która stanęła w mocno zaciśniętej gardzieli diabła, kobieta kończyła swoją poranną toaletę, prostując się i rozcierając pozostałości po balsamie między palcami dłoni. 
Regularnie potykała się o szczelnie zamkniętą walizkę przyszykowaną na podróż. Obity skórą kuferek zdobiony gdzieniegdzie wytłoczonymi różami, nie był pierwszej młodości, a fakt posiadania go od prawie dwudziestu lat wyraźnie zaznaczał się na wytartym obiciu. Jasne bruzdy wybijały się na ciemnym, zabrudzonym materiale, który pamiętał zdecydowanie zbyt wiele wycieczek, podróży i małych wypadów poza miasto, na które pozwalała sobie, wtedy jeszcze zdecydowanie głupiutka i może zbyt porywcza nastolatka. Wciąż nie była w stanie zrozumieć, jakim przeklętym prawem udawało jej się z taką łatwością omijać wszelkich odpowiedzialności za własne rozboje, których się dopuszczała, gdy wiek buntowniczy kwitł w rumieńcach na pełnych polikach, czy rączo przedzierał się przez najwątlejsze żyłki wraz z gorącą, wrzącą wręcz krwią. Odpowiedź na to pytanie była jednak tak zdumiewająco prosta, by, możliwe nawet, celowo zostawać odpychaną przez Narcissę, która doszukiwała się w całych historiach zaklętego, drugiego dna. 
Była w końcu córką mężczyzny wpływowego, pochodzącego z rodu szlacheckiego, z synem świeżo zaciągniętym do wojska, a już odznaczającym się pysznymi zasługami dla kraju. Nawet gdyby chcieli jej coś zrobić, pilne oko ojczulka groźnie łypało w ich kierunku, strzegąc przed choćby tknięciem najdroższego jego skarbu. 
W końcu jednak jednym, szybkim ruchem ręki odgoniła od siebie falę agresywnych przemyśleń, zwracając na siebie uwagę już nawet nie tylko Khardiasa, lecz również dziesiątki, która tłocząc się w medalionie, przepadała za wyglądaniem przez okna duszy. Stała tak, niczym zaklęta w kamień, rzeźba całkiem niekonwencjonalna. Z błyskiem obłędu w czekoladowych oczach, z dłonią przy twarzy, rozczapirzając szczupłe, pokryte bliznami palce. Rozdziawiała usta w niemej odpowiedzi i jedyne, co zdradzało, że nie była postacią uwiecznioną w marmurze, prócz żywych jej kolorów, to spadające z ramienia włosy, starające się znaleźć nowe, wygodniejsze dla siebie miejsce. 
Nie zajęło jej długo, zanim otrząsnęła się z tego anormalnego zastoju i całkiem już ubrana, wygodnie na podróż, wciąż jednak dbając o to, by garderoba jej wyglądała schludnie i elegancko, poprawiła w końcu walizkę, by ta nie leżała na środku pokoju, pstryknęła dwa razy do Khardiasa i wystrzeliła z izby, zarzucając na ramiona ciemną, wyszywaną złotymi nićmi chustę. Kierunek przez nią obrany, zdawał się dwójce dość oczywisty, stołówka, odkąd pora śniadaniowa nareszcie poczęła czaić się na horyzoncie. Charakterystyczne dźwięki tłukących się o siebie kufli, kubków i całej reszty naczyń, a także szczęk noży i widelców, które widocznie aspirowały na poważniejsze stanowiska w hierarchii ostrzy, dało się usłyszeć już z drugiego końca korytarza, podobnie jak pojedyncze śmiechy, schodzących się już ludzi. Przytulny ten zakątek, zawsze sprawiał, że serce kobiety rosło, ubóstwiała widok swoich współtowarzyszy w nastroju tak raźnym, dodatkowo poprawianym przez ciepłe napoje i świeże jeszcze pieczywo.  
W prawie zawsze jasnej sali, przy wysokim kontuarze zauważyła mężczyznę, który praktycznie był współodpowiedzialny za całe to przedsięwzięcie; wycierając spracowane, czerwone dłonie w ścierkę, rozmawiał z kimś nowym, człowiekiem, którego jeszcze do tej pory nie widziała i którego na dobrą sprawę nie zauważyła do momentu, w którym Khardias wytknął jego obecność.  W prawie zawsze jasnej sali, gdzie coraz dłuższe promienie słońca ochoczo lizały od dawna już niepastowane podłogi, zawsze wyglądał dumniej, zawsze był pewniejszy siebie. Znajdował się w końcu w swoim miejscu, jakby to powiedział Percival, na swoim terenie. Drgnęła, gdy złote promienie liznęły również złote kosmyki, gdy oświetliły uważnie tył wyciągniętej postaci.  Zanim jednak podeszła do dwójki, zebrała swój czerwony koc, który, jak zauważyła, leżał na krześle przy ladzie, zwinęła go na ramieniu, bojąc się, że ktoś może ubrudzić go masłem, herbatą, czy po prostu uzna go za ładną zdobycz, która idealnie pasować będzie do całkiem nieuporządkowanej izdebki w drugim zakątku budynku, gdzie nigdy nie będzie dane jej zaglądnąć i odzyskać zgubę.  Skinęła głową do Rawena, gdy nareszcie znalazła się pomiędzy dwójką, wyższych od niej samej mężczyzn. Nie dało się nie zauważyć, jak błękitne oczy nerwowo skaczą z jej buźki na czerwony koc i z powrotem. Kobieta w tym czasie witała się właśnie z nowo przybyłym gościem.
— Witam, szanowną panienkę... — zaczął, sięgając po dłoń kobiety. Blondynka uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła pachnącą jeszcze hibiskusem rękę spod grubego materiału, by podać ją człowiekowi, który wyglądał na oko na czterdzieści lat.
— Narcissa Aigis. 
— Narcissę — dokończył, całując powietrze nad jej nadgarstkiem, co spotkało się z przyjemnym zaskoczeniem ze strony kobiety. — Proszę, mów mi Gustaw. 
— Rozumiem, że niedługo powoli będziemy się zbierać?
— Po śniadaniu, konkretnie. 
Skinęła prędko głową i zerknęła w stronę powoli budującej się kolejki przy ladzie, do której zdecydowała się dołączyć, rzucając mężczyznom pospieszne "do zobaczenia", a Kurokamiego obdarzając przy okazji wyjątkowo ciepłym uśmiechem. 

⸺⸺✸⸺⸺
[eee jak się pisało??]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz