środa, 20 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Spojrzenie mężczyzny śledziło uważnie smukłą, roztrzęsioną dłoń Marty, której opuszki palców delikatnie, zupełnie jakby obawiając się, że jakimkolwiek, silniejszym dotykiem pogłębi okalający polik szramę, wylądowały na ciemnej, nie do końca jeszcze zagojonej, bruździe. Oddech, którego w zasadzie zupełnie nie potrzebował, ugrzązł w martwych, przegniłych płucach. Przyjemne, bijące od muskających lico elfa palców, ciepło, rozniosło się na blade poliki, zlodowaciałe, niemalże sine usta, prosty nosek i zimne, odkryte czoło. Nigdy nie czuł na swej skórze tak silnego gorąca, którym cała osoba rudowłosego dziewczęcia niemalże emanowała. Idealnie gładkie, niespracowane rączki arystokratów zawsze wydawały się równie zimne co jego. Nieprzyjemne, oschłe, pozbawione jakiejkolwiek głębi, ważności. Dłonie słabych, uważających się za potęgi, kiedy prawdziwą siłą był dotyk stojącej przed nim kobiety, troskliwie muskającej tę nieszczęsną, ciemną rysę na idealnie białej skórze. I pomyśleć, że ktokolwiek uznał ją kiedyś za dziewczę słabe, choć prawdziwi słabeusze zasiadali wysoko w pozłacanych salach swych ogromnych posiadłości. A Marta posiadała moc, będącą w stanie okiełznać samą bestię.
Czerwona ślepia złagodniały, choć mogło się wydawać, iż w tym momencie już bardziej nie mogły, a w krwistych tęczówkach pojawiło się jasne pytanie dlaczego? Dlaczego, mimo iż postąpił tak źle, mimo iż zatopił szpony swej złości tak głęboko w tej przyjemnie gorącej skórze, jakkolwiek interesowała się jego losem. Dlaczego, kiedy sama próbowała walczyć z bólem większym, od tego, który nęcił wampira przez niezagojoną na brzuchu ranę i zmęczone ramię, dziewczęce opuszki muskały tak delikatnie, tak ostrożnie. Wyniszczony przez dwieście lat nieustającego batożenia umysł, spodziewał się kary, nieprzyjemnych konsekwencji. Kolejnego dnia spędzonego w towarzystwie cichej samotności, która podobno zupełnie mu nie przeszkadzała, podniesionych głosów, następnych słów dających jasno mu do zrozumienia, że jest potworem. Potworem, słabeuszem, tchórzem. Być może faktycznie był słaby. Musiał być słaby, skoro wystarczyła obecność jednej, wyjątkowej kobiety, by pozwolił sobie na chwilę nieuwagi, nieostrożności. Czy musiał jednak z tą słabością walczyć, skoro smak jej wydawał się tak słodki?
— Nie jestem zmęczony — odparł cicho, choć w oczach mężczyzny tak łatwo było dostrzec wycieńczenie, towarzyszące mu od tej nieszczęsnej nocy, której to pozbył się swego celu, przy okazji dając się złapać w pułapkę, stacjonujących przy drogiej kamienicy, strażników. Uniósł prawą dłoń, która tak szaleńczo chciała raz jeszcze spleść palce z palcami rudogłowej, poczuć ich nierówną, spracowaną fakturę, bijący od nich żar. Nie pozwolił jej jednak wylądować na szczupłej, martusiowej dłoni, zupełnie jakby czując, iż nie jest to odpowiedni czas na tak czułe gesty. Jeszcze nie.
Zacisnął mocniej szpony na materiale brudnej pościeli, którą Marta spróbowała mu odebrać, zanim kolejne uderzenie bólu nie rozniosło się po roztrzęsionym, dziewczęcym ciele. Zimne palce, pospiesznie i niekontrolowanie, zacisnęły się na ramionach kobiety, w obawie, że ta nie da dłużej rady utrzymać się na zmęczonych, sennych nogach. Zmartwienie na dobre zagościło w myślach Tassariona, kiedy czerwone ślepia obserwowały rozbolałą, w tym jednym momencie wydającą się niemal kruchą, tak łatwą do zranienia, sylwetkę. Nie zasługiwała na ten ból. Nawet jeśli był to problem, którego nie mógł się za nią pozbyć, nawet jeśli każda kobieta musiała borykać się z tym samym, ściskającym podbrzusze cierpieniem. Marta zwyczajnie nie zasługiwała na jakiekolwiek, dalsze męczarnie.
— Tylko mocno się trzymaj — wyszeptał do różowiutkiego ucha, obejmując ręce wokół dziewczęcej tali i ostrożnie podnosząc ją z ziemi, zaraz pozwalając, by mogła jak najwygodniej ułożyć się w jego ramionach. Mięśnie brzucha oraz obolałego ramienia napięły się nieco mocniej, przez co nieprzyjemna fala bólu przebiegła przez całe, równie zmęczone co to Marty, ciało mężczyzny. Nie pozwolił jednak dziewczynie uciec, nie pozwolił nawet, by głęboka rana jakkolwiek uniemożliwiła mu wyciągnięcie pomocnej dłoni. Choć, być może rudogłowa, tak dobrze zaznajomiona z dręczącym ją problemem, nie potrzebowała w tej chwili żadnego wsparcia, nieważne jak długo powtarzałaby mu, iż powinien odpocząć, Tassarion nie mógłby pozostawić ją samą sobie, nieważne czy kierowało nim poczucie winy, czy faktyczna, prawdziwa troska.
Zrobił ostrożnie kilka pierwszych kroków w stronę łaźni, chcąc się upewnić, że takie tempo okaże się odpowiednie, że twarzyczka rudogłowej nie skręci się w grymasie, gdy ruszy wreszcie z miejsca. Pozwolił, by oparła głowę na martwej piersi, pozostawiając za sobą ciężki worek ubrań. Nie sądził, żeby ktokolwiek w gildii był zdolny do kradzieży oraz aby o tej godzinie faktycznie znalazł się ktoś, kto będzie chciał przymierzyć leżący na dnie pakunku, jasny kożuszek. Nie przejmował się też krwią, która teraz znalazła się również i na jego cienkim, skórzanym pancerzu, cały czas jednak musząc pilnować, by uwięziona w podświadomości bestia nie zdołała wydostać się ze swych okowów. Czubkiem buta uchylając drzwi łaźni, obrócił się plecami do drewnianej powierzchni, mogąc wygodnie ją otworzyć bez użycia rąk.
— W porządku. A teraz porządnie się tobą zajmiemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz