piątek, 15 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Minuty szybko zaczęły się dłużyć i choć już po dobrej chwili byłby w stanie stwierdzić, że ślęczy przy tym przeklętym kredensie kolejną godzinę, Tassarion doskonale zdawał sobie sprawę, że od odejścia Marty nie minęło tak wiele czasu. Wciąż, podtrzymujące mebel wampirze ręce, silniejsze od rąk zwykłego człowieka, lecz wyjątkowo wątłe w porównaniu z jemu podobnymi, zaczynały z wolna drżeć, a nieprzyjemny, palący ból szybko rozniósł się po zmizerniałych mięśniach. Zdrętwiałe opuszki palców wbił mocniej w drewnianą powierzchnię kredensu, czując, jak wyraźna złość przejmuje kontrolę nad jego — i tak dość już skorumpowanym — umysłem. Dalej nie potrafił do końca zrozumieć, jakim sposobem drobniutka, rudogłowa dziewuszka zdołała tak szybko się zorientować, w co właściwie pogrywa z nią białowłosy elf i jak sprawnie wyjść z ich drobnego pojedynku zwycięską ręką. Była to kwestia dwóch, krótkich minut, by ta odparowała jego atak, nie tylko pozbawiając go przewagi, ale i samego oręża. Bo kiedy jej usta wylądowały na chudym poliku, Tassarionowi nie pozostało nic, jak tylko się poddać.
Jeśli kiedykolwiek obdarowano go tak czułym i niezwykle uroczym gestem, co mogło się wydarzyć jedynie w jego poprzednim życiu, zupełnie tego nie pamiętał. Wiedział, jak rozmawiać z potencjalnymi ofiarami. Jak łatwo sprawić, by te całkowicie mu się oddały, przez moment nie sądząc nawet, że ten może mieć wobec nich niecne zamiary. Wszakże tak właśnie służył swemu stworzycielowi i zapewne też ze względu na swe wysokie pochodzenie, o którym zapewniał go sam Calezhor, oraz swej wyjątkowej umiejętności wirowania wśród bogatszego towarzystwa, był dla wampira tak cennym nabytkiem. Agsaroth, po tysiącach lat swej egzystencji, nie był w stanie nacieszyć się pierwszym, zgarniętym z zabrudzonej ulicy bezdomnym, który dla samego wampira miał stanowić wieczorny posiłek. Nie, dawny wybawiciel białowłosego elfa wymagał ofiar w postaci młodych szlachciców, bądź wysoko urodzonych dziewcząt. I to Tassarion, wyraźnie najlepiej nadający się do tego zadania, miał o dietę swego pana dbać. Najsprawniejszym i najszybszym sposobem szybko okazało się zwykłe uwodzenie. Kilka głodnych spojrzeń, odważny uśmiech, kłamliwe słowa udawanego podziwu. To wystarczyło, by mógł zwinnie przejść do kolejnej fazy swego nocnego działania. By mocno chwycił za dłoń swej ofiary, zaprowadzając ją do pierwszego, lepszego i ustronnego miejsca, gdzie wreszcie przeciwstawiał się dzielącym ich centymetrom, zatracając się w spragnionym pocałunku. Tak łatwo było sprawić, żeby ci całkowicie mu się oddali i utracili wszelką czujność, nie zdając sobie nawet sprawy, że w tych pustych pocałunkach nie było żadnego potwierdzenia jakichkolwiek uczuć. Jedynie dziki niedosyt, pożądanie, rozkosz. Być może dlatego właśnie gest rudowłosej okazał się dla Tassariona tak zdumiewający. Bo choć był on częścią zwykłego przedstawienia, wciąż wydawał mu się bardziej prawdziwy, niż cokolwiek w przeciągu ostatnich dwustu lat jego marnego bytu.
Nigdy w końcu nie wymieniał się ze swymi kochankami porannymi, słodkimi pocałunkami. Nie, ci zawsze kończyli pozbawieni życia u stóp potężnego wampira. A on, o ile wystarczająco się postarał, a Calezhor był w dość dobrym humorze, dostawał tej nocy świeższe, niż zazwyczaj, śmierdzące truchło szczura.
Odwrócił spojrzenie w stronę nieznajomych mu osobistości, które kierując się do swych pokoi, zatrzymały na jego sylwetce ciekawskie ślepia, ewidentnie nie spodziewając się w tym miejsca nowoprzybyłego, a biednej Marciuchy, już od jakiegoś czasu męczącej się z nieposłusznym kredensem. Ściągnął białe brwi, zmarszczył lekko nos, a z jego gardła uszło ciche warknięcie, zupełnie niczym zgłodniała bestia, którą w rzeczywistości był. Nieznajomi, wyraźnie nie spodziewając się takiej reakcji ze strony aktualnej podpory kredensu, pospiesznie zniknęli za prowadzącymi na korytarz drzwiami, gdzie udało mu się dostrzec nasycone błękitem oko, należące do pannicy, która postanowiła na moment wykorzystać elfa, by ten zajął się nieswoim zadaniem. Otworzył już usta, gotów w każdej chwili zaatakować kobietę soczystą lawiną obelg, kiedy ta ponownie zniknęła w cieniach korytarza, jeszcze na moment postanawiając pozostawić swego towarzysza samemu sobie. Tassarion pokręcił głową. Na bogów, jeśli tak dalej pójdzie, będzie tu tak sterczał do zachodu słońca.
Spędził kolejnych kilkanaście minut w bezruchu, zanim w świetlicy pojawiła się Marta.
— Nie spieszyło ci się, co? — syknął przez zaciśnięte zęby, nie ściągając z sylwetki kobiety swego rozwścieczonego spojrzenia. Dopiero dostrzegając niesiony przez rudogłową blok drewna, który z wyrzeźbioną w słojach postacią nie powinien zapewne skończyć jako podpórka pod chwiejny kredens, kiwnął głową, tym samym dając Marcie znać, by brała się do pracy. Nie interesował go w końcu ani los nieznanej zawartości mebla, ani ukradzionemu artyście, niedokończonego dzieła.
— Na co czekasz? Kręgosłup mnie zaraz wykończy.
Kiedy tylko sporawych rozmiarów belka znalazła się pod stelażem kredensu, Tassarion pospiesznie odskoczył od mebla, zupełnie nie zważając na to, iż gdyby drewno znalazło się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiedniej pozycji, Marta skończyłaby z roztrzaskaną głową. Westchnął, po czym otrzepał skórzane bryczesy z niewidzialnego kurzu.
— Cóż, uważam, że oboje nauczyliśmy się dzisiaj czegoś nowego. Ja na przykład już nigdy nie pomogę komuś w tym waszym śmiesznym bractwie, a ty, niemądra myszko, powinnaś dwa razy się zastanowić, zanim weźmiesz coś z warsztatu gildyjnego cieśli, bo właśnie zmarnowaliśmy naprawdę dobrą figurynkę. — Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż jego, zupełnie inne niż te kilka minut temu, zachowanie, nie może się spodobać znajdującej się obok Marcie. W tym momencie nie miało to jednak dla niego żadnego znaczenia. Tassarion był wyraźnie nie w humorze i tego dnia był gotów zrobić z tego problem każdego, kto tylko postanowi się do niego odezwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz