poniedziałek, 18 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Dostrzegając przy swej dłoni drobną, zaróżowioną i, w przeciwieństwie do jego, ciepłą rączkę, podniósł ostrożnie spojrzenie na modre oczęta Marty, a ten sam uśmiech, za którym chował wszelkie, targające nim rozterki, nienawiść do własnej osoby, wspomnienia, które wciąż powtarzały mu, jak bardzo jest słaby, beznadziejny, żałosny i zwyczajnie śmieszny w swojej mizerności, zniknął, gdy ten jeden ruch pozwolił mu zapomnieć o roli bezdusznego monstrum, jakim w rzeczywistości był. I oto przed rudogłową malował się rzadki, niespotykany obraz prawdziwego Tassariona, niepróbującego dłużej chować się za maską zimnej obojętności, którą tak często biło od jego osoby. Nie próbującego udawać pewnego siebie łajdaka, bo choć faktycznie, Tassarion do dobrych osób nie należał, nigdy wyniosły nie był. Nie, gdy jego życie składało się jedynie z kolejnych niepewności, cegiełek szarych i zimnych, tak zimnych, jak on, jak noc, pod której przykryciem mógł wypełznąć na puste ulice i puste drogi. Westchnął, samemu pozwalając, by długie palce objęły dłoń kobiety. Nigdy nie spodziewał się, by tak proste, ludzkie gesty, okazały się na tyle przyjemne.
Choć faktycznie byli zupełnie od siebie różni, ona jak ogień, on zimny jak lód, w tamtym momencie nie mogli jeszcze zdawać sobie sprawy z tego, że łączyła ich nie tylko tak bliska im przekora, a i fakt, iż oboje uciekali przed domem, przeszłością, niewyjaśnioną nienawiścią najbliższych im osób. I gdyby w tej jednej chwili Tassarion dowiedział się, przez co każdego dnia musiała przechodzić Marta, nie mając przy swoim boku nikogo, kto obroniłby ją przed wymierzonym w plecy kijem, żałosnym spojrzeniem ojczyma, czy wyzwiskami ze strony reszty wieśniaków, wampir bez większego namysłu poprzysiągłby sobie zemstę na każdym, kto tylko kiedykolwiek zranił to cudowne i czułe dziewczę.
— Prawda, mógłbym — przyznał, zgadzając się ze słowami rudogłowej. Czując na wierzchu bladej dłoni dziewczęcy kciuk, pozwolił, by i jego palce zatańczyły na piegowatej skórze kobiety. Wziął głęboki wdech, próbując wyzbyć się jakichkolwiek resztek zwątpienia, które chwilę temu ogarnęły jego umysł. Na blade usta wstąpił delikatny uśmiech, ale ciepły, ale bez krzty tak zbędnej w tej chwili zadziorności. Spojrzenie czerwonych tęczówek uciekło gdzieś na moment za okno i uwięziony pod grubą warstwą białego puchu, świat. — Ha, wyobraź sobie, co wtedy powiedziałaby najdroższa Irina! Nie dość, że przeze mnie biedna Marta zostaje kolejnym lewusem, to jeszcze włosy jej przez tego obrzydliwego Tassariona posiwiały — parsknął cichym śmiechem, ponownie zatrzymując karmazynowe oko na twarzyczce rudogłowej.
Kiwnął głową. Nie sądził, by był jedynym, który w towarzystwie Martwy wyglądał o wiele lepiej.
Uniósł brwi, zupełnie nie spodziewając się tego typu słów ze strony kobiety. W spojrzeniu wampira zabłysnął promyczek zaskoczenia, pierwiastek lekkiego niepokoju, jakby przez moment nie był do końca pewien, czy troska Marty jest troską prawdziwą, czy być może była ona kolejnym podstępem, w którego łapska ponownie tak łatwo dał się wepchnąć. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że choć kobieta nie była następną, słabą duszyczką, a zajadłą przeciwniczką dla samego Tassariona, nie mogłaby ona okazać się potworem, którym był on sam.
Być może jednak bardziej, niż sam jej żal, elfa zaskoczyło to, jak sprawnie, i najpewniej nieświadomie, zdołała zadać tak celne pytania. Bo choć żadne choróbsko się w rzeczywistości wampira nie imało, uciekał przed wychudzonym cielskiem kostuchy, wyczekującej jego powrotu zaraz przy figurze tassarionowego pana. Bo choć nie miał większego zamiaru niepotrzebnie się narażać, nie miał również do stracenia nic, jak to trafnie zauważyła Marta, zapamiętując słowa wampira ze stołówki. I faktycznie, siedziba gildii była jedynie kolejnym kryjówką, mającą sprawnie uchować go przed mackami przeszłości.
Westchnął, nie będąc do końca pewnym, jak powinien odpowiedzieć. Sądził, iż w tym momencie kłamstwem nie udałoby mu się uchować prawdy, a i wcale nie miał najmniejszej ochoty Marty okłamywać. Przymknął na moment powieki, lecz kiedy tylko ponownie je otworzył, dostrzegł w spojrzeniu rudogłowej, iskrzące się w świetle mroźnego dnia, łzy. Ściągnął brwi, wyraźnie zmartwiony.
— Hej, Marto — zaczął półszeptem, zupełnie jakby obawiał się, że jakiekolwiek, głośniejsze słowo sprawiłoby, iż dziewczyna wybuchnęłaby płaczem. Przez niego. Dla niego, co było największym dla Tassariona zaskoczeniem. Ostrożnie pochylił plecy w tył, samemu układając się na nieco twardym już materacu, cały czas jednak nie ściągając spojrzenia z modrych, połyskujących ocząt rudogłowej. — O mnie też nie musisz się martwić — stwierdził zaraz, wzruszając ramionami. — To tylko kolor — powtórzył cichutko jej słowa. — Zresztą, czy ma to jakieś znaczenie? Jestem tutaj, cały i zdrowy. I czy nie każdy z nas przed czymś ucieka?
Uniósł leciutko kąciki ust, cały czas nie puszczając dłoni dziewczyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz