piątek, 15 stycznia 2021

Od Marty CD Tassariona

— Och, na miłość Erishi, nie sycz tak, bo jeszcze ci kły wyrosną i język się rozdwoi jak u żmii! — żachnęła się rudowłosa, poprawiając jeszcze bloczek, a raczej, jak zauważył Tassarion, piękną panią znajdującą się pod kredensem. Pasowała idealnie, jakby stworzona właśnie do wielkiego czynu, jakim było właśnie podtrzymywanie gibającego się mebla i ratowanie cudzych żyć. — Matula ciebie nie uczyła, żeby na baby nie syczeć, bo one potrafią głośniej, co? — zapytała, wstając i otrzepując spódnicę, już się gotując, już przygotowując do tego, co miało nadejść. 
A Marta przecież nigdy nie dawała sobie na głowę wchodzić, co to, to nie, już wystarczająco w życiu pasem dostała, by teraz losowy białogłowy oburzał się jej nad głową bez żadnych konsekwencji. Prychnęła, gdy zauważyła, że a jakże, Tassarion odsunął się już od mebla na dobre, ba, prawdopodobnie zrobił to jeszcze wtedy, gdy Marcie groziło ewentualne zgniecenie przez kredens. A taki czarujący się wydawał, taki laluś ze skrzącymi się pięknie oczętami, jeszcze dżentelmenem go nazwała, a ten tak się odwdzięczył. 
— A ci lewus paskudny, myśli, że jeść i dach nad głową to za darmo mu dają, ładnie się uśmiechnie, gdy reszta będzie mu brudne gacie prać i za darmo w poliki całować! — krzyknęła, wciskając smukły palec w męską klatkę piersiową. Dwa razy, tak dla podkreślenia własnych słów. A warto wiedzieć, że Marta krzyknąć potrafiła. W końcu nie bez powodu też zanosiła się śpiewokrzykiem w lato na pobliskim polu, choć to było zdecydowanie milsze doświadczenie od tego, którego właśnie doświadczał Tassarion. — Wszyscy białogłowi to takie nieroby, czy to tylko w Tirie się takie śnieżynki znajdują? A może to gdzieś we krwi macie zapisane? I to tylko mężczyźni! Jeden pod sosną leży, chmury na niebie liczy i nawet owiec nie pilnuje, drugi chleje na umór i udaje, że inspiracji szuka, wymiotując w wychodku, a teraz jeszcze ten! Baby od was większe jaja mają, na miłość boską! — fuknęła jeszcze pod nosem, zabierając dłoń z jego piersi i gestem obejmując całą wątłą sylwetkę. Nowy członek gildii nie mógł wiedzieć, że białe włosy w gildii najwidoczniej były pewnym wyznacznikiem nieróbstwa, oczywiście nie wskazując palcem i nie wymieniając po nazwiskach. — A myszek to se możesz poszukać na strychu lub w archiwum. Szczury znajdziesz w stajniach, się pochowały, bo teraz zimniej, a u nas takie dorodne i dobrze dokarmione, jakiś w oko wpadnie ci na pewno i będziesz mógł go po rączkach wycałować, bo ja to podziękuję, nie chcę już — westchnęła i w końcu odsunęła się od Tassariona, może i potrzebując chwili na wzięcie oddechu. Opuściła odrobinę wzrok i odpuściła mu już w całej swej postawie, dłonie opierając na biodrach. — A jak woli co innego, to mamy też żabę na piętrze, taką na dwóch nogach, bardzo wyrośniętą i tłustą, ale ona ci zrobi krzynke większy raban ode mnie, bo się ma za wielce ócnego, więc głupim to nie nazywaj. Czy to prawda, że on taki wykształciuch okropny, to ja już nie wiem, nie sprawdzę. A no i jak tak ciebie bardzo boli ten biedny, wątły kręgosłup, to na pewno oceni, poradzi i jakieś maści ci załatwi, to się trochę rozluźnisz może — stwierdziła i wzruszyła ramionami, następnie dając Tassarionowi bezpardonowego, aczkolwiek bardzo delikatnego, kuksańca w bok. 
A po tym wszystkim, całym swym oburzeniu i kobiecym nadąsaniu, zresztą, w swoim mniemaniu niezwykle słusznym, Marta wzięła głębszy oddech, prychnęła jeszcze pod nosem, po czym uśmiechnęła się szeroko, jakby przed chwilką nie zrobiła rabanu na cały budynek. Zresztą, nawet jeśli, to kto by się tym przejmował. 
— Ano, gadu gadu stary dziadu, trza się do roboty brać, ale przed tym to śniadanie, bo Irina nam spóźnienie wybaczyła i coś zostawiła — powiedziała już zdecydowanie weselej, z werwą. — Sama poprosiłam, widzisz, te dwie minutki za wiele to na to poświęciłam — dodała wesoło, może i ukrywając, że te dwie minuty zeszły się jednak na dobre uwiązanie chusty pod głową, wyczesanie włosów i wklepanie wosku w usta. — No i może na gorset. Ale ty pewnie gorsetu to nigdy nie wiązałeś, więc nawet nie wiesz, jakie to cholerstwo uciążliwe, jak się baba sama z tym w samotności rozprawia. No ale! Koniec gadki! — Rudowłosa klasnęła w dłonie, a następnie chwyciła mężczyznę za nadgarstek. Zimny, lodowaty, jakby dłonie dopiero co ze śniegu wyjął. — O, i przy okazji łapska herbatą sobie rozgrzejesz, bo zimnyś, jak się teraz tak zastanawiam, to w sumie mogło ciebie tutaj troszkę przewiać, przepraszam.
Wolną dłonią dotknęła czoła Tassariona, oczywiście, bez pytania.
— Ale gorączki nie ma, to tyle dobrego, choć muszę przyznać, że różu na polikach trochę ci brakuje, co? Bladyś — domruczała jeszcze, już z stereotypową matczyno-kobiecą troską, ale nie poczekała na odpowiedź. 
Po prostu, po raz kolejny popełniając zupełnie bezpardonowy czyn, pociągnęła Tassariona za sobą, prosto na korytarz, a następnie do stołówki, która powitała ich pustymi stołami oraz ławami i odrobiną jedzenia pozostawioną na jednym z blatów. Marta uśmiechnęła się pod nosem, a następnie pozostawiając nowego członka gildii w tyle, usiadła na stole i przerzuciła nogę przez nogę, już sięgając po talerzyk. Zatrzymała się w swym geście, wbijając modre oczy w spoglądającego na nią mężczyznę.
— No już nie gap się tak jak cielę na malowane wrota, tylko chodź, siadaj póki świeże — parsknęła melodyjnym śmiechem, po czym nagle wyprostowała się gwałtownie. — Ach, no tak, herbata, przecież nie wiesz, gdzie jest! Przepraszam. — Marta zwinnie i z gracją zeskoczyła z blatu. — Zrobić ci?
[ Marta robi raban part 8419094190 ]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz