sobota, 16 stycznia 2021

Od Marty CD Tassariona

Z ust wyrwało się ciche, już zdecydowanie nieeleganckie, bo chleb w tym samym momencie znajdował się w kobiecych ustach, parsknięcie śmiechem. W końcu odrobinę się rozluźnia, może nadto niż tylko odrobinę, opuszcza ramiona, przekręca głowę. A następnie wstaje, by chwilę później znowu usiąść. Tym razem na blacie drewnianego stołu, stawiając swoje nogi na ławie zajętej przez mężczyznę. W dłoniach trzymała ciepły kubek, stwierdzając, że przydałaby się im odrobina ciepła. Dlatego też zacisnęła na nim mocniej palce, owinęła i utuliła, poszukując odrobiny miłego uczucia, którego tak niewiele doznawała w ciągu zimy. 
— I wzajemnie — stwierdza, unosząc herbatę ku pełnym wargom. Uśmiechnęła się pod nosem, równie zadziornie, jeżeli nie bardziej, choć rude loki na pewno spotęgowały całą niepokorność, którą Marta w tamtym momencie emanowała. — I to wcale nie ze względu na ciebie — prychnęła, marszcząc nosek teatralnie. — Tassarionie, już nie myśl sobie, że cały świat to wokół ciebie tylko tańcuje.
W końcu jednak parsknęła śmiechem, powoli kręcąc głową, by czerwone loki rozlały się po smukłych ramionach, bo rzeczywiście, może i robiła to ze względu na mężczyznę, stwierdzając, że jednak należy zachować jakiekolwiek pozory. I choć, jak sam Tassarion zauważył, to do niej nie pasuje, nie współgra dobrze z rumianym polikiem i roześmianymi ustami, tak Marta gdzieś w głębi duszy pragnęła, by choć przez chwilę zostać tą piękną damą nieznającą głodu czy trwogi, nieprzypominającą sobie chłodu na polikach oraz gniotków i pęcherzy od kosy na spracowanych dłoniach. Od tak, nie przeszkadzałoby to jej w zupełności, założyć choć na chwilę bogato strojoną suknię, uwiązać włosy, i to nie chustą, a perłami, a jednak doskonale wie też, że w tej roli nigdy by się nie sprawdziła, będąc zbyt dziką i nieposkromioną. Albo łatwiej, niewyedukowaną i niewychowaną w sposób odpowiedni. Marzenie niech pozostanie marzeniem, myśl przemknęła się przez rudą głowę, by tam zostać na zawsze zamkniętą, w swej złotej klatce z egzotycznymi ptakami, wymyślonymi oczywiście, bo przecież tych prawdziwych Marta na oczy nigdy nie widziała.
Wsłuchała się w słowa Tassariona, z zainteresowaniem kiwając głową, podczas gdy modre spojrzenie wbite zostało w ścianę na przeciwko ich twarzy. Słuchała, jakby nigdy nie wiedziała, że ludzie na świecie po prostu się zabijają. Że wbijają sztylety w plecy, że dolewają trucizn do wina i duszą siebie poduszkami, a to wszystko za odpowiednią cenę. Uśmiechnęła się w końcu, ściągając wzrok z konstrukcji budynku, a przenosząc go na mężczyznę. 
— Jesteś doświadczony? — zapytała, unosząc rudą, bystrą brewkę, może i w lekkim zdziwieniu. Poważne usta schowała całkowicie za kubkiem, jakby nie dając Tassarionowi dostępu do swej twarzy i jej wyrazu. — Nieważne, Tassarionie — zawiesiła głos, otworzyła usta, pokręciła głową, w tej samej chwili biorąc głębszy oddech — ja doskonale wiem, że w gildii pracują zabójcy i wiem też, że ostatnio nie było dla nich zbyt wiele roboty. Syriusz kręcił się jak zagubiony bąk po budynku, zresztą, Madelaine tak samo, ale ona to jak osa — mruknęła, biorąc łyk herbaty. — Naprawdę. Mamy tutaj uciekinierów z armii, przestępców i wyrzutków, którzy nie znajdują swojego miejsca gdzie indziej, więc w sumie nic mnie nie zdziwi, że ludzie się do takiej roboty biorą, bo ktoś to musi robić— z ust wyrwało się ciche parsknięcie śmiechem, a ramiona poruszyły się delikatnie. Marta kciukiem zakreśliła okręg na swojej drugiej dłoni, cały czas mocno ściskając kubek. — Ale — prychnięcie — zdarzają się panowie z włościami, szlachetnie urodzeni czy niepokonane legendy z cudownych pieśni, którzy walczą z katastrofami, ale błagam, jeżeli byliby legendami, to wykorzystaliby sytuację i zamieszkali w wychuchanych budynkach, a nie tutaj, w tej, z całym szacunkiem, dziurze. — Dla podkreślenia swych słów, uniosła dłonie ku sufitowi, a płyn w kubku zakołysał się odrobinę, choć ani jedna kropla nie spadła ani na nią, ani na mężczyznę, ani na otaczające ich meble. — Po prostu trzeba być strasznym cepem, by nie wykorzystać takich możliwości, tak z mojego punktu widzenia. Zresztą, gdybym takie miała, to wycisnęłabym je do cna, ale nie mam — mruknęła, już bardziej do siebie niźli do samego Tassariona. Brodę oparła na jednej z dłoni, zgarbiła się, a modry wzrok posmutniał, ale tylko troszeczkę. — Zresztą, nawet ty. Przychodzisz i żądasz, na pewno umiesz pisać i czytać, bo używasz mądrych i trudnych słów takich jak skrupułów czy rynsztunek — akcent dziwnie rozłożył się na ostatnim słowie, prawdopodobnie niepoprawnie, Marta jednak zbyt wiele sobie z tego nie zrobiła. — I masz te swoje szlachetne poliki. Dlaczego osoby ze szlachetnymi polikami tak tutaj ciągnie, do tego niebezpieczeństwa? Ja — słowo uwięzło w gardle, w końcu udało mu się jednak z niego wydostać — ja wiem, że takie uprzedzenia to okropna sprawa i że elfy mają ogromne problemy i nieprzyjemności w wielu miejscach, więc pewnie dlatego łapiecie się wszystkiego, zresztą, widziałam na własne oczy, a w moich stronach to pewnie by ciebie ograbili, obcięli uszy i ukamieniowali, bo wyglądasz jeszcze w dodatku na bogatego, ale dlaczego za zabijanie biorą się osoby wykształcone i szlachetne, Tassarionie? Czy to nie odrobinę za wiele ryzyka? — zapytała, przekrzywiając głowę w prawo. Machnęła w końcu dłonią, stwierdzając, że przecież każdy miał swój powód i nic jej do tego nie było, tak jak nikt nie wtryniał się w jej własne rozterki. — Szczerze mówiąc, myślałam, że jesteś kolejnym nowym od książek, bo takie trochę chucherko z ciebie, nawet jeżeli utrzymałeś ten cholerny kredens. 
Kobieta parsknęła śmiechem, odstawiła kubek na stół, a własne dłonie oparła tuż za plecami, rozciągając kręgosłup, klatkę piersiową, żebra. 
 — Ale na końcu, to jesteśmy strasznie dziwnie dobraną zgrają. My wszyscy, w sensie cała gildia. Ale to chyba dobrze — zauważyła, a uśmiech w końcu powrócił na rumianą buźkę. — I w sumie to dobrze, że jesteś doświadczony. Przynajmniej nikt ciebie nie zadrapie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz