sobota, 9 stycznia 2021

Od Kai CD Nikolaia

Kai chuchnęła na tę okropnie zgrabną, obrzydliwą łydkę, która tak bezceremonialnie i bez jakiejkolwiek zapowiedzi musnęła ją swą rozgrzaną skórą w piegowaty policzek. I uśmiechając się, przeciągając niczym kot, jej ciało odwdzięczyło się tym samym, choć było zdecydowanie krótsze od tego męskiego. Nie przeszkodziło mu to jednak w muśnięciu swym pięknym, dumnym mięśniem cudzego ramienia (Kai do męskich polików było jednak za daleko), przejechaniu chłodnymi dzwoneczkami po ciemniejszej skórze, tak dla kontrastu z gorącą wodą. Podobało jej się jego drżenie i nagłe zawahania na każdy taki kontakt, ten odrobinę zaskoczony błysk w tym iskrzącym się porządnym bursztynem oku. 
Bursztyny takie zbierała kiedyś na przydomowej plaży, bo te wyrzucało garściami, a na pewno wystarczająco, by zrobić z nich przynajmniej pięć bransolet na każdą z rąk, potężne kolczyki i naszyjnik muskający piersi. Montgomery w końcu jednak urosła i wydoroślała, a jak każda porządna, dojrzała kobieta swego poważnego wieku w swym domu musiała przerzucić się na czyste srebro lub złoto. Wybrała tę drugie, stwierdzając, że to przynajmniej będzie współgrać z dzwonkami, wtedy już zwisającymi z jej nadgarstków. Bursztynową biżuterię rzuciła w morskie fale, cicho je błagając, by przyniosły piękną ozdobę bardziej potrzebującej tego dziewczynie. Oczywiście uprzednio odpowiednio je zaklęła, kolczyki nawet dwa razy. Czasami jej ich brakowało. Ale wystarczyło zajrzeć w cudze tęczówki i tę prostą tęsknotę za odrobinę zaklętymi błyskotkami odrzucała w kąt. Smukłe, męskie palce przejechały przez jasne włosy, a Kai stwierdziła, że jej umuzycznione dłonie wydawały się przy tych męskich niezwykle topornymi, choć przecież tak gładko potrafiły pleść zaklęcia, tak lekko bawiły się nieposkromionym ogniem i tak zwinnie tańczyły na strunach elfickiej lutni. 
Szmaragdowe oczy zmrużyły się odrobinkę, gdy kobieta uświadomiła sobie, że mężczyzna wyglądał niezwykle… elfio. Nawet jeżeli brakowało mu w biodrach tej smukłości, a w talii na pewno był szerszy od niej samej, tak ciągnące się przez jego ciało pasy (kusi, by przejechać po nich opuszkami rozgrzanych palców, by pozwolić dzwonkom musnąć znowu cudzą skórę), wydawały się zupełnie niewpisujące się w kanon ludzkiej, zwykłej kultury. Kai spodziewałaby się wszystkiego. Serca przebitego strzałą, węża morskiego gromiącego jakiś okręt, kobiecego lub męskiego imienia, ewentualnie cytaty z błędem lub jaskółki. Ale nie tego czarnego labiryntu lub ścieżek wyznaczonych dla dłoni, własnych lub cudzych. Wzrokiem podążyła na poruszającą się grdykę, żałując, że na razie, przez tę krótką i ulotną chwilę może musnąć ją jedynie szmaragdowym spojrzeniem.
— Też mam taką nadzieję — szepnęła, a dzwonki jej zawtórowały, podzielając chęci kobiety. 
Podniosła się z wody i stając przed mężczyzną w całej swej boskiej bezwstydności, bo Kai Montgomery zawsze uważała, że nie do końca ma czego się wstydzić. Nawet tego złotego zęba, którego traktowała jako istną zdobycz wojenną, a nie ujmę na honorze. Był dla niej blizną, choć nieco bardziej widoczną. Podparła dłonie o szerokie biodra, pochyliła się odrobinę nad mężczyzną, mokre kosmyki musnęły go w policzek, choć Kai domyślała się, że te miały niezbyt go interesować, gdy usta nagiej kobiety krążyły w pobliżu ucha. Uśmiechnęła się. 
— Osobiście zadbam, żebyśmy raczyli się najlepszym erlańskim winem i obiecuję, nie takim z byle jakiej karczmy, bo tego ścierwa pić się nigdy nie dało. Czymś lepszym, mniej kwaśnym — obiecała i musnęła wargami płatek męskiego ucha, gubiąc swój własny nos w cudzych, gęstych włosach. — Mogę też postarać się o jakieś owoce, nawet jeżeli to nie do końca ten sezon — parsknęła cichym śmiechem, a powietrze oplotło cudzą skórę, połaskotało. 
Dzwoneczki poruszyły się nieznacznie, łasząc się niczym niecierpliwe koty. 
[ yooo co baba odwala ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz