piątek, 15 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Palec wskazujący prawej dłoni uniósł w górę, brwi ściągnął jeszcze bardziej i gdy był już gotów wysyczeć kolejne słowa w ich zajadłej, słownej bitwie, zdał sobie sprawę, że odpowiedź stwierdzająca, iż żadne kły nie są mu w stanie wyrosnąć, bo zrobiły to już dawno temu, nie była najlepszym pomysłem, jeśli chciał, by jego tajemnicza tożsamość ową tajemnicą pozostała. Burknął coś pod nosem, krzyżując ręce na klatce piersiowej i odwracając spojrzenie od naburmuszonej Marty, która w tym momencie zaniosła się taką samą złością, jak on sam. Pokręcił zaledwie głową, wyczekując odpowiedniego momentu, w którym to sam mógłby się wreszcie odezwać, pokazując rudogłowej, iż nie da się zwyzywać przez prostą dziewkę, której jedyną umiejętnością było zrobienie rabanu na całą świetlicę, przez co większość znajdujących się w głównej sali osób, zwróciło właśnie spojrzenia w stronę kłócącej się dwójki. Matki swej nie pamiętał. Nie mógł więc stwierdzić, czy ta zdążyła wbić mu do głowy dobre maniery i czy kiedykolwiek, jakkolwiek się swym synem przejmowała. W końcu, po nocy, podczas której to poczuł na swej bladej twarzy kościste dłonie samej kostuchy, nie słyszał o nikim, kto poszukiwałby akurat zaginionego, wysoko urodzonego elfa.
— A co? Bieliznę pierzecie za podtrzymywanie kredensów? — warknął białogłowy, a kiedy tylko smukły palec kobiety wylądował na jego klatce piersiowej, wysunął lewą nogę w tył, zupełnie jakby obawiał się, że tym jednym gestem Marta zdoła posłać go na ziemię. Szybko jednak wyprostował plecy, zbliżając twarz do poczerwieniałej ze złości buziuchny rudowłosej. — Nawet nie próbuj mnie porównywać do wstrętnych opijusów! — wrzasnął, samemu podnosząc wreszcie głos. Nie zdziwiłby się, gdyby w tym momencie całe Tirie usłyszało ich krzyki. Sam Tassarion był już jednak blisko granicy, po której przekroczeniu, mógłby zrobić coś, czego następnie zupełnie by nie żałował. I był już ową granicę gotów przeskoczyć, kiedy to z ust Marty padły kolejne słowa złości. Bo choć ona sama nie mogła wiedzieć, jak trafna może okazać się wspominka o szczurach, wampira jej niewiedza nie interesowała. Poniżany cały swój żywot, nie mógł pozwolić, by po opuszczeniu granic Toirie, dalej traktowano go gorzej niż bezdomne psisko.
— Ty… — Może i dobrze, że nie zdołał dokończyć swej wypowiedzi, gdyż po niej mógł się jedynie spodziewać szybkiego ciosu w twarz. Tymczasem zdołało go rozkojarzyć uderzenie wycelowane w sam środek jego prawej piersi i choć w żadnym stopniu nie było ono bolesne, zwykła, granatowa koszula w żaden sposób nie zdołała ochronić go przed ofensywą dziewczyny. Wybałuszył czerwone ślepia, raz jeszcze wyraźnie zadziwiony zachowaniem rozjuszonej Marty. Ta młoda kobitka nie bała się niczego i nikogo.
Zmarszczył lekko czoło, gdy na twarz dziewczyny wstąpił szeroki uśmiech, zupełnie jakby ta zdołała już zapomnieć o ich drobnej potyczce. W tym momencie Tassarion nie mógł już być pewien, czy ich głośna wymiana zdań miała w ogóle miejsce, czy może dobre pięć minut wrzeszczał sam do siebie, a cały ten teatrzyk rozegrał się w jego głowie.
— Mam nadzieję, że nie chodzi ci o jedzenie, tylko butelkę dobrego, czerwonego wina, bo nie wiem, czy dłużej wytrzymam na trzeźwo w twoim towarzystwie, moja droga. — Na twarzy wampira ponownie pojawił się zadziorny uśmieszek. — Nie, tylko go rozwiązywałem. — Nie zdążył się nacieszyć jednak swoją zawadiacką odpowiedzią, bo zaraz niespodziewanie poczuł na nadgarstku dotyk rudogłowej. Ta jednak, zamiast zaciągnąć wampira do samej stołówki, skierowała w stronę Tassariona nieco zmartwiony wzrok, który dla niego samego okazał się kolejnym zaskoczeniem w tym jakże pokręconym dniu. Przez moment nie ściągał spojrzenia z dłoni, która powędrowała w stronę wampirzego czoła. Minęły zaledwie dwie godziny, odkąd zdołał zwlec się z własnego łóżka i już zaczynał z wolna odczuwać pewne zmęczenie.
Kiedy tylko Marta siłą wepchnęła białowłosego elfa do jednego z głównych pomieszczeń izby, Tassarion stanął w miejscu zaraz po przekroczeniu progu stołówki, niemalże od razu zauważając spoczywające na stole dwie porcje chleba. Wziął głęboki wdech, przewracając oczami. A już miał cichą nadzieję, że dzisiejszego poranka udało mu się sprawnie uniknąć śniadania. Zerknął w stronę rozradowanej Marty, która to pospiesznie przysiadła na drewnianej ławie, po czym spojrzała na stojącego w drzwiach wampira. Ten pospiesznie odwrócił czerwone ślepia, nawet jeśli rudogłowa zdołała już zauważyć, jak ten ukradkiem spogląda w jej stronę.
— Idę, idę — wymamrotał pod nosem, ruszając wreszcie sprzed drzwi, by usiąść zaraz obok swej towarzyszki. Zanim jednak zdążył ułożyć się wygodnie przy jednym ze stołów, Marta pospiesznie zerwała się z miejsca, a Tassarion, dostrzegając gwałtowny ruch ze strony kobiety, zrobił szybki krok w tył, zupełnie jakby obawiał się kolejnego ataku. Ze strony Marty mógł spodziewać się wszystkiego. — Poproszę — odparł niepewnie na pytanie rudogłowej, słysząc z jej strony również kolejne już tego dnia przeprosiny. Nie miał bladego pojęcia skąd u kobiety tak ciepłe słowa, skoro jeszcze niedawno zwyzywała go od lewusów i starych dziadów, a jedyną osobą w stołówce, która powinna powiedzieć przepraszam, był on sam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz