środa, 13 stycznia 2021

I'll drink hot blood and do such bitter things

tassar
ion.
Stąpasz ostrożnie po starych deskach, cały czas ukrywając się w cieniu, który okrył wnętrze drewnianej chaty, gdy tylko wszyscy jej domownicy wygodnie ułożyli się w łóżkach. Cały czas mierząc swym wzrokiem kolejne szafki oraz skrzynie, wypatrujesz zdobyczy, która zmusiła cię, by dzisiejszej nocy opuścić bok męża i zwlec się z twardego, wypchanego sianem posłania. Nie mogłaś znieść widoku ich niepohamowanej radości, gdy sąsiad, znalazłszy się na własnym podwórku, zwołał do siebie resztę rodziny, pokazując im sporawą sakiewkę wypchaną złotymi monetami. Lata ciężkiej pracy niespodziewanie przyniosły owoce w postaci zamożnego urzędnika, który potrzebując najdorodniejszego bydła w całym kraju na wyprawiane przez siebie przyjęcie, postanowił wykupić niemalże całą trzodę biednego hodowcy, przy okazji rzucając mu pełnym mieszkiem pieniędzy, nie zdając sobie nawet do końca sprawy z tego, iż podarował sprzedawcy o kilka monet za dużo. Jeszcze nigdy nie czułaś, by twój umysł został tak bardzo przesiąknięty zazdrością, jak wtedy gdy nie ściągałaś spojrzenia z ich rozweselonych gęb.
Niespodziewanie twoja stopa znajduje się na poluzowanej desce, która choć wydała z siebie niebezpieczne skrzypnięcie, nie zdołała nikogo zaalarmować o twojej obecności w domu sąsiadów. A przynajmniej tak właśnie ci się wydaje. Przykucasz z wolna, badawczo mierząc swoje znalezisko, po czym uważnie łapiesz za wystający bok starej, wilgotnej belki, lekko ją unosząc. Złośliwy uśmiech wstępuje na twoje różowe, młode usta, gdy ostatecznie majątek hodowcy-szczęśliwca znalazł się w drobnych, poniszczonych od pracy dłoniach. Może teraz uda ci się wreszcie zostawić niekochanego męża i wyjechać do wielkiego miasta. Sprawić sobie nową suknię z błyszczącymi zdobieniami, znaleźć bogatego kochanka i zapomnieć wreszcie o wszystkich tych dniach, które spędziłaś, tarzając się w świńskim łajnie. Dalej w końcu uważasz, że jesteś zbyt młoda, by marnować swą urodę na zabitą dechami wieś. Pospiesznie podnosisz się z podłogi, czując, jak dzikie podekscytowanie wypełnia całe twoje ciało. Nie zważając już zbytnio na to, czy ktokolwiek zdoła złapać cię na gorącym uczynku, w pośpiechu udajesz się do otwartego okna, przez które wślizgnęłaś się do środka. Wybuchasz cichym chichotem, gdy twoje stopy znalazły się wreszcie na piachu, otwierając trzymany mieszek, by ujrzeć połyskujące w świetle księżyca monety.
To właśnie teraz twoja wyraźna ekscytacja zamienia się w paraliżujący strach. Obcy dotyk powoli sunie po twoich biodrach, łapie za czarne loki odkrywając smukłą, zziębnięta szyję. Nie czujesz się wystarczająco pewnie, by odwrócić wzrok. Spojrzeć w oczy nieznajomemu napastnikowi, wymierzyć mu silnego kopniaka w brzuch, chociaż nie sądzisz, by twoja drobna postura miała w tej walce jakiekolwiek szanse. Nie wiesz nawet kiedy po całym twoim ciele rozchodzi się zimny, nieprzyjemny ból, jakby dwa, ostre odłamki lodu wbiły się właśnie w twoją gładką skórę. Chcesz krzyczeć, ale szybko zaciskasz zęby. Jeszcze wierzysz, że uda ci się wyjść z tego cało. Że pomimo spotkania z nieznajomą bestią, dasz radę zbiec z ukradzionymi pieniędzmi, a dzisiejszy atak będzie dla ciebie kolejnym, idealnym powodem, by raz na zawsze opuścić tę przeklętą wioskę.
W tej samej chwili jednak palące kłucie przechodzi w pulsujące odrętwienie. Próbujesz złapać oddech, czujesz, jak krew w twoich żyłach przyspiesza. Nie ma już więcej bólu. Prawie podoba ci się to uczucie. Opierasz zmęczone plecy na jego klatce piersiowej, zatracając się w niezapowiedzianym ataku, który w tej chwili przypomina już jedynie zimny pocałunek. Pozbawione sił nogi uginają się pod ciężarem twojego ciała, jednak on nie pozwala ci upaść, mocno zaciskając smukłe palce na twoim biodrze. Czujesz zaledwie nieprzyjemny chłód. Ból całkowicie uleciał z twego ciała wraz ze strachem i duchem dalszej walki. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że to koniec. Że zimny pocałunek to twój wyrok śmierci, że delikatny dotyk jego bladych dłoni to tak naprawdę obrzydliwe łapsko potwora. Tak kończy się twoja historia. W ramionach nocnego monstrum, z marzeniami, których nigdy miałaś nie spełnić. Upadasz bezwładnie na ziemię, tracąc podporę w postaci jego własnego ciała. I zanim zamkniesz oczy, zanim na zawsze otoczy cię wybawiająca ciemność, widzisz, jak robi kilka kroków w przód, by zaraz się zatrzymać i ostatni raz spojrzeć w twoją stronę. A jego bladą twarz, wydatne kości policzkowe, burzę białych włosów, spiczaste uszy i czerwone, jaśniejące w mroku ślepia zabierasz ze sobą do grobu.
Następnego ranka rodzina hodowcy znajduje uczciwie zarobione pieniądze przed własnym domem w towarzystwie, pozbawionego życia, cielska swojej młodej sąsiadeczki.
wampir niższy, elf ∙ 21.03.1529 ∙ skrytobójca ∙ Toirie, Defros

4 komentarze:

  1. Wysoki, drewniany kredens skrzypie głośno i Marta prycha też głośno, z niezwykłą jak na siebie pogardą dla osoby, która nie zadbała o dobre dopasowanie wysokości nóżek, przez co ów mebel teraz kiwał się okropnie, skrzypiał i groził zawaleniem na czyjąś głowę. A dziewka przecież znała już jeden taki przypadek, co skończył pod wysokim meblem ze zmiażdżoną głową i szyją. Kiwało się, kiwało i w końcu się przekiwało, ot co, ktoś nie dopilnował, a Marta przecież nie może pozwolić na to, by to ona została osobą, która tym razem popisała się swoim niedbalstwem, w ten sposób doprowadzając do cudzej śmierci. I już dawno powinna była zajrzeć do Eugeniusza, ubłagać go o naprawienie sytuacji, bo podkładanie książek już od kilkunastu dni przestało przynosić jakikolwiek efekt, a kredens przechylał się coraz bardziej. Ale już przez te kilka miesięcy swojego przebywania w gildii zdążyła przecież zrozumieć, że gdyby nie ona (i Irina oczywiście) gildyjczycy chodziliby w brudnej, ewentualnie cały czas wilgotnej (bo kto wywieszał ją na sznurkach od prania, no kto?) bieliźnie, a ręczników to już dawno by im zabrakło, w pościeli pewnie zaległo by się robactwo – podejrzewa więc, że nawet wymuszenie naprawy mebla na gildyjskim cieśli spełzłoby na niczym. W całej tej sytuacji pozostawała więc osamotniona, starając się, by skrzypienie (lub, nie dajcie bogowie, nagły huk i rozsmarowana, martwa kobieta znaleziona rano na podłodze sali wspólnej) nie obudziło smacznie śpiących gildyjczyków. W końcu wystarczająco dużo roboty mają na głowach, a zima przyszła, więc Marta nawet nie gania za roślinkami do swojego zielnika, bo i żadnych by nie znalazła – pozostaje więc zbieranie i pranie cudzej bielizny, ścieranie kurzu w sali wspólnej i podtrzymywanie kredensu. Marta nawet nie przejmuje się jego zawartością, choć ta pewnie ma jakąś tam wartość – pieniężną czy sentymentalną, choć Cervan Teroise nigdy nie przypominał jej zbieracza ładnych, porcelanowych talerzyków i filiżanek.
    Marta nerwowo obraca głowę w kierunku nagłego skrzypnięcia – i nie jest to skrzypnięcie drewnianego mebla, a podłogi i drzwi z drugiego końca sali. Rude loki dopiero co opadają na zaspaną twarz, modre oczy mrużą się, po czym uświadamiają sobie, że tej sylwetki jeszcze do końca nie kojarzy, choć mignęła jej kilka razy na horyzoncie – zazwyczaj, gdy trzymała kosz wypełniony praniem sięgającym do czubka zadartego noska.
    — Irina nie lubi, gdy ktoś spóźnia się na śniadania — zauważa, po czym ziewa i szybko zasłania usta dłonią, orientując się, że to tak nie elegancko. Jeszcze prędzej powraca jednak do trzymania kredensu w panice, że ten zaraz runie. Uświadamia sobie również, że pokazywanie się w lekkiej koszuli nocnej przed kimkolwiek, a zwłaszcza w sali wspólnej, jest jeszcze bardziej prostackie niż ziewanie z otwartą buzią. — Lub gdy ktoś w ogóle się na nich nie pojawia. Ino patrol nocny tylko tak może, ale oni to inna bajka, zresztą, chyba jeszcze kajsi ganiają — wzdycha ciężko. — A pan to chyba nowy, to dlatego mu mówię, bo szkoda żeby nowy chochlą po głowie dostał w ciągu kilku pierwszych dni od kucharki, bo ona to naprawdę ciepła dusza jest. Ja Marta jestem. I ja to u Iriny jestem usprawiedliwiona, bo cholerstwo się gibie, spać nie nie da, bo jeszcze komuś na łeb runie, a póżniej jak się winny nie znajdzie, to nie daj bogowie jeszcze na mnie zrzucą. A morderczynią to ja się nazwać nie dam, phi! Za młoda na to.

    [hej kocham tego wąpierza, ale ty to już wiesz, wąpierza wita więc Marta nieśpiąca, bo trzymająca kredens]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciąż nie był zbytnio przyzwyczajony do pobudek o tak wczesnej porze i choć nieraz miał ochotę upuścić nieco krwi tym, którzy postanawiali zerwać się z łóżek po pierwszym pieniu koguta, wciąż były to poranki o wiele przyjemniejsze od tych, których doświadczał w niezbadanych, prześmierdłych kanałach Toirie. Utrzymywanie w sekrecie tego, kim tak właściwie jest, okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłoby się z początku wydawać. Ostatecznie, mimo iż nie było żadnej możliwości, by opuścił ciasne, cztery ściany izby, kiedy słońce pojawiało się wreszcie na rozjaśnionym nieboskłonie, jego niewypowiedzianym obowiązkiem było dostosować się do panującego wśród zwykłych ludzi funkcjonowania. Wciąż, o ile nie chciał w którymś momencie powrócić do swej dawnej diety (a naprawdę nie chciał, dalej w końcu czuł w buzi nieprzyjemny smak szczurzej krwi), musiał polować, a to było możliwe jedynie pod osłoną nocy. Pięć godzin snu zdecydowanie wydawało mu się niewystarczającą ilością, jednak dopóki nikt nie postanowił obciążyć go zupełnie zbędnym, idiotycznym zadaniem dla świeżego bohatera, Tassarion nie potrzebował zbytnio odpoczynku.
      Układając dłoń na drewnianej powierzchni drzwi, bez większego pomyślunku pchnął je do przodu, nie robiąc sobie niczego z hałasu, który wywołał tym jednym, wyjątkowo zbędnym gestem. Na twarzy białowłosego elfa dalej widniał wyraźny grymas, który zawitał na wampirzą buzię, kiedy tylko zdał sobie sprawę, że czeka go kolejny pojedynek z Iriną i jedzeniem, które ta była gotowa wepchnąć mu na siłę. Przez dłuższy czas nie zwracał uwagi na stojące nieopodal dziewczę, wyraźnie niezainteresowany jej obecnością, lecz kiedy tylko do spiczastych uszu Tassariona dotarł dziewczęcy głosik, obrócił swe czerwone ślepia w stronę nieznajomej. Grymas w ciągu dwóch sekund zamienił na zawadiacki uśmiech, mierząc badawczo drobną sylwetkę rudowłosej, okrytą wyłącznie nocną, nieco za cienką, koszulą. Być może ten poranek nie musiał być taki zły.
      — Czy jest cokolwiek, co ta kobieta rzeczywiście lubi? — odparł, wzruszając ramionami. — Zdążyłem się już przekonać, że za mną również niezbyt przepada, dlatego nie sądzę, by moje spóźnienie miało jakieś znaczenie. — Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, powoli kierując się w stronę nieznajomej. Potrzebował dobrej chwili, by zauważyć, że ta zmaga się właśnie z kredensem, który bez jej pomocy, był gotów runąć na podłogę. Biedne dziewczę ewidentnie było zbyt przejęte jego zawartością, bądź kimkolwiek, komu ów mebel mógłby runąć na głowę. Niemal urocze. Wyciągnął przed siebie lewą dłoń, tym samym opierając ją o nieszczęsny kredens, który w tej też chwili całkowicie poddał się sile wampira, przez co chwianie zupełnie ustało. Tym samym znalazł się również wyjątkowo blisko dziewczyny, może nieco za blisko, skoro dzieliły ich zaledwie centymetry, a jej jedyną drogą ucieczki była jego prawa strona, której, nie chcąc całkowicie zrazić do siebie nieznajomej, nie zamierzał torować.
      — Tassarion. Miło mi. — Dalej posyłając nowo poznanej Marcie swój nonszalancki uśmiech ani na moment nie ruszył się z miejsca, zupełnie nie interesując się obecnością osób, które powoli zaczynały zbierać się w głównej sali. Nie, kiedy dostrzegł kolejną, słabą ofiarę, którą mógł tak łatwo owinąć sobie wokół palca. — Ucałowałbym dłoń, jednak widzę, że jesteś nieco zajęta. — Zerknął na drobne palce rudowłosej, których dalej nie ściągała z drewnianej powierzchni kredensu. — Muszę przyznać, kiedy tylko tu dotarłem, nie sądziłem, że będzie mi dane poznać kogoś tak — zatrzymał się na moment, poszukując właściwego słowa — uroczego. W końcu nie każdy zdecydowałby się poświęcić dobry sen na trzymanie gibkiego kredensu, który zapewne już dawno powinien ktoś naprawić.

      [Marciucha dowal mu]

      Usuń
    2. Marta pokazuje ząbki w szerokim uśmiechu, a następnie, zwinnie i z niezwykłą gracją jak na bardzo niewyspaną osobę z potarganym rudym włosem, wymyka się pomiędzy jej lewą, a mężczyzny prawą, ręką a kredensem, który skrzypie z powodu tego nagłego ruchu i zmiany pozycji. Czerwony lok plącze się gdzieś na jego poliku, naga łydka zahacza o cudzą nogę, a kobieta mruga modrymi oczętami kilka razy, uświadamiając sobie, że w ten prosty sposób pozbyła się problemu i nie musi już utrzymywać całej sytuacji z kredensem na swoich wątłych barkach, bo właśnie robi to za nią pan z dosłownej łapanki, w dodatku jedynie jedną ręką. I dobrze. Jak go rozboli, przynajmniej będzie mógł zmienić na drugą i chociaż chwilkę odpocząć, podczas gdy Marta bardzo chętnie się wykąpie, uczesze i przebierze w codzienne ubranie, może tego dnia ciut bardziej zaciśnie gorset. Zbyt wiele osób zaczynało kręcić się po sali, by pozostać w prześwitującej nocnej koszuli, nawet jeżeli nie miało się zupełnie czego wstydzić. Marta uśmiechnęła się pod nosem, stwierdzając, że mężczyźni to niezwykle proste istoty i kto wie, może jeszcze właśnie znalazł się taki, który sam wciśnie się pod pantofel. I znowu dobrze, bo przynajmniej będzie miał kto kosze z praniem nosić.
      — Mnie lubi — stwierdza Marta, parskając cichym śmiechem, po czym wspina się delikatnie na nagie palce, by jednak nie spoglądać na białowłosego od dołu. W końcu to nie wypada. — I lubi też pomocne i bezinteresowne osoby. Więc teraz na pewno — tym razem do kobieta urywa dobre kilka centymetrów pomiędzy nimi, bo w końcu i ona umie grać w te gry, nie robi tego po raz pierwszy — potrzymasz ten kredens przez kilkanaście minut, a ja w tym czasie ino doprowadzę się do porządku, przebiorę w coś bardziej na miejscu i raźno popędzę po Gienia, by coś z tym problemem zrobił, prawda? Potrzymasz? — pyta ładnie, trzepocze długimi rzęsami i odrobinkę wysuwa dolną wargę. — I spokojnie, przekażę Irinie, żeby dzisiaj na Tassariona zła nie była. W końcu trzyma kredens i pomaga Marcie, a to bardzo porządne i godne pochwały zachowanie. Może nawet nagrody — zauważa, po czym wzrusza ramionami i podnosi brewki w udawanym dumaniu. — Tylko nie puszczaj! Bo jeszcze nam ciebie zgniecie.
      Rudowłosa odsuwa się w końcu od mężczyzny, włosy podążają za całym ciałem niby w zwolnionym tempie, poruszając się jeszcze, gdy stoi już na płaskiej stopie. Pewnie i z piersią wypiętą do przodu.
      — A rączki już mam wolne, gotowe do całowania, ale to kiej uporamy się z kredensem, bo tylko rozproszę pańską uwagę i to przecież niegodne tak rozpraszać — parska cichym śmiechem, podpiera dłonie na biodrach, a bielizna marszczy się odrobinę, podciąga do góry, choć za długa jest, by pokazać zbyt wiele. Zresztą, reszta już dawno przyzwyczaiła się do rudowłosej pannicy biegającej i spieszącej, gdzie, tego nikt nie wie, w białej koszuli nocnej.
      — I bardzo dziękuję za komplement. — Wspina się jeszcze na palce, zostawia po sobie ślad w postaci buziaka złożonego na chudym poliku, w ten sposób decydując się jednak na szybkie rozproszenie cudzej uwagi. — Pan również czarujący i niezwykle dżentelmeński, oj, tacy mężczyźni, co by wzięli na swe barki kiwający się kredens, to już myślałam, że dawno po tej ziemi nie chodzą. A tu, proszę, bardzo miła niespodzianka z samego rana!

      [Marciucha nie musi dowalać, zrobi to sam kredens, osobiście i w całej swej okazałości]

      Usuń
    3. Przewrócił oczami, wyraźnie rozczarowany, gdy Marta sprawnie usunęła się z jego pułapki, szybciutko stając zaraz obok swego nowego towarzysza. Tassarion wciąż jednak nie odwracał spojrzenia od jej szerokiego uśmiechu, a kiedy tylko ognisty lok rudowłosej zatańczył na jego bladym policzku, w ślepiach wampira dało się dostrzec dzikie podekscytowanie. Już jakąś chwilę temu zapomniał, że miał udać się na śniadanie, którego i tak by nie ruszył. Krótka pogawędka z nowo poznaną dziewczyną okazała się miłą odmianą w nudnej, rutynowej codzienności nowego rekruta, nawet jeśli nie mógł się spodziewać, że właśnie wziął na swoje barki podtrzymywanie tego przeklętego kredensu i jego, zapewne, kruchej zawartości, która w każdej chwili mogła znaleźć się na podłodze, bądź jego złamanym kręgosłupie. Choć był to wyjątkowo bolesny scenariusz, a na samą myśl, po plecach wampira przebiegła gęsia skórka, potężny kredens, nie mógł równać się z dekapitacją, czy drewnianym kołkiem. Tassarion wyszedłby z tego cało, jednak jego drobny sekret przestałby sekretem być.
      — Nic dziwnego. Kto mógłby nie lubić tak czarującej panienki? — Zauważając, jak Marta wolnym krokiem zbliża się do jego osoby, podchwytując zasady gry, w którą postanowił się bawić białowłosy elf, uśmiech Tassariona zbladł, zastąpiony szczerym zdziwieniem. Wybałuszył czerwone ślepia, dalej nie potrafiąc pogodzić się z tym, iż wyraźnie nie docenił swego przeciwnika. — Oczywiście — odpowiedział krótko, rzeczowo, ale i niepewnie, nie będąc w stanie znaleźć żadnych, lepszych słów na prośbę Marty. Wciąż w całkowitym szoku, wsłuchiwał się jedynie w jej śpiewny głos, nie potrafiąc doszukać się tej niezdrowej pewności siebie, którą jeszcze przed chwilą wymachiwał prosto przed nosem rudowłosej.
      I kiedy był już pewien, że jest w stanie wrócić do gry, pełen nowej siły oraz odwagi, niespodziewanie poczuł na swojej skórze usta sprytnego dziewczęta. Ten jeden gest wystarczył, by zrozumiał, że przegrał. By kolejny raz w jego umyśle pojawiła się fala niepewności, by znów uznał siebie za żałosnego słabeusza i by, ku jego zdziwieniu, po jego martwym sercu rozeszło się dziwne, nieznajome ciepło. Zamrugał kilka razy, kompletnie zagubiony w swych własnych myślach. Nie pamiętał, by kiedykolwiek został obdarowany tak drobnym, a jednak dość przyjemnym, gestem. Opuścił na moment dłoń, gotów przyłożyć ją do ucałowanego polika i zapominając, że miała ona mimo wszystko nieco ważniejsze zadanie, niż głaskanie twarzy swego właściciela. Dostrzegając, jak kredens powoli chyli się ku podłodze, Tassarion pospiesznie przyszpilił go do ściany, tym razem całym swoim ciałem. Odwrócił się w stronę dziewczyny, opierając plecy na drewnianych drzwiczkach.
      — Cała przyjemność po mojej stronie. — Wziął głęboki wdech, gotów przez kolejne kilka minut stać na straży nieposłusznego kredensu. Bo choć zupełnie nie interesowała go jego zawartość i równie dobrze mógłby w tej chwili ruszyć na śniadanie, robienie sobie kolejnych wrogów, kiedy to dopiero zjawił się w Tirie, nie wydawało się najlepszym pomysłem. Nie wspominając już, że nie mógł zawieść tego urodziwego uśmiechu. Cholerne, przebiegle babsko! Westchnął, nie zwracając nawet zupełnie uwagi na to, iż z jego twarzy można było wyczytać pewien smutek. Żałosny, słaby i tak łatwy do kontrolowania Tassarion. Czekała go długa droga, jeśli był gotów sam przed sobą udowodnić, że wcale taki nie jest.

      [that hit the spot]

      Usuń