wtorek, 19 stycznia 2021

Od Marty CD Tassariona

Naga stopa wysunęła się spod kołdry, skórą łapiąc chłodne, nocne powietrze. Marta jęknęła cicho, szybko uciekając nogą do swojego cudownego, pościelowego kokonu, zakryła twarz rudymi lokami i przerzuciła się na swój prawy bok. I jakże przyjemnie było uciekać przed chłodną nocą do tego pierzynowego schronienia, chowając krągłości ciała przed cały czas próbującym wślizgnąć się do środka zimowym lodem. Dziewczęce manewry jednak sprawnie go blokowały. Rudowłosa westchnęła, stwierdzając, że pozycja prawoboczna jednak jej nie odpowiadała. Była niekomfortowa, nieprzyjemna, a na swym ciele cały czas czuła łapiące za skórę nocne powietrze. Przerzuciła się więc na bok lewy, podciągnęła do siebie nogi i poruszyła biodrami, chcąc zrobić dla długich kończyn odrobinę miejsca. 
A następnie się zorientowała. 
Marta zerwała się z łóżka z nieopisaną gwałtownością, wręcz agresywnie złapała za pościel i jak najszybciej zrzuciła ją na podłogę, chcąc uratować wszystko, co tylko się dało. Modre oczy, na początku bez ruchu wbite w zbite lusterko toaletki i przyglądające się coraz to bledszej twarzy oświetlanej jedynie przez światło płynące z księżyca, w końcu odważyły się zjechać niżej i niżej, aż ujrzały mokre, zimne źródło całego problemu. W nocnym, naturalnym świetle nie było widać barwy problemu, Marta nie potrzebowała jej jednak rozpoznawać – po pierwsze, była już odpowiednio długo dojrzałą kobietą, by wiedzieć, że kobieca krew ma głęboki, brunatny kolor, zwłaszcza na materiale, a po drugie, zgięła się nagle w połowie, dłońmi czym prędzej poszukując własnego brzucha, w który czyniący ją kobietą organ postanowił wbić ogromną szpilę. 
— Nosz — jęknęła dziewczyna pod nosem, podnosząc się z materaca, by zerknąć na niego z góry. — Nie, nie, nie róbcie mi tego, Erishio…
A nóż widelec, prześcieradło udałoby się uratować. Zielarka ponownie przeklnęła pod nosem, zorientowawszy się, że nie, z prześcieradła na pewno nie skorzysta kolejnego dnia, o ile w ogóle nie zostanie ono wyrzucone. I nawet już nie musiała zjeżdżać wzdłuż swoich pleców ciekawskimi palcami, by zrozumieć, że piękna, cienka koszula nocna, w której kilkadziesiąt dni temu podtrzymywała kredens, również się nie wypierze, bo, a jakże, i ona trafi do śmieci. 
Marta zerknęła za okno, spojrzała się w niebo, nie wiedząc, czy radować się, że obudziła się w środku nocy, nie będąc zmuszoną do odbycia porannego przejścia wstydu, czy może wręcz odwrotnie, zamiast wyspać się w błogiej i słodkiej nieświadomości, zbudziła się z bólem brzucha, klejącym się kroczem, a teraz będzie musiała coś z tym wszystkim zrobić. Bo przecież nie położy się spać, ignorując to wszystko
Marciuszkowe dłonie ścisnęły biodra, kobieta już po raz ostatni przeklnęła pod nosem własne obliczenia, bo według nich krwawienie miało zacząć się za tydzień. Ale ileż można było się denerwować na własne ciało, które uwielbiało przysparzać tak wielu niespodzianek. Kobieta podeszła do szafy, poszukując w niej czegokolwiek do przebrania oraz zarzucenia na siebie, na zimny i przerażający, nocny korytarz, który musiała pokonać, jeżeli chciała się przedostać do łaźni. Jej własna, prywatna i bardzo niebezpieczna misja, podczas której miała modlić się pod nosem, byleby nie natrafić na wracających z nocnego patrolu gildyjczyków. Wstyd i hańba, rumiane poliki prawdopodobnie zaczęłyby płonąć, konkurując w ten sposób jedynie z dziewczęcymi lokami, czy może wchodząc na wyższy poziom w skali zaczerwienienia. 
Marciuchna owinęła się grubym kocem, w jednej dłoni kurczowo ściskając trochę brzydszą i starszą koszulę nocą oraz dosyć sprawnie zdjętą z łóżka pościel. Nie brała świeczki, bo przecież już wystarczająco długo w gildii przebywała, żeby zapamiętać, które deski jak skrzypiały, co prawdopodobnie pozostało w jej nawyku jeszcze po ucieczce z rodzinnego domu i gdzie należało skierować swe kroki, by trafić do poszukiwanego pomieszczenia. Jedynym problemem mogły okazać się schody, ale zdecydowała się nim nie przejmować, póki te nie pojawiły się na krótkim horyzoncie.
Otworzyła drzwi, a te zaskrzypiały, jakby wszem i wobec oświadczając, że oto marciuszkowa, zgrabna łydka wysunęła się na korytarz, a samo dziewczę czeka niezwykle upokarzający spacer. Jakby w przeciągu zimy nie została upokorzona, poobijana przez los wystarczająco wiele razy. Jakby ten leżący na zewnątrz śnieg nie przypominał cały czas o pewnym, niefortunnym incydencie, o którym, nie do końca wiadomo jak, dowiedziała się zdecydowana większość gildyjczyków. Nie wie, czy swe wnioski wyciągali z jej opuchniętych przez nocny płacz, modrych i przymglonych ocząt, które przyszło im ujrzeć podczas śniadania dnia następnego, czy może jednak przypadkiem ktoś dosłyszał krzyki płynące z jej własnego pokoju, by następnie porozpowiadać o sytuacji bliższym sobie wspólnikom. A ci opowiedzieli tym dalszym, i w ten sposób dowiedziała się cała gildia. A Martuszce w tym wszystkim pozostało jedynie cierpieć w cichej samotności, bo pewien elf o czerwonych ślepiach, które błyskały teraz na nią z końca korytarza, zdecydował się uciec przed problemem, prawdopodobnie schować gdzieś poza Tirie, dopóki sprawa nie ucichła, a modre oczy o nim nie zapomniały.
Czerwone ślepia błyskały na nią z końca korytarza, a długie nóżki Marty, niczym te łani spoglądającej prosto w oczy własnego oprawcy, wryły się w drewniany parkiet, nie chcąc ruszyć się z miejsca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz